Pages

2022-10-31

„Twarze Marilyn Monroe” Sarah Churchwell

 

Wydawca: Marginesy

Data wydania: 26 października 2022

Liczba stron: 464

Przekład: Robert Waliś

Oprawa: miękka

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Kreacja i mistyfikacja

Czy to jest książka o Marilyn Monroe? Tak i nie. Tak, ponieważ przygląda się absolutnie wszystkiemu, co stworzyło mit gwiazdy, będąc jednocześnie blisko faktów z jej życia i umiejętnie pokazując zaskakujący związek, w jaki wchodzą ze sobą od dekad fantazje oraz konkrety o Monroe. Nie, ponieważ jest to w dużej mierze, a dla mnie właściwie przede wszystkim opowieść o tym, jak groźna może być kultura w swojej kreującej złudzenia roli – jak zachłannie pożera to, co stanowi sedno istnienia danej osoby i jak sprawnie wydala spreparowaną wizję tego istnienia, w międzyczasie poddając życiorys cynicznym i zaskakującym obróbkom na życzenie wszystkich tworzących tę kulturę. Wznowienie „Twarzy Marilyn Monroe” to znakomity ruch wydawniczy, bo właśnie dzisiaj mocniej niż kiedykolwiek możemy odczuć, jak wizerunek mieszający prawdę z konfabulacjami utrwala się w świadomości publicznej. Myślę, że w XXI wieku Marilyn Monroe miałaby trudności z przebiciem się do tej świadomości z taką siłą jak za swoich czasów. Dziś nadal artyści chcą być gwiazdami. I wielu się nimi staje, zezwalając interpretatorom swoich poczynań – w tym mediom – na różnego rodzaju manipulacje. Sarah Churchwell jest tu badaczką wpływu kultury na postrzeganie kogoś, kto – to jedna z tez tej książki – w pewnym momencie może stać się tej kultury ofiarą. Co interesuje autorkę najbardziej? To, co zaznacza na wstępie, a mianowicie „niebezpieczna i zarazem fascynująca granica między faktem a fikcją”. Churchwell jest uważna, krytyczna, momentami cyniczna, ale bardzo konsekwentna w rozsadzaniu i dezawuowaniu mitów o Marilyn Monroe. Jednocześnie pisze znakomitą książkę o postrzeganiu tego, co ma być atrakcyjne, i o atrakcyjności publicznej tak w ogóle. Ostatecznie sugeruje coś, co jest mocno wybijającym się tu zdaniem, choć pojawia się blisko końca publikacji: „Źródłem legendy Marilyn jest nasze poczucie, że było w niej coś wyjątkowego”.

Zaskakujące? Niekoniecznie, kiedy przeczyta się tę książkę z uwagą. A nie jest ona łatwa w odbiorze. Stanowi pokłosie monumentalnej pracy z rozmaitymi materiałami źródłowymi, przede wszystkim biografiami Monroe, których cechy wyróżniające Churchwell punktuje i jednocześnie dokonuje ostrej selekcji ze względu na ich wiarygodność oraz umiejętność – lub jej brak – właściwego balansowania między faktami a ich interpretacjami. Cała ta książka stawia samą sobą trudne pytania o to, czym w zasadzie jest biografia, a czym nie powinna być. Jakie są pułapki pisania czyjegoś życiorysu, czy biografia ma prawo przekraczać faktograficzne granice i tworzyć swój fundament na mitotwórczych wizjach interpretacyjnych? Czy biografia ma być jedynie punktowaniem i nazywaniem? Jak wiele głosu może mieć w niej autor? W jakich kwestiach powinien się wypowiadać i jaki rodzaj dygresyjności może zdyskredytować jego dzieło? „Twarze Marilyn Monroe” pokazuje, jak wiele możliwości może dawać uprawianie biografii, ale też jak wiele pułapek może czyhać na drodze jej tworzenia. Ponadto jest to książka o odbiorcach i tym, w co chcą wierzyć. Nieco anegdotycznie i mimochodem, ale i z pewną stanowczością pada tutaj teza, że fakty są rzeczywiście faktami tylko wtedy, kiedy wierzy w nie odbiorca. W co wierzy Sarah Churchwell? W to, że biografizm może elektryzować wyobraźnię, polaryzować w dyskusjach, a także skutecznie absorbować uwagę przez dekady. Przecież Marilyn Monroe tak naprawdę nigdy dla  nas nie umarła. Badaczka chce przyjrzeć się temu, jakie okoliczności się przysłużyły tej nieśmiertelności oraz jakie mechanizmy powodują, że życie amerykańskiej artystki i wspomnienia o niej są obecne w świadomości znacznej grupy ludzi na całym świecie.

Ta książka ma bardzo ciekawą kompozycję klamrową, bo rozpoczyna się i kończy, opowiadając śmierć Monroe. Stosunek autorki do opowiadanej tu postaci jest w sumie ambiwalentny. Kryje się w nim autentyczna ciekawość, lecz jest to głównie pragnienie naukowego przeanalizowania złożoności fenomenu Monroe, niekoniecznie chęć wkraczania w jej życiorys z ambicją odnalezienia tam czegoś, o czym jeszcze nie napisano. Z drugiej strony Churchwell musi być zdystansowana i momentami niezwykle surowa, aby podjąć się z powodzeniem analizowania tego, w jaki sposób opowiedziano i zmistyfikowano życie artystki. Mamy tu zatem empatię z dużą dozą dystansu, ale przede wszystkim wyjątkową czujność kogoś, kto zawodowo zajmuje się staniem w opozycji do kultury, a tutaj przygląda się przede wszystkim temu, w jaki sposób jedna kobieta nakreśliła kierunki jej rozwoju. Autorka zbiera w jednym tomie rozważań wszelkie paradoksy, analizuje liczne konteksty socjologiczne, społeczne, także filozoficzne. Chce spojrzeć na życie Monroe i legendę o nim na tyle krytycznie, by wydobyć z niej to, co najcenniejsze – wnioski wynikające z metodycznej analizy różnego rodzaju materiałów, które są zabawnymi, mrocznymi, nieuczciwymi w swym przekazie, a także w pewnym stopniu zawłaszczającymi narzędziami określania tego, w jaki sposób rodził się i utrwalał fenomen jednej z najsławniejszych kobiet świata. Czy Churchwell demaskuje Marilyn Monroe, czy też może chce umieścić ją w czytelnych kontekstach, oddać sprawiedliwość temu, że jej życie było skomplikowane, ale jednocześnie nakreślić, kto i w jaki sposób komplikował je bardziej?

Czy będzie to zatem książka dla wielbicieli Monroe? Mogę odpowiedzieć tak jak na pytanie rozpoczynające tę recenzję. Tak, bo taki rodzaj spojrzenia, jego wieloaspektowość i koncentracja na tym, w jaki sposób niuanse budują mit oraz zachwyt, będzie bardzo wartościowy i nie umniejszy pewnie fascynacji, jeśli ona występuje. Nie, gdyż wielbiciel z natury nie akceptuje jakiejkolwiek krytyki swojego idola. Sarah Churchwell poddaje krytyce przede wszystkim tych, którzy o Marilyn Monroe opowiadali, jednakże w toku jej rozmyślań pojawia się również zdroworozsądkowe i obalające sprzyjające tworzeniu ideału fantazje o tym, kim była kobieta stanowiąca zagadkę za życia i będąca nią również w kontekście tego, jak rozstała się ze światem.

Monroe jako definicja, by łatwiej było określić, co się uwielbia. Monroe jako deficyt, aby można było jej współczuć. Monroe jako wątpliwość, by sankcjonować jej zagadkowość, a przecież to jest nośnik legendy przez kolejne dekady. Monroe jako prowokacja – sama w sobie i w interpretacjach. Wiele czynników składa się na to, że akurat ta postać wpisała się i wciąż wpisuje w kulturę ikonicznie, jest absolutnie wszędzie oraz wszędzie pozostanie. Marilyn Monroe nie umrze. Mimo że być może sama siebie chciała zniszczyć, a autodestrukcyjne działania miały podłoże przede wszystkim w pełnym różnego rodzaju niezaspokojonych potrzeb dzieciństwie i dorastaniu. Churchwell osadza swoje krytyczne rozważania także w jednym z punktów zwrotnych – momencie, w którym Norma Jeane stała się osobą o innym imieniu i nazwisku, innej przynależności, tak bardzo oddalonej od należenia do samej siebie. „Twarze Marilyn Monroe” to książka przyglądająca się zderzeniom faktów z fantazjami, ale jednocześnie pokazująca to zderzenie w smutnym życiorysie artystycznym kobiety, która nie ulegała stereotypom, choć jednocześnie wciąż im podlegała. Była w kontrze do nich, a mimo to je tworzyła. Była tym, co o niej powiedziano, a Churchwell stara się przyjrzeć, co mówiono i w jaki sposób. Wyraźna teza mówiąca o masce, swoistej nienaturalności niesie tę książkę i nadaje jej wartość. Zwłaszcza gdy rozumie się maskę jako narzędzie do tworzenia wyobrażenia o czyimś życiu. Biografizm może być niebezpieczny. Równie niebezpieczny jak mitotwórcza rola uproszczeń, schematów, banalizowania i wyolbrzymiania faktów. Naprawdę frapująca lektura dla tych, którzy dobrze widzą, jakim potworem może być kultura. Jak wielu już pożarła i jak chętnie wciąż na nowo następni ustawiają się w kolejce do tego pożarcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz