Pages

2022-10-14

„Wiatrołomy” Robert Małecki

 

Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Data wydania: 12 października 2022

Liczba stron: 512

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 48 zł

Tytuł recenzji: Wobec słabości

Robert Małecki po transferze wydawniczym jawi mi się – jego wiernemu czytelnikowi (od pewnego momentu, wciąż przyznaję ze wstydem) – po raz pierwszy jako autor kryminału. Zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób twórca świetnych thrillerów, w których bazował na ciekawej symbolice, niedopowiedzeniach i polaryzujących dwuznacznościach, odnajdzie się w przestrzeni tekstu skoncentrowanego jednak na tym, co bardzo konkretne, bo przecież takie musi być policyjne śledztwo, żeby kryminał nie rozpisał się do rozmiarów narracji Katarzyny Bondy. I to też jest długa książka, dlatego ciekaw byłem, czy tak umiejętnie kondensując napięcie w krótszych narracjach, Małecki będzie je w stanie tutaj utrzymać, nie mnożąc na przykład czasem bezcelowych wątków pobocznych, co jest niewątpliwą wadą wielu polskich powieści kryminalnych. Artystyczna dojrzałość i pełna świadomość tego, co się ma do powiedzenia, ujawnia się w „Wiatrołomach” kilka razy. To bardzo dobrze skonstruowana książka opowiadająca o podobnych odrzuceniach, które pozostaną potem traumami. Autor lubi sytuacje graniczne, które niejednokrotnie w swoich książkach portretował, i połączenie retrospekcji z opisywaniem takiego odchodzenia, które staje się ostateczne. Mam na myśli ciekawe kształtowanie się u Małeckiego relacji czasu przeszłego z ludzką śmiercią. Tu przeczytamy dodatkowo historię, która nie wykorzysta całego swego potencjału, bo „Wiatrołomy” to przecież zapowiedź cyklu. Tym ciekawsze będzie śledzenie tego, co twórca chce pozostawić nieodsłonięte, a co uderzy tu ze swoją jednoznacznością i dosadnością. Jeśli ta książka miała wzbudzić apetyt na więcej, gdyż będą kolejne, znakomicie spełnia swoją rolę. Jest również wartościową literaturą gatunkową, w której – co cenne – Małecki interesująco pokazuje tarcia, spięcia i antagonizmy w środowisku stróżów prawa.

Jako prozaik uważam, że kobiety są dużo ciekawszymi bohaterkami literackimi niż mężczyźni i zawsze chętnie czytam książki, których autorzy potwierdzają moje przekonanie. Robert Małecki stworzył tu kobiecą postać z całkiem nową tożsamością, ale jednocześnie tkwią w niej mentalne ślady bohaterek poprzednich jego powieści. Maria Herman patrząca na symboliczne pobojowisko, hektary lasów powalone przez tornado, będzie ukazana właśnie jako kobieta po podobnych przejściach, jakie zaszły w jej psychice oraz emocjach. Ale wyzwanie kryminalne, przed którym stanie, będzie udowadniało, że to dopiero początek, że czeka ją jeszcze niejedno egzystencjalne tornado, a nas, czytających, przyjemność odkrywania zakamarków duszy kobiety krzywdzonej i krzywdzącej, wciąż konfrontującej się z takim rodzajem doświadczenia, za którym stoją poczucie straty i wyrzuty sumienia.

Zatem Maria tak jak Kama ze „Zmory” zabiera swoje demony z dzieciństwa w dalsze życie. Tak jak Kama będzie się mierzyć z utratą matki, a jej rozpacz wewnętrzna będzie jakby odbiciem części przeżyć bohaterki wspomnianej powieści. Zwłaszcza gdy deficyt bliskości rodzicielki będzie starała się przełożyć na czułe zbliżenia z ojcem. Maria podobnie do Karli ze „Wstydu” zmierzy się z poczuciem, że zawiodła w konkretnej roli. Herman nie będzie żoną i matką, ale będzie to miało związek z tym, jaką była córką. Ile jest w stanie sobie zarzucić, kiedy myśli o krzywdach wyrządzonych rodzicom. Tymczasem rodzinne krzywdy Małecki rozpisze w „Wiatrołomach” nieco inaczej. Będzie tu duża przestrzeń do rozwinięcia różnych kwestii w następnych powieściach cyklu. Jeśli zaś Marię Herman zestawić z jeszcze jedną bohaterką tego autora, to widzimy tu wyraźny odskok od emocjonalnej labilności Anny z „Żałobnicy”. Herman jest doskonale, chorobliwie i niepokojąco poukładana w tym, co ma przeżywać i jak nazywać swoje stany emocjonalne. Albo zadbała o to, by fasadowość takiego życia zapewniała jej iluzję spokoju. Maria – w moim odczuciu – zrodziła się trochę z poprzednich literackich postaci Małeckiego, ale to, co ją tu wyróżnia, to najbardziej bolesna prywatna walka. Walka z nałogiem.

Kiedy jej policyjny partner na wstępie wspomina, że w każdym żywiole możemy się przejrzeć jak w lustrze, Herman nie do końca rozumie, o co mu chodzi. Jeśli za żywioł uznamy uzależnienie, ujrzymy „Wiatrołomy” jako wiwisekcję szaleństwa, bezradności, wściekłości i buntu wobec każdego z wcześniej wymienionych. Tak, opowieść o życiu w sidłach nałogu będzie tu bardzo mocno eksponowana. Tym bardziej że mierzy się z nim także partner zawodowy Marii Herman i choć Olgierd Borewicz walczy z zupełnie inną słabością, w biografii tej dwójki Małecki bardzo dobrze pokaże, jak destrukcyjny charakter może mieć każde uzależnienie. Nie idzie zresztą prostą drogą w tym zakresie, bo jego bohaterowie wcale nie są na przykład alkoholikami czy narkomanami.

Ich obsesje zderzą się tu ze sprawą, którą też niejako obsesyjnie się zainteresują. Robert Małecki sięga po motyw niezwykle chwytliwy literacko, mocno przyciągający uwagę i łatwo też dający się fatalnie opowiedzieć. Tu na szczęście nic takiego się nie dzieje, bo historia zaginionego przed trzema dekadami niemowlaka uderza w nas swą przerażającą mocą nie tylko za sprawą bardzo mocnego prologu, po którym na pewno nikt nie prześlizgnie się wzrokiem. Zatem dwójka walczących z sobą i o siebie policjantów stanie wobec zagadki, którą ktoś za wszelką cenę wciąż chce pozostawić nierozwiązaną. W toku śledztwa bohaterowie zrozumieją, iż komuś bardzo zależy na tym, aby świat nigdy nie dowiedział się, co się stało z małym Filipkiem w 1992 roku. Interesujące jest to, w jaki sposób wokół tego zniknięcia Robert Małecki buduje spójną wielowątkową powieść.

To, co przykuło moją uwagę już na początku, to opowiedzenie paradoksu. Okazuje się, że po traumatycznym doświadczeniu utraty dziecka związek obojga jego rodziców jeszcze bardziej się scementował. A raczej jedna ze stron dołożyła wszelkich starań, aby tak było. Małecki rozmieści tu po drodze jeszcze kilka zaskakujących elementów. Powinny one czytelnika zatrzymać na dłużej, a nawet jeśli je pominie, przypomni sobie o zostawianych przez autora tropach, by rozwiązać zagadkę kryminalną trochę wcześniej, niż robią to policjanci w „Wiatrołomach”. Cenne jest również opowiadanie historii jako wyjątkowo skomplikowanej kroniki dwóch rodzajów odrzucenia, które są w zasadzie takie same. Wywołane nimi cierpienie przesącza się tu przez kolejne rozdziały, a coraz bardziej mroczna przeszłość – głównej bohaterki i ludzi, których musi przesłuchiwać – stworzą być może fantazję o tym, co w dużej mierze może wpędzić nas w różnego rodzaju uzależnienia: jaki rodzaj deficytowej bliskości, jak silne odrzucenie o charakterze pierwotnym i absolutnie dla odrzuconego niezrozumiałym.

„Wiatrołomy” są bardzo przekonujące w obrazowaniu rozpaczy, ale równie silnie działają na wyobraźnię jako opowieść o tym, że największą formą okrucieństwa może być ludzka obojętność. Robert Małecki decyduje się na wiele wątków, żadnego jednak nie zaniedbuje. Dlatego myślę, że ta książka znajdzie wielu różnych odbiorców i doczeka się różnych interpretacji. Jak zawsze bardzo dobra pisarska robota. Czekam na kolejne części.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz