Pages

2014-03-15

"Co się zdarzyło w hotelu Gold" Grzegorz Kozera

Wydawca: Dobra Literatura

Data wydania: 17 marca 2014

Liczba stron: 256

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 29,90 zł

Tytuł recenzji: Wiedeńskie niejednoznaczności

Odnieść można wrażenie, że Grzegorz Kozera pisze wciąż tę samą książkę i nie jest to absolutnie zarzut, bo każda kolejna to uzupełnienie tez poprzednich. Dlaczego tak myślę? "Co się zdarzyło w hotelu Gold" to następna niespiesznie snuta narracja z problemami już sygnalizowanymi i takimi, jakim można się przyglądać w nowym świetle. Czterdziestotrzyletni Antoni Topola, kielecki historyk i pisarz, tak jak bohater "Drogi do Tarvisio" ma uprzedzenia względem Austriaków i obwinia ich o obojętność wobec Holocaustu. Topola jest także jakimś odbiciem Otto Pettersa z powieści "Berlin, późne lato", choć to Polak, nie Niemiec i w przeciwieństwie do neurotyka z "Drogi do Tarvisio" raczej dumny jest ze swej polskości. Mimo wszystko niepewny siebie, z poczuciem zagubienia, pewnej przegranej, oszukany jakby przez koleje losu. W relacji z Polką. Długowłosa Magda z wiedeńskiego hotelu to nie ukrywająca się przed prześladowaniami Halina Kamińska, ale subtelność kontaktu między kobietą i mężczyzną sygnalizowana jest podobnie. Tyle w dużym skrócie o podobieństwach książek Kozery, bo najnowsza nie powstała tak całkiem bez pewnych zaszłości. Co nowego i o czym jest ta nowa historia z trupem w tle, branżą pornograficzną, austriackim malarstwem i poczuciem bycia na rozdrożu, w zastępstwie i zamiast czegoś?

W dniu, w którym umiera Sylvia Kristel, czyli filmowa Emmanuelle, Antoni Topola otrzymuje od swojego przełożonego propozycję nie do odrzucenia. W jego zastępstwie ma udać się do Wiednia na judaistyczny kongres historyków, którego tematyką ma być migracja Żydów - samego autora zainspirowała w tym temacie książka Martina Pollacka "Cesarz Ameryki". Ponieważ bohater cierpi na lęk przed lataniem, jedzie do stolicy Austrii własnym samochodem, otrzymawszy wcześniej potwierdzenie organizatorów, iż zwrócą mu koszty paliwa. Topola jest człowiekiem, którego od dawna nie imają się żadne porywy serca, duchowe wzruszenia, jakiekolwiek silniejsze emocje i stany emocjonalne, w których traciłby kontrolę nad sobą. Jest mężczyzną pozornie bez właściwości, chociaż - o czym przekonamy się potem - niejedna z nich jest co najmniej ekstrawagancka. Antoni Topola ma kochankę, która traktuje go instrumentalnie. Jest w separacji z żoną i ubolewa nad tym, że studiujący syn już go właściwie nie potrzebuje. Napisał i wydał trzy powieści, w związku z tym poważnie zastanawia się nad tym, by etat historyka zamienić na stan wolnego strzelca zarabiającego na pisaniu, ale dobrze wie, iż proza życia wymaga posiadania stałego zatrudnienia. Topola nie ma w zasadzie żadnych marzeń, plany są dość mgliste; chce zmienić swoje życie, ale jednocześnie boi się zmian.

Przybywając do Wiednia, zazna kilku form wyobcowania. Jako Polak w kraju, gdzie Polacy nie są zbyt mile widziani. Jako naukowiec, z którym nikt się nie liczy, bo ma jedynie odczytać artykuł swojego przełożonego. Jako kielczanin, któremu amerykański kolega z kongresu wytknie współodpowiedzialność za mord Żydów w czasach, kiedy Antoniego Topoli nie było na świecie. Poczuje się obco i nieprzyjemnie także jako podejrzany, który rzekomo odebrał pewną własność monachijskiemu kolekcjonerowi obrazów. Kolekcjoner ów zostaje przez Topolę znaleziony martwy w pokoju hotelowym sąsiadującym z lokum polskiego gościa kongresu...

Mamy trupa, ale nie jest to powieść kryminalna. Autor w dużej mierze skupia się przede wszystkim na okolicznościach śmierci Michaela Bielera, który być może w swej bogatej kolekcji dzieł malarskich miał też łupy wojenne, obrazy odebrane ludności żydowskiej podczas drugiej wojny światowej. To książka o malarstwie skonfrontowanym z zagrożeniem i lękiem. Pojawia się Egon Schiele i jego obsesja kobiecego ciała. Jest seksualność kobieca, nie tylko malowana na obrazach. Są opowieści o malarstwie, którym wir Historii odebrał tożsamość tak, jak malarzom odbierane było spełnienie, gdy tworzyli dzieła stające się potem łupami wojennymi. Topolę łączy z nieżywym Bielerem pasja kolekcjonowania takich dzieł sztuki, które nie tyle wychodzą naprzeciw sprecyzowanym oczekiwaniom estetycznym, co dobierane są wedle pewnego rodzaju klucza. Spacerując z Topolą po Leopold Museum, czytając o jego wspomnieniach rodzinnych, poznając jego poglądy na sztukę i argumenty za tym, dlaczego tak ceni Klimta czy Schielego, otrzymujemy jednocześnie wyraźny rys psychologiczny wrażliwego na sztukę człowieka, z którym w bliższy kontakt jest w stanie wejść tylko poznana przypadkiem, obca kobieta osamotniona mimo małżeństwa, oddziałująca na zmysły Topoli i budząca w nim odczucia, jakich nigdy nie żywił w stosunku do kobiety.

To historia o poszukiwaniu szczęścia i przełykaniu łez goryczy oraz niespełnienia. Książka o szukaniu własnej drogi. Poznawaniu samego siebie. I o Historii, którą chce się zaciemniać. Antoni Topola decyduje się, że podczas kongresu nie tylko odczyta artykuł profesora Jareckiego. Jego wystąpienie ujawni inny rys osobowości; taki rys drugiego planu jakby, lecz wyraźnie czytelny i wciąż obecny. Bohater Kozery znajduje się w państwie, które z jednej strony niezwykle docenia, z drugiej - nie może wybaczyć krótkowzroczności i tego, że Austriacy zapominają o historii. Ci ukazani w powieści idealnie pasują do poglądów Topoli - komisarz Blum nie daje mu spokoju w związku z odkryciem zwłok Bielera, a organizator kongresu i gospodarz zarazem odmawia zwrotu nieszczęsnej kwoty za paliwo, jest obcesowy oraz wytyka Topoli brak profesjonalizmu.

Można się zastanawiać, czy Antoni Topola mimo swej poczciwości i serdeczności nie wzbudza także irytacji - jak bohater "Drogi do Tarvisio". Oczekuje zwrócenia na siebie uwagi podczas odczytu, a bagatelizuje wykłady innych uczestników kongresu, których wysłuchanie jest jego obowiązkiem wynikającym z przydzielonego w Kielcach zadania. Przeraża go myśl o wypiciu napojów z hotelowego pokoju, za które trzeba zapłacić i perspektywa zapłacenia za cokolwiek, kiedy wraz z Magdą spotykają się towarzysko w lokalu, a dość szybko macha ręką na utratę ponad stu euro wydanych na paliwo, za które nie dostanie zwrotu. Bywa nazbyt zasadniczy i mocno wbity w gorset niekoniecznie ciekawych przyzwyczajeń. Jest mocno niejednoznaczny i chyba przez to prawdziwy. Grzegorz Kozera nie tworzy papierowych postaci i dzięki temu jego książki wzbudzają ciekawość oraz sporo emocji, chociaż są pozornie statyczne i w widoczny sposób chłodne. To umiejętność godna pozazdroszczenia. Podobnie jak to, by pisać wciąż tę samą książkę, ale jednocześnie pisać inaczej, intrygować i zmuszać do myślenia nad tym, w jaki model wpisuje się sam autor i kim jest, przemawiając ustami swoich bohaterów w powieściach.



PATRONAT MEDIALNY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz