Pages

2019-05-23

„Wyspa” Żanna Słoniowska


Wydawca: Znak

Data wydania: 22 maja 2019

Liczba stron: 270

Oprawa: twarda

Cena det.: 42,90 zł

Tytuł recenzji: Północne dylematy

Druga książka każdego autora po znakomitym debiucie jest pewną wykładnią tego, czy to dobry pisarz. Żanna Słoniowska – nagrodzona między innymi przeze mnie w konkursie literackim – po świetnym „Domu z witrażem” udowadnia, że pisać potrafi, tylko w drugiej książce nie mogła się zdecydować, o czym napisać. „Wyspa” całkiem zgrabnie przełamuje granice między metaforami a dosłownością, jednak staje się powieścią bardzo monotonną. Narracją z brakiem skonkretyzowanego celu. Odczytać ją można różnie. Idąc tropem dosadnej i mało oryginalnej metafory tytułowej, należy rozpatrywać „Wyspę” jako opowieść o niedostępnej kobiecie, o jej idealizowaniu, ale przede wszystkim o niemożliwościach emocjonalnych, bo Słoniowska chce sportretować, jak istotna w relacji jest nieobecność, jak może być intensywna. Dalej jest mowa o statusie pisarza i funkcji literatury – bardzo to wszystko wtórne i ocierające się o jeden wielki truizm. Jest również nieudana próba zmierzenia się z przestrzenią i symboliką Północy. Tutaj otrzymujemy raczej stylistyczne wprawki bazujące na stereotypach i bolesnych oczywistościach w obrazowaniu miejsca, do którego z zupełnie dla mnie niezrozumiałych powodów przybywa główny bohater doświadczający tego, czym może być surowość w każdym znaczeniu tego słowa. Nie jest surowo, jest raczej koturnowo. Także w dialogach inkrustowanych cytatami, aby było bardziej niejednoznacznie i ładnie. Całość gubi jakieś zasadnicze przesłanie. Nie odnalazłem się w „Wyspie”. Ani w jej strukturze, ani w przesłaniu, bo w zasadzie trudno mi powiedzieć, jakie jest przesłanie. Żanna Słoniowska wzięła na warsztat kilka dyżurnych oraz wdzięcznych literacko tematów. Opowiedziała dobrze w zasadzie o czymś innym. O piekle nieudanego związku, którego piętno odciska się na emocjach zranionych partnerów.

Tak, ta historia najbardziej przykuwa uwagę. Dawid, czterdziestoletni pisarz, przeżywa kryzys małżeński. Właściwie kryzysem można nazwać jego małżeństwo od samego początku, co zaznaczają przemyślenia bohatera: „Jak mocno wprawiliśmy się w nierobieniu sobie krzywdy”. Ta krzywda jest jednak czytelna i ujawnia się z przejmującą dosadnością. Oderwany od codzienności Dawid konfrontuje się z kobietą, która uznaje, że ma go na własność. Religijność żony i brak wiary jej męża to czytelna dychotomia, na której rozpina się ich dramat braku porozumienia. Ale świetne są pojedyncze sceny, obrazowanie bezradności i rozpaczy. Tu Słoniowska wprowadza nam elementy bardzo dobrego teatru. Bohaterowie są wyraźni i wiarygodni. „Wyspa” jest zatem świetną książką o tym, jak nie umiemy być razem. Poza tym jednak opowieścią, w której trochę na siłę dodawane odniesienia do literatury czy filozofii nie budują jednak pasjonującej fabuły.

To rzecz o specyficznej relacji. Artysty oraz osoby zawodowo zajmującej się środowiskiem artystycznym. Mężczyzny oczarowanego bliżej niesprecyzowanymi cechami kobiety, do której zaczyna wzdychać, i kobiety pojawiającej się jakby mimochodem, tworzącej aurę tajemniczości wokół siebie, od początku do końca będącej wciąż symbolem i punktem odniesienia do rozmyślań, a nie kobietą z krwi, kości i emocji. Chłodna północna wyspa wyzwoli w Dawidzie zaskakująco ciepłe uczucia. Każe mu skonfrontować się z czymś, czego być może nigdy nie odczuwał. To taka spóźniona inicjacja wyrażona bardzo pompatycznie – w listach pełnych wyznań mających być opowieściami, minimoralitetami, komentarzami do rzeczywistości postrzeganej i interpretowanej przez artystę. Słoniowska chce nas zaskoczyć nietuzinkową relacją, w której ważne jest to, co nieobecne. Chce zbudować napięcie na tym, że przyzwyczajony do spełniania swoich oczekiwań człowiek nagle nie może przebić się przez pewien mur stworzony z czegoś, co niedostępne czytelnikowi, bo nie jest powiedziane wprost, dlaczego kobieta, którą zainteresowany jest Dawid, unika bliskości, do jakiej on chce doprowadzić.

„Wyspa” konfrontuje bohaterów z ich specyficznym wyobcowaniem. Z osobnością, której Słoniowska chce nadać znamion czegoś, czego nigdy nie można do końca zdefiniować. To zatem książka o tym, kim nie możemy być w relacji, a jednocześnie świadectwo tego, jak przez tę niemożliwość definiujemy samego siebie. Dawid jest obserwatorem i komentatorem rzeczywistości, ale wbrew pozorom to nie enigmatyczna Muriel, do której nie może się zbliżyć, jest dla nas największą zagadką interpretacyjną. I tu pojawia się problem, bo Dawid jest raczej wyrażeniem autorskich poglądów i przekonań niż zbudowanym siłą fikcji bohaterem powieści. Samo to, kim jest i czym się zajmuje, sytuuje go w granicach przewidywalnych dylematów. Jego emocjonalność jest zagadką, ale jednocześnie nieco nuży. W tej powieści narracyjna flauta trwa od początku do końca. Nie udaje się jej przerwać ani mnogością różnych wątków, ani tym, o czym napisałem na wstępie. Chodzi o to, że Żanna Słoniowska wie, w którym momencie użyć znaczeń przenośnych i kiedy skonfrontować czytelników z tym, co dosadnie bolesne. Dlatego moje przekonanie o tym, że autorka potrafi pisać, idzie w parze z poczuciem, iż stworzenie tak hermetycznego świata przedstawionego, w którym nienazwane emocje będą stanowić spiritus movens, wymagało głębszego przemyślenia tego, czym będą rzeczy nieoczywiste. „Wyspa” ma być powieścią sugestii i niepokoju. A jednak w pewnym momencie zaczyna nużyć. Osadza nas w tych nienazwanych stanach emocjonalnych i prowadzi przez rzeczywistość, w której ogniskuje się wszystko to, co ma oderwać od nieokreśloności, ale całość zmierza w kierunku, jakiego czytelnik nie jest do końca ciekaw. Słoniowska stosuje też zużyte marynistyczne metafory, by oddać tę nieokreśloność w surowych warunkach Północy, jednak nie proponuje nic innego niż obcowanie z intrygującą – tylko chwilami – formą książki. Jej treść to z jednej strony morze niedomówień, z drugiej jednak wykłady o oczywistościach albo nawiązania do spraw i problemów, które niekoniecznie nam się tutaj kleją w jakąś całość.

Rozczarowanie drugą powieścią Żanny Słoniowskiej znoszę dobrze, albowiem świadomość umiejętności pisarskich autorki nie pozwala mi myśleć o tym, że „Wyspa” to świadectwo początku równi pochyłej. Może literacki wypadek przy pracy. Może też świadomie zbudowana na niedomówieniach opowieść o miłości, o której autorka chciała napisać oryginalnie i z fantazją. Chciałoby się widzieć w tej książce potencjał drzemiący w emocjonalności bohaterów. Żanna Słoniowska jednak nie wychodzi poza nakreślanie napięć, sugerowanie paradoksów i budowanie atmosfery niepewności wobec własnych emocji. To za mało, bo narracja rzeczywiście jest surowa, ale nie w znaczeniu cechy dystynktywnej Północy. Może bardziej przypomina szkic większej powieści. Tak czy owak nie znalazłem w niej miejsca dla siebie, bo całą przestrzeń absolutnie zawłaszcza główny bohater. Z niepotrzebną temu zabiegowi intensywnością.

2 komentarze:

  1. Cóż za wyczerpująca recenzja :) Jeszcze nie słyszałem o tej książce, ale chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie czytam niestety słaba ciagnie się strasznie dobra na bezsenność po 4 stonach nie wiem juz o co chodzi i śpię

    OdpowiedzUsuń