Wydawca: Agora
Data wydania: 26 listopada 2021
Liczba stron: 368
Oprawa: twarda
Cena det.: 44,99 zł
Tytuł recenzji: Sprawy ostatnie
Do trzech razy sztuka. A potem koniec. Ostateczny. Trudno jest czytać taką książkę, kiedy ma się świadomość, że wiekowy autor z pewnością siebie sygnalizuje, iż to jego pożegnanie z literaturą. Własną, wydawaną. Bo być może Jacek Bocheński będzie pisał nadal, a nawet możemy mieć tego pewność, czytając niektóre z tych zapisków. Tymczasem chce i musi rozprawić się z konwencją bloga. Dwukrotnie powtórzona forma jest naturalnie tylko wyjściem naprzeciw współczesnemu sposobowi komunikowania się, także literackiego. Bocheński jako bloger to tylko pewna poza. Ale idzie za tym bardzo intymne i głęboko zaangażowane odbieranie rzeczywistości komentowanej – tym razem w latach 2018-2021 – przez humanistę i intelektualistę, który jedynie wykorzystuje nowoczesne narzędzie do przekazu swoich myśli. W „Ujściu” wciąż obecny z tyłu głowy autora będzie cały świat antyczny z jego porządkiem i naczelnymi kwestiami, z taką formą opowieści o świecie, która zawsze była Bocheńskiemu bliska. Klasyczny antyczny ład i odniesienia do niego pomagają oswoić rzeczywistość mogącą wymykać się spod kontroli. Bo ostatnie lata w Polsce były trudne, absurdalne, zaskakujące i przerażające. Tym mocniej brzmi wyraźna deklaracja twórcy: „Wciąż liczę na człowieka”. Czy jest ona formą głęboko zakorzenionego humanizmu, czy być może naiwnością, kiedy czyta się o tym, z czego złożył się nasz świat w ciągu zaledwie kilku lat?
Mimo wszystko najbardziej interesujące czytelniczo i najważniejsze literacko są tu próby powrotu do przeszłości oraz określania swojej tożsamości twórczej. Zwłaszcza gdy Bocheński porównuje się z ojcem. Intymne wspomnienia o ojcowskiej „suwerenności twórczej” idą w parze z historiami o tym, w jaki sposób jego twórczość rodzi się na nowo, otrzymuje nowe życie. Autor, wspominając ojca, cofa się w czasie, by raz jeszcze powrócić do ważnych pytań; kiedyś nie doczekały się odpowiedzi, a dziś na nowo definiują ważną relację, w której jedynie syn może zabrać głos. Podsumować, ale być może przede wszystkim pofantazjować o intelektualnym spadku po ojcu, gdzie znalazł się też rozsądek wydawania sądów o tym, czym literatura była kiedyś, a czym stała się obecnie.
Wszystko tu dość wyraźnie, zaczepnie i inteligentnie meandruje wokół życia oraz śmierci. Bocheński opowiada o rodzących się myślach, a jednocześnie wciąż powraca do czasu przeszłego, w którym należało opowiadać się po którejś stronie, żyć konkretnymi sprawami, a dziś rozmyślać o tym, co było wcześniej koniecznością, co nieświadomym wyborem, a co obowiązkiem. Także moralnym. W tym wszystkim świadomość tego, co odeszło bezpowrotnie. Jednak nie umierają tutaj tylko idee i tezy, którym nie było dane wcześniej wybrzmieć, zostać obronionymi. Jest tu ta konkretna i namacalna śmierć człowieka. Jak umieranie Walerego Pisarka, który przygotowywał laudację mającą na celu podkreślić, w jaki sposób językoznawcy doceniają, że Bocheński „czuje język”. Umierający nagle profesor pozostaje z autorem w całej tej książce. Jest w opowiadaniu o nim zarówno atencja, jak i pewien rodzaj obsesji. Pisarek opowiada Bocheńskiego, uzupełnia go w wizerunku humanisty, ale także stara się uwiarygodnić jego decyzje i wybory. A przecież już go nie ma. „Ujście” to opowieść o wskrzeszaniu, bo jak sam autor wspomina, nie chce być już dłużej „wieszczkiem”, antycypować i przekonywać samego siebie, czym może być bliższa lub dalsza przyszłość. Być może teraz warto powrócić do przeszłości.
Odrobina tego pojawia się wówczas, gdy Jacek Bocheński próbuje przyjrzeć się pandemii koronawirusa w jej początkowym stadium. Potem pozostaje już tylko – tak dobrze przez nas rozumiana na co dzień – bezradność wobec absurdów, które ujawnia globalna epidemia. „Ujście” jest diagnozą tego, co się dzieje, kiedy pandemiczna siła natury przekuwa się w siłę ludzkich aktywności. Co się dzieje z umysłami i przekonaniami, gdy atakuje coś, przed czym człowiek siłą rzeczy wciąż musi się bronić. Bocheński opowiada jednak nie tylko o pandemii jako zagrożeniu. Doskonale widzi, co dzieje się z Polską, i zachowuje naprawdę godny podziwu takt, kiedy polskie nienormalności nazywa i opisuje w bardzo eufemistyczny sposób, posiłkując się również sympatyczną ironią oraz sarkazmem, który wcale nie jest gorzki. W każdym razie widzimy nasz kraj oczyma człowieka zastanawiającego się nad tym, co stało się dziś z tą antyczną demokracją, która miała być ludzkim osiągnięciem, a okazała się pułapką, potem zaś – przynajmniej w naszym kraju – zaczęła umierać.
„Ujście” to zapiski autotematyczne, choć w nowoczesnej konwencji, ale z tą nowoczesnością autor wciąż wchodzi w pewien prześmiewczy flirt. Blog staje się centrum wyjaśniania świata, ale także pytania o ten świat. Jacek Bocheński wcale nie żegna się z Justyną, bohaterką poprzedniej blogowej książki. Co więcej – usiłuje z nią tutaj porozmawiać. Twórca w zderzeniu z recepcją czytelniczą jego książek – ten wątek blogerskich rozważań wydaje się w tej książce wyjątkowo ciekawy. Bo sam Bocheński ciekaw jest tego, na jakich prawach i zasadach dzisiaj twórcze pisanie staje się ważne na tyle, by je wydać, i intrygujące na tyle, aby je sprzedać. W tym znaczeniu autor jest tu odrobinę minoderyjny, ale to można wybaczyć, bo jest inteligentne i nieoczywiste.
Jednak i tak najciekawsze jest to, w jaki sposób twórca rozpoczyna tę książkę. „Na początku była katastrofa”. Chodzi o poważne problemy techniczne z komputerem, który miał już zachowaną część „Ujścia”. Jednak szybko można zorientować się, że to wyzerowanie dysku, prywatny bunt maszyny zbierającej dane i myśli, będzie tu funkcjonować w znaczeniu symbolicznym i powracać. Bo forma tej książki jest dopasowana do czasów, w których doświadczamy bardzo wielu awarii, a największym dramatem – także egzystencjalnym – staje się niemożność odtworzenia i zapisania przemyśleń na elektronicznym nośniku. I teraz można się zastanowić nad tym, co w „Ujściu” umiera – maszyneria, bliski autorowi profesor, polska demokracja czy mimo wszystko wiara w to, że Polacy są w stanie dobrze zagospodarować swoje poletko społeczne i polityczne?
Gorzkich refleksji jest tu bardzo dużo, jednakże nie jest to książka ani ponura, ani w żaden sposób projektująca kompleksy czy idiosynkrazje. Na takie rzeczy Jacek Bocheński nie ma już czasu. Dziewięćdziesięciopięcioletni twórca musi przede wszystkim uporządkować notatki o sobie i otoczeniu w taki sposób, by widzieć, że są lojalne względem niego. „Ujście” jest więc książką autotematyczną, bo o dotychczasowym pisaniu oraz pisaniu w ogóle, ale również przejmującym pamiętnikiem człowieka, którego świadomość musi oswoić wyjątkową formę szaleństwa. Przecież Polska doświadczona konkretną władzą i konkretną epidemią staje się miejscem, w którym możemy zobaczyć się naprawdę, a ten wizerunek może spędzać sen z powiek. Dlatego warto czytać Bocheńskiego jako uważnego komentatora, lecz przede wszystkim twórcę, który wie, że od pewnego czasu tkwi w świecie wywołującym tylko zdziwienie. Inteligentna opowieść, która być może wcale nie wyznacza końca i nie definiuje tego, co może sugerować tytuł.
Jestem bardzo zaintrygowana. Myślę, że to rzadkie pytania, jakie można zawrzeć w książce.
OdpowiedzUsuń"Trzykrotnie powtórzona forma[...]" Blog jest trzeci, a więc forma została powtórzona dwukrotnie (blog pierwszy nie był wszak powtórzeniem, prawda?). Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńViper, dzięki za czujność - już poprawione. Również pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuń