Pages

2025-08-26

„Głupota” Eiríkur Örn Norðdahl

 

Wydawca: Wydawnictwo Marpress

Data wydania: 21 sierpnia 2025

Przekład: Jacek Godek

Liczba stron: 168 

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 59 zł

Tytuł recenzji: Pisanie w świecie deficytów

Nie wiem, w jakim stopniu reprezentatywna dla twórczości Eiríkura Örna Norðdahla jest „Głupota”, ale znakomity jak zawsze tłumacz Jacek Godek wyjaśnia na końcu, że to trzecia część i kreśli krótko problematykę całej trylogii. „Głupota” – mam wrażenie – napisała się sama. Wystarczyło, że autor przyjrzał się temu, co najbliższe, a jednocześnie przeanalizował zarówno islandzkie, jak i uniwersalne środowisko literackie. Po dodaniu kilku ciekawych metafor, czarnego humoru i przede wszystkim wielopoziomowej groteski płynnie łączonej z sarkazmem powstała książka o naszych czasach. Taka, jakich wiele. Autor, którego znam osobiście, na pytanie o to, ile napisał książek, odpowiedział żartobliwie, że za dużo. I to poczucie humoru jest tu istotne, w różnym wymiarze i z różnym natężeniem, ale „Głupota” jest przede wszystkim krzywym lustrem, w którym ludzkość wcale nie chce się przyglądać.

Opowieść przełamana jest jakby na pół. Opowiada o dwójce pisarzy, którzy kiedyś byli w związku, a on obecnie najbardziej lubi się przyglądać minom ludzi słyszących stwierdzenie „jestem rozwiedziony”. Ale ta dwójka tak naprawdę wcale się nie rozwiodła, utknęli w sieci skomplikowanych relacji, a w opowieści o nich buzuje adrenalina – dzieje się dużo, intensywnie, zmieniają się fronty, a wszystko komplikuje się najbardziej wówczas, gdy oboje piszą podobne książki. W tym samym czasie je wydają i mierząc się z narastającymi frustracjami oraz wściekłością wobec siebie, przyglądają się temu, jak mała Islandia odbiera wydane w sporej liczbie egzemplarzy powieści, które na dobrą sprawę mogłyby być swoimi kopiami.

Ale nie są. Tak jak on jest rozpuszczonym i zawsze pewnym siebie egocentrykiem (rujnują go prezentowane w książce wydarzenia wraz z tragicznym finałem), tak ona koncentruje się na przeżywaniu samej siebie w taki sposób, że staje się to dla czytelnika najpierw irytujące, potem przerażające, w końcu odrobinę zabawne, ale nie ma nic zabawnego w tym, że byłe małżeństwo pisarzy decyduje się na wydanie powieści tak bliskich sobie, jak bliscy byli przed laty, zanim ich związek zaczął być siecią toksycznych zależności, w których jedno chciało udowodnić drugiemu bycie lepszym, lepszą w różnych znaczeniach. Na pewno zaś ich wspólnota opierała się na walce. Wewnętrznej, długotrwałej, świetnie tutaj zarysowanej psychologicznie (Eiríkur Örn Norðdahl nie wchodzi głębiej i myślę, że świadomie nie zamierza tego robić).

Druga kwestia przełamująca tę krótką powieść to zarysowany kształt świata. Z jednej strony mała społeczność Ísafjörður – miejsca, w którym słońce jest zawsze, ale przez wiele miesięcy go nie widać (to też ciekawa metafora świata przedstawionego, choć dotyczy konkretnej lokalizacji, rodzinnej miejscowości pisarza). Z drugiej – Islandia pogrążona w jakimś trudnym do wyrażenia, lecz bolesnym impasie egzemplifikowanym przerwami w dostawie prądu czy internetu. „Głupota” zaczyna się sceną aktu seksualnego, który zostaje przerwany z powodu frustracji, a potem zakończony tak, jak czasem kończą się sprawy w życiu – bezsensownie, bezwładnie, kompletnie nieprzystająco do oczekiwań. Pisarz w wieku tak zwanym średnim odkrywa, że znowu nie ma prądu, co uniemożliwia mu dostęp do komputera. A dostęp do komputera to część jego tożsamości, jakkolwiek to utrudnia odbiór książki i i czyni go niewygodnym. Tymczasem on – ona zresztą też – to istoty z właściwościami. Kontestatorzy samych siebie żądni obserwacji tego, jak się kontestują. A obok jest świat, świat islandzki. W każdym razie mała wyspa zdaje się przeżywać najazd terrorystów, a mieszkańcy skupiają się głównie na gromadzeniu najbardziej niezbędnych dóbr, bo coś niedobrego się dzieje, a islandzcy ludzie z prowincji nie lubią zła.

Tu nie będzie zła. Będzie opowieść o życiu, które obrazuje trochę wspomniane już słońce. To życie jest albo pełne i intensywne, albo przygaszone, lecz wciąż obecne. Bohaterowie – co pokazuje zwłaszcza ciekawy kontrapunkt relacji głównej bohaterki z jej siostrą – są w „Głupocie” zupełnie nieprzewidywalni w emocjach i zachowaniach. A powinno być inaczej, bo są śledzeni przez kamery, odbierany jest im dostęp do urządzeń elektronicznych, świat staje się przez to niebezpieczny, bo fragmentaryczny i niepewny.

Tymczasem pewne staje się zainteresowanie obiema książkami traktującymi o Syryjczyku w specyficznej relacji z Islandią. Tu oczywiście możemy zauważyć, że „Głupota” to proza autotematyczna. Autor głęboko ujawnia absurdy, ciekawostki i oczywistości towarzyszące temu, co dzieje się wokół wydanej książki, a wcześniej – bardziej kameralnie – w trakcie jej tworzenia. Napisana już przed dekadą jest pewnym mrocznym ostrzeżeniem dla wszystkich piszących. W XXI wieku napisano już o wszystkim, pozostaje jedynie kwestia doboru formy i kształtowania niuansów opowiadanych historii. To wszystko tutaj widać: my, pisarze, napisaliśmy już o każdym problemie tego świata, a teraz coraz częściej może się zdarzać (i zdarza, co doskonale widzę z perspektywy osiemnastu lat bycia recenzentem), że możemy napisać o tym samym, po czym uznać to za wyjątkowe. I wtedy pojawia się dramat. Co jest niezwykłego: okoliczności, w jakich przyszła nam do głowy historia i ją spisaliśmy, czy ona sama, opowieść o czymś ważnym i jeszcze niewyrażonym? Tu w sensie dosłownym walczą o uwagę twórcy, którzy wiodąc wspólne życie, wypracowali jednocześnie inne modele pracy twórczej. A spotkali się na polu obejmującym jeden temat. Co z tego wyniknie? Na pewno nic dobrego dla nich samych.

„Głupota” oddaje intensywność i szybkość zdarzeń poprzez bardzo krótkie, rwane rozdziały. Norðdahl stawia na dynamikę, lecz jednocześnie bawi się słowem (zastygłem na chwilę przy „Zło. Szczące” i myślę, że Jacek Godek także). Widać, że potrafi znakomicie oddać, w jak bardzo nielogiczne dla samych siebie relacje potrafimy wejść, a także to, jak wejść w nie nie potrafimy, gdyż część z nas robi ze swojego życia to, co dzieje się na przykład w zakładzie przetwórstwa krewetek. Mielimy siebie, ze swoimi emocjami i niezgodą na nie, przerabiając na bezkształt, masę. A potem już wszystko nam jedno. Niech Islandię napadają terroryści. Niech nas podglądają, nawet w intymnych miejscach. Niech sterują nami, włączając i wyłączając prąd. Niech robią, co chcą, mogą też ten bezkształt wyrzucić. Dystopia to już nie jest autorska fantazja. Dystopia to nasz świat codzienny.

„Głupota” jest nie tylko o kosztach, konsekwencjach i specyficznej błazenadzie literatury zasadniczo będącej czymś bardzo poważnym. „Głupota” to też ciekawa rozprawa o tym, co znaczą trzy przestrzenie czasowe i jak je odbieramy. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Przez pryzmaty wszystkich trzech można odczytać to, co dzieje się nie tylko w Ísafjörður na końcu Islandii, lecz także na całym świecie. Cyniczny islandzki pisarz jest jednocześnie bardzo uważnym obserwatorem rzeczywistości. Zwłaszcza tej mu najbliższej, a interesuje go wiele spraw, to nie tylko pisarz czy poeta. Miotający się między sobą i w sobie bohaterowie książki, która z jednej strony jest kameralna, z drugiej – niebezpiecznie uniwersalna w przekazie, nie dają się do siebie zbliżyć, bo mentalnie tkwią częściowo w tym przemielonym krewetkowym bezkształcie. Wydaje się, że tak dawno po prostu się kochaliśmy i byliśmy sobie bliscy lub po prostu dobrzy dla siebie. Tymczasem utknęliśmy – bez symbolicznego prądu, dosłownych uczuć, bezkompromisowego żalu za tym, że nie udało nam się to, co było marzeniem lub wielkim planem. Eiríkur Örn Norðdahl pisze także o człowieku jako takim – pozbawionym płci czy okoliczności kształtujących jego świadomość. O człowieku pełnym oczekiwania, lęku i niebezpiecznej frustracji. A króciutka „Głupota” wciąga jednocześnie tym, w jaki sposób autor operuje językiem i jakie stosuje środki, by utrzymać uwagę czytelnika. Absurdalna, mroczna, pełna metaforycznych przejaskrawień i bolesnego buntu książka z rodzaju tych nieodkładalnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz