Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 27 października 2021
Liczba stron: 400
Oprawa: twarda
Cena det.: 42,99 zł
Tytuł recenzji: Walka i obserwacja
Wioletta Grzegorzewska zabiera głos w pierwszej osobie. „Wilcza rzeka” to kontynuacja i uzupełnienie dotychczasowej twórczości pisarki. Loletka z „Guguł” oraz Wioletta ze „Stancji” spotykają się tu ze sobą i razem konfrontują z dojrzałą kobietą, która wspomnienia zręcznie łączy z gorzkimi doświadczeniami teraźniejszości. W tej książce Grzegorzewska jest nadal poetką i prozaiczką, ale przede wszystkim kimś na kształt reporterki na najtrudniejszym froncie – walki o przetrwanie, którą toczy wraz z dorastającą córką, kiedy pozbawione elementarnych środków do godnego życia chcą w tym życiu wciąż widzieć przygodę i twórcze wyzwanie. W warstwie dokumentalnej ta narracja jest po prostu wstrząsająca. Pisarka z takim dorobkiem artystycznym i nominacją między innymi do Bookera bez swojego własnego adresu, skazana na łaskę i niełaskę brytyjskiego systemu opieki społecznej, na samym dole społecznej drabiny i wciąż niepewna jutra, staje się czekającą na Godota i zbędną dla społeczeństwa osobą, która pozostaje w swojej walce o godne przeżycie kolejnego dnia samotna i opuszczona. To wszystko naprawdę jest niewyobrażalne. Tu nie ma miejsca na to, by poświęcić się pisaniu. Tu pisanie wynika z rozpaczliwej próby porządkowania i kategoryzowania faktów, rozliczania się przed samą sobą ze swych emocji, nadawania doświadczeniu granicznemu szerszego znaczenia. Ale metaforyzowanie życia u Grzegorzewskiej nie pozwala na to, by rozwijała się twórczo. Zanim zamknie się tę książkę i pomyśli o niej tylko jako o dokonaniu prozatorskim, warto pomyśleć, o czym ona jest naprawdę. I że stan egzystencjalnego lęku oraz niepewności towarzyszy wciąż w takim samym nasileniu komuś, komu należą się dom, stabilizacja, spokój i warunki do rozwijania kariery pisarskiej.
„Wilcza rzeka” to historia o tym, co to znaczy „zapamiętać świat przez swój własny filtr”. Filtr Grzegorzewskiej wyostrza. Zwraca uwagę to, w jaki sposób autorka zderza się z tymi elementami codzienności, które przestają być prozaiczne, zaczynają funkcjonować w kilku symbolicznych znaczeniach, a nade wszystko stają się opowieściami o niezwykłej wrażliwości na detale. W świecie, który niekoniecznie dostarcza adekwatnych bodźców do tego, by artystycznie opowiadać siebie. A jednak z tej niebywale gorzkiej historii wydobywa się świadoma artystka – kobieta w tym samym stopniu skupiona na deklaracjach i afirmacjach wyborów, co tkwiąca we własnym świecie czułości dla siebie oraz rzeczywistości, skąd przybywają do niej bodźce i wrażenia omijające przeciętnego człowieka.
Tak, to nieprzeciętna historia o szarości oraz trudzie życia w Wielkiej Brytanii. Mamy tu ludzi, którzy przegrali dużo albo wszystko. Czasem loserów, którzy nonszalancją zakrywają to, w jaki sposób cierpią z powodu niepowodzeń. Czasami są to osoby niegotowe na to, by pokazać światu swoją rozpacz, bo skryte w sferze własnego wstydu. Tu najciekawiej wyglądają sylwetki kobiet portretowane w trzeciej części książki będącej zapisem czasu, który autorka spędza w schronisku. A w nim ujawnia się czułość wobec innych kobiet. I choć przecież większość doświadczeń może nie być zbieżna, to Grzegorzewska doskonale odczytuje solidarność wykluczenia i samotności. W dużej mierze właśnie o tym będzie ta opowieść. Wykluczenie ma tu charakter systemowy i społeczny, ale „Wilcza rzeka” kreśli obraz wyobcowania polegającego na tym, że można żyć i odczuwać tylko coś wewnątrz siebie, bo otoczenie nie tyle atakuje, ile przede wszystkim staje się obojętne wobec cierpienia. Samotność Grzegorzewskiej jest zobrazowana na kilku poziomach. Zwłaszcza wtedy, kiedy autorka opowiada o tęsknotach. O tym, że coś traci bezpowrotnie (poczucie bezpieczeństwa w związku) albo czasowo (zaginięcia ukochanych zwierząt, które jednak wracają). Najmocniej jednak przemawiają do mnie te fragmenty, w których otrzymujemy bolesne opowieści o toczonej z codziennością walce, w którą angażuje się także ciało pisarki. Grzegorzewska stale i konsekwentnie opisuje to, jak reaguje jej organizm, co się z nią dzieje, jakie przypadłości stają się odpowiedzią ciała na udręczenie umysłu. Każdy niepokój i każdy rodzaj napięcia odbijają się na stanie zdrowia opowiadającej o tym, jak trudno zachować to zdrowie przede wszystkim w czasach powszechnej zarazy.
Bałem się narracji o pandemii, bo miałem wrażenie, że zaatakują nas właśnie teraz tak agresywnie jak sam koronawirus. Ale „Wilcza rzeka” taka nie jest. Być może dlatego, że realia pandemii w Wielkiej Brytanii bardzo wyraźnie wpływają na odbiór rzeczywistości, która się wykoślawia w swoich absurdach. Stan zagrożenia zobrazowany jest tu na dwa sposoby. Nieustanna gotowość do ucieczki i czujność wobec codziennych zagrożeń to jedno. Świadomość tego, że świat się boi, broni przed tym strachem i w ucieczce przed wirusem antagonizuje, doskwiera jeszcze bardziej komuś, kto chciałby w coś pewnego uwierzyć. Na przykład w to, że można polegać na służbie zdrowia. Uzyskać pomoc w trudnej chwili. Dać dorastającej córce pewność tego, że rzeczywistość jest trwała, a nie poszarpana jak przesył łącza wi-fi, które okazuje się nastoletniej Julce niezbędne do przetrwania w tym szalonym świecie zarazy.
To też książka o bezradności i jednoczesnej nieustępliwości wobec wszystkich przejawów życia, które mają w tę bezradność wtłaczać. Wioletta Grzegorzewska jawi się tu jako bardzo silna i zdeterminowana do walki o lepsze jutro – przede wszystkim dla swej córki – kobieta, która jednocześnie daje sobie prawo do bycia słabą, banalnie zagubioną i jednocześnie nietuzinkowo, poetycko zaangażowaną w te elementy świata, które przecież nie powinny przyciągać jej uwagi. „Wilcza rzeka” to piękna opowieść o tym, co tracimy codziennie, nie przyglądając się najbliższemu otoczeniu. Duże znaczenie ma tu specyficzna filozofia bliskości z wodą. Autorka poświęca temu żywiołowi sporo miejsca – jest to pewna odskocznia od tonu sprawozdawczości, ale przede wszystkim dowód na to, w jaki sposób Grzegorzewskiej udaje się funkcjonować w okrutnym świecie, który przestaje być taki, kiedy przyjmie się inną perspektywę.
Jest to również opowieść o miłości. Piękna i nietuzinkowa, choć opowiada o relacji w jakiś sposób niepełnej. Grzegorzewska chciałaby czegoś innego niż kontakty z ukochanym na odległość i kompulsywne skupianie się na tych nielicznych momentach prawdziwej bliskości. To odważna rzecz o tym, że zawsze mamy prawo kochać. Podobnie jak każdy z nas ma prawo do godnego życia. Tam, gdzie godność z różnych powodów jest jej odbierana, pisarka usiłuje odnaleźć namiastkę spokoju w tym, jak definiuje sobie różne dramatyczne momenty, i tym, w jaki sposób chce je zapisać w swojej pamięci. A w niej pojawiają się obrazy kreślone w poprzednich książkach. Wizerunki ludzi z najbliższego otoczenia, które ukształtowały małą Loletkę z „Guguł”. Jest więc charyzmatyczny ojciec, który po latach wzbudza różnego rodzaju lęki. Pamięć o nim ogranicza i momentami budzi trwogę. Bardzo mi się tu spodobała metafora ciężaru pawiego ogona. Ale z autorką są również wspomnienia bliskiej i odległej zarazem siostry, pełnej lęku o swe córki matki czy osadzonej w ograniczeniach katolickiej mentalności babki. Jest więc „Wilcza rzeka” także opowieścią o rodzinie, bo przecież najwyraźniejsze są tu te najbliższe postacie, które zastąpiły wspomniane wyżej, ale w żaden sposób nie dały autorce poczucia bezpieczeństwa w relacjach.
Ta książka to również
bezkompromisowe ujęcie tego, w jaki sposób żyje się u boku przemocowego
partnera. Jest tu w ogóle dużo o różnego rodzaju przemocy, bo to książka nie o
możliwościach, lecz o ich braku wywołanym przez to, że ktoś ingeruje w los,
narzuca ramy, zawłaszcza i jest gotów decydować o tym, co jest słuszne. Wioletta
Grzegorzewska jest tu kronikarką takiego rodzaju bólu, który rodzi się nie
tylko z jego oczywistego doświadczenia, z tej najbardziej oczywistej przemocy.
W dużej mierze przemocowy jest wciąż świat, w którym musi ona funkcjonować.
Chronić córkę i siebie. W tym wszystkim bardzo dużo pamiętać, bo gdy bacznie
się słucha i obserwuje, to zabiera się w świat również doświadczenia innych
poszkodowanych przez los. I jest to ostatecznie opowieść z bardzo otwartym
zakończeniem. Świadectwo niewyobrażalnie gorzkiego losu artystki, która w swej
tułaczce jest zdeterminowana, by nie poddać się prozie życia, a jeśli już – to opowiadać
o niej jak świadoma pisarka, która dzięki wyobraźni i wrażliwości tworzy czasem
alternatywny świat konieczny do tego, by unieść na barkach ten rzeczywisty.
Tylko na takie tematy ma czas i możliwości. Poruszająca książka.
Bardzo mocna książka.
OdpowiedzUsuńMoja strona: H7 LED