Pages

2015-12-30

"Stryjeńska. Diabli nadali" Angelika Kuźniak

Wydawca: Czarne

Data wydania: 16 grudnia 2015

Liczba stron: 344

Oprawa: twarda

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Życiowa tułaczka

Angelika Kuźniak jak mało kto umie opowiadać o kobietach osobnych i wieloznacznie postawionych przed przeciwnościami losu. W narracji o Zofii Stryjeńskiej kreśli obraz kobiecego talentu zderzonego z przyziemnością prozy życia. Otrzymujemy opowieść o artystce, o którą świat raz się upominał, raz boleśnie ją odrzucał. Bo Stryjeńska nigdy nie była typem światowym, a przecież jej dzieła wystawiano na całym globie! Kuźniak portretuje swoją bohaterkę w rozpaczliwej samotności, bolesnym odizolowaniu od rzeczywistości i pokazuje jednocześnie, jak walczyła - czasem o resztki nonszalancji, czasami po prostu o byt, niekiedy o uznanie, ale przede wszystkim o miłość Karola Stryjeńskiego, o relację, w której kryły się obłęd i opętanie, szaleńcze próby przywiązywania do siebie mężczyzny oddalonego na kilka możliwych sposobów. Chociaż reportaż ten jest w gruncie rzeczy smutną opowieścią o wyobcowaniu artystki wszędzie będącej nie u siebie, tkwi w nim jednak potencjał innej natury. To krytyczne i dowcipne, ironiczne i złośliwe komentarze do rzeczywistości samej Stryjeńskiej. Jej żarty i manifestacje. Wylewanie z talerza zupy. Zabieranie kapelusza Boyowi-Żeleńskiemu. Spektakularne akcje mające ukazać ją jako kontestatorkę i złośliwą Zochę. Sama miała w sobie wiele goryczy, bo żyć w dwudziestoleciu międzywojennym i po drugiej wojnie światowej nie było jej łatwo.

Namiętności zawsze brały górę. Zofia Stryjeńska nie dała się pokonać wspomnianej prozie życia, na przekór której kompulsywnie tworzyła, wciąż zaznaczała wyraźną granicę między sobą a tą trudną rzeczywistością, w której ciągle coś było nie tak, stale odkształcało się to, co rzekomo pewne. Najwięcej namiętności to oczywiście związek z pierwszym mężem. Tym samym, który nie wahał się zamykać Stryjeńskiej w szpitalach dla umysłowo chorych. Jej miłość to była walka o pozycję i o docenienie. Karola wciąż musiała zdobywać. Obsesyjnie się go trzymała, choć on sam gotów był, by żonę poniewierać. Zazdrość zaczęła się łączyć z nienawiścią, a trudny związek rozpadł się, gdy przeszedł przez najbardziej burzliwe fazy. To taka miłość jedyna, na całe życie. Stryjeńska nigdy nikogo nie obdarzyła tak silnym uczuciem nie tylko dlatego, że można je żywić tylko raz. Spaliła się w miłości tak jak traciła energię na malowanie. Dwie różne formy oddawania siebie światu - destrukcyjne uczucie do mężczyzny i barwna twórczość, różnorodna i niepokojąca.

A obok tego wszystkiego jeszcze dzieci. Zaniedbane, bo Stryjeńska nie była przecież dobrą matką. Pierworodną córkę odrzuciła już na wstępie. Późniejsze relacje były chyba zacieraniem zła obojętności z tych lat, kiedy Madzia niczym podrzutek lądowała u kolejnych członków rodziny, a Stryjeńska marzyła o synu dla Karola, bo to miałoby dać im obojgu prawdziwe szczęście. Szczęście okazało się dwuimienne. To bliźniacy Jan i Jacek - w opinii Zofii jej najdoskonalsze życiowe dzieła. Ale i oni nie mieli lekko z matką, która spalała się w toksycznej miłości i tworzyła na pohybel szarości życia, zwykle w tonacji blue albo z fascynacją wszystkim, co słowiańskie. Stryjeńska zdawała sobie sprawę z tego, jak to wszystko wokół niej wygląda. "Życie rodzinne to pozycja dla mnie przegrana, już stracona. Dawno ją spaliłam na tzw. Ołtarzu Sztuki". To nie jest górnolotne stwierdzenie. To desperacka próba tłumaczenia się przed samą sobą z tego, że nie wzięła się z życiem za bary wystarczająco skutecznie i że cierpieli jej bliscy, zwykle w oddaleniu i bez kontaktu z duszą artystki funkcjonującą w innym wymiarze.

Ten przyziemny dał o sobie znać - jak mało któremu artyście. Stryjeńska haruje, by przetrwać. Określony odcinek narracji Kuźniak wyznaczają liczby: co, za ile, gdzie wydane, ile też zostało. Czas był straszny i dodatkowo popędzał. Trzeba było podejmować trudne decyzje, a talent, który zachwalano w Polsce, latami nie szedł w parze z zapewnieniem warunków do twórczego rozwoju. Dlatego Zofia Stryjeńska walczy z okrucieństwem biedy i zmaga się z problemami finansowymi, które dodatkowo frustrują. Wyrzuca ją to trochę poza nawias świata, bo życie oparte na przeliczeniach i kombinacjach finansowych to życie niegodne, odbierające resztki sił. Tych sił musiało jej wystarczyć na bardzo długie życie, na liczne podróże i na błąkanie się po Europie, gdy rodzinny Kraków przestał być jej miejscem wraz z odejściem matki, po którym można było już tylko poprawiać kalekie relacje z dziećmi i odpędzać duchy, a tych przed śmiercią było coraz więcej...

Stryjeńska gromadziła rzeczy oraz zapiski. To na pewno pomagało Angelice Kuźniak w pisaniu tej książki. Jej rytm jest złożony. Autorka "Papuszy" dynamizuje prozę wówczas, gdy analizuje najbardziej niespokojne lata życia artystki. Stopniuje napięcie i zdradza bardzo prywatne szczegóły życiorysu. Prowadzi nas za rękę przez rzeczywistość, w której miotała się ekscentryczna, chimeryczna i często niezdecydowana kobieta. Ta, dla której porzucenie projektu nie było niczym trudnym. Ta, która często nie mogła podjąć prostej decyzji, nie wahając się przy tych dużo bardziej skomplikowanych. "Stryjeńska. Diabli nadali" to opowieść o walce z losem, z którym nie była pogodzona, i o rozwoju talentu - w bardzo trudnych warunkach, pośród peanów i zapomnienia jednocześnie.

To książka o życiowej tułaczce, której końca nie widać. Przepełniona z jednej strony ciepłem i humorem, z drugiej jednak - pewnym przekonaniem o tym, że wielowymiarowy los odcisnął się na Stryjeńskiej bardziej niż na jakiejkolwiek innej artystce. Świetnie się przyswaja ten barwny obraz dwudziestolecia międzywojennego, w którym bohaterka Angeliki Kuźniak udowadniała, iż jest jednostką wybitną, ale też zagubioną. Mroczna tonacja okresu wojny i późniejszej emigracji przywołuje lęki i demony, z którymi artystka skutecznie walczyła wcześniej. Kuźniak opowiada jednak przede wszystkim o impulsywności i różnego rodzaju ruchu. O żywiołowym życiu, emocjonalnej sztuce, o niezgodach i kompromisach. Przede wszystkim o tym, co zyskuje, a co traci kobieta w roli artysty. Zocha z kart tego reportażu ma niejedno oblicze. Dzięki temu to książka wielu interpretacji. Sporo w niej gniewu i kontestacji, ale jest i czułość. Bo to historia czułego związku życia z artystycznym spełnieniem. Ujmuje i porusza wyobraźnię.

2 komentarze:

  1. Po tej recenzji jestem jeszcze bardziej ciekawa "Stryjeńskiej" jako artysty i jako kobiety.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa postać. Ciekawa jestem tej jej relacji z pierwszym mężem. To niesamowite, że często obsesyjnie trzymamy się jakichś toksycznych dla nas relacji z innymi ludźmi, co odciska piętno na całym naszym życiu.

    Pozdrawiam i życzę Szczęśliwego Nowego Roku (więcej życzeń u nas w blogu, więc się nie rozpisuję ;)),
    Monika

    OdpowiedzUsuń