2011-11-02

"Niech zawiruje świat" Colum McCann

Kiedy 7 sierpnia 1974 roku Philippe Petit wisiał nad wieżami World Trade Centre i wędrował między nimi na linie, wielu mieszkańców Nowego Jorku stanęło na ulicach, zamarło i śledziło poczynania francuskiego performera. Zdarzenie to uczynił punktem wyjścia do swojej świetnej książki Colum McCann, amerykański pisarz irlandzkiego pochodzenia, oddając epicki hołd zarówno miastu o tysiącu twarzy, jak i ludziom, którzy je zamieszkiwali. „Niech zawiruje świat” to barwna i wielowątkowa opowieść o trudnej drodze ku szczęściu i spełnieniu, która rzadko kiedy prowadzi do celu, a sama w sobie jest bolesna i trudna. Petit wędruje po swej linie, zaś daleko pod nim toczą się życiowe wędrówki postaci nakreślonych grubą kreską, ludzi wyrazistych i szybko zyskujących sobie sympatię czytelnika, choć to przecież prostytutki, heroiniści, hakerzy komputerowi. McCann tworzy obraz wirującego świata wielu biografii. To książka bardzo plastyczna i sprytnie napisana. Biografie jej bohaterów zaczynają się łączyć, z ich osobnych historii powstaje jedna, ważna. A nad nią, gdzieś wysoko, poszukując nowych wrażeń i doznań, na swej linie wiruje Philippe Petit…

„Dziwne rzeczy dzieją się dlatego, że nie istnieje konieczny szacunek dla przeszłości. Miasto żyje teraźniejszą codziennością. Nie ma potrzeby wiary w siebie, jak Londyn, Ateny ani nawet jak wyznaczniki Nowego Świata – Sydney czy Los Angeles. Nie, to miasto zupełnie się nie przejmuje swoją pozycją”. Nieprzypadkowo zatem autor wybiera Nowy Jork jako arenę zdarzeń nie tyle dziwnych, co zastanawiających. Chociaż opowieści o doświadczonych życiem nowojorczykach sięgają do przeszłości, mamy tutaj do czynienia przede wszystkim z takim pisaniem, które oddawałoby ducha dnia obecnego, męczącej teraźniejszości, w której ludzie McCanna poszukują odpowiedzi na wiele pytań.


Brat irlandzkiego księdza Corrigana zadaje sobie pytanie o to, dlaczego jego brat tkwi na nowojorskim Bronxie, dlaczego udziela schronienia prostytutkom i skąd u niego potrzeba przebywania wśród ludzi z marginesu społecznego. Ciaran pyta o źródła nędzy tych, którymi opiekuje się jego brat i o sens takiej pracy, składającej się przede wszystkim z pasma niedopowiedzeń. Tymczasem mrok i dekadencja Bronxu pozwalają irlandzkiemu duchownemu pokonywać trudności w dotarciu do Boga. Jest to tym trudniejsze, że z czasem na drodze religijnego zaufania pojawi się gwatemalska pielęgniarka, która zawładnie sercem księdza.


Nieprzyzwoicie bogata i niezwykle w swym bogactwie zagubiona Claire Soderberg pyta po raz kolejny o to, dlaczego to właśnie jej syn, Joshua, zginął w Wietnamie. Aby smutek jakoś oswoić, zbliża się do innych kobiet, jakim wojna wietnamska także odebrała synów. Czarnoskóra Gloria straciła ich aż trzech. Nic więc dziwnego, że tak chętnie zaopiekuje się dziećmi jednej z prostytutek, Jazzlin. Tej, która nigdy miała nie wyjść na ulicę w założeniu swej matki Tillie, ale która szybko się tam znalazła, zaś jej rodzicielka sama zaczęła wstrzykiwać jej w żyłę heroinę… Los połączy Tillie i męża Claire, Solomona, kiedy przyjdzie im znaleźć się w jednej sali sądowej. Tymczasem Claire będzie pytać nie tylko o syna, ale i o linoskoczka, o którym dowiaduje się od swych przyjaciółek. Widzi w nim jakąś część swojego syna i tak samo postrzega go jej mąż. Solomon będzie go sądził za poważne wykroczenie, w gruncie rzeczy jednak podziwiając niezwykłą postać wędrującą między dwiema reprezentatywnymi wieżami Nowego Jorku.


Wspomniana Tillie zastanawia się nad tym, dlaczego nie wywiązała się należycie z roli matki; dlaczego tyle lat tkwiła w piekle, do którego sprowadziła także swoją córkę. Jazzlin żyłaby i może miała szansę na odmianę losu, gdyby nie nieszczęśliwy wypadek samochodowy, do którego przyczynia się Lara, awangardowa artystka żyjąca latami dwudziestymi. Kobieta dziwnym trafem znajduje się na pogrzebie Jazzlin, a tym samym zmienia swe życie, poznając kogoś, z kim nie mogłaby się w normalnych warunkach poznać.


Jest w powieści McCanna także kilka drugoplanowych i epizodycznych biografii. To na przykład nowojorscy hakerzy (trudno ich tak nazywać, skoro mamy rok 1974, niemniej są to pionierzy amerykańskiego nurtu informatyków-buntowników) czy też młodociany grafficiarz zafascynowany podziemną twórczością swych kolegów po fachu. Postacie drugiego planu, a nawet te epizodyczne, wydają się być przez autora przedstawione przekonująco i sprawia to, że czytanie „Niech zawiruje świat” to niezwykła przygoda. Nic bowiem nie tworzy bardziej prawdziwych historii niż samo życie. Wydaje się, iż McCann przyjrzał się temu życiu uważnie i napisał książkę pozornie wielogłosową, a tak naprawdę zdającą się mówić w imieniu wszystkich bohaterów.


To jedna z tych książek, po przeczytaniu których myśli się o tym, że lepiej nam w naszym codziennym życiu, a troski bohaterów literackich znikają wraz z lekturą. Niepokojąca. Intrygująca. Chwilami odrobinę zbyt melancholijna, ale… to przecież jedna historia wielu biografii. Po prostu życie. Wirujący nowojorski świat i lata siedemdziesiąte, do których zabiera nas Colum McCann.


Wydawnictwo MUZA, 2011

2 komentarze:

She pisze...

Nie wiem czemu świat tak zwariował na punkcie Nowego Jorku. Zupełnie mnie nie kręcą miejsca nawiedzane przez wszystkich i w sumie nie wiem za co stawiane za wzor. Chyba sie skusze na te lekture i moze nawroce :)

Jarosław Czechowicz pisze...

She, tutaj Nowy Jork nie jest stawiany za żaden wzór. To przestrzeń, w której wieloaspektowo rozgrywa się najbardziej przejmujący z dramatów, dramat życia!