Pages

2019-11-21

„Miedziaki” Colson Whitehead


Wydawca: Albatros

Data wydania: 30 października 2019

Liczba stron: 288

Przekład: Robert Sudół

Oprawa: twarda

Cena det.: 38,90 zł

Tytuł recenzji: Czytelne dobro i zło

Książki Colsona Whiteheada są na pewno potrzebne Ameryce i światu. Autor porusza problem amerykańskiego rasizmu w bardzo szerokim spektrum. W „Kolei podziemnej” – jednej z ciekawszych książek 2017 roku – nawiązywał do czasów niewolnictwa, aby opowiedzieć o degradacji ludzkiej godności. W „Miedziakach” sięga również do autentycznych zdarzeń, portretując oblicza rasizmu w Stanach Zjednoczonych w obrębie kilku dekad minionego stulecia. Tyle tylko, że tym razem otrzymuję wykład, nie literaturę. „Miedziaki” są potwornie dydaktyczne, stworzone w niej kreacje mocno tendencyjne, a całość opisanych zdarzeń od początku do końca manipuluje uwagą oraz emocjami czytelnika. Czyta się to bardziej jak reportaż niż literaturę piękną. Obrazując potworną strukturę obozów wychowawczych na Florydzie, w których rodziła się bezkompromisowa przestrzeń lęku, mściwości, wieloznacznego zła i stygmatu na całe życie, Colson Whitehead punktuje jak przy tablicy właściwe i niewłaściwe zachowania. Nie ma w „Miedziakach” zajmującego zawsze uwagę środka, wieloznaczności. Jest struktura podporządkowana czytelnej tezie. Wszystko zaczyna się jak mrożący krew w żyłach reportaż. Potem staje się już literaturą jakby bez właściwości. A trudno to zauważyć, bo przecież cały czas jesteśmy skoncentrowani na temacie – opresji, jakiej poddani zostają nastolatkowie, i jej konsekwencjach w dalszym, dorosłym już życiu. Tych, którym udało się przeżyć, bo piekielna otchłań domów wychowawczych przynosiła nie tylko gorzkie życie, ale także śmierć…

„Zło sięga głębiej niż koloru skóry” – to słowa jednego z bohaterów, które mogłyby opowiedzieć całą tę historię. Whitehead zagląda do materiałów źródłowych, by stworzyć fikcję nie tyle o kwestii funkcjonowania chłopców w miejscu, z którego wychodzili zawsze z przetrąconym kręgosłupem, ile przede wszystkim o mechanizmach przyswajania sobie zła, dawania mu zielonego światła. „Miedziaki” mocno wybrzmiewają jako narracja o tym, że daje się w życiu to, co się od innych dostaje, bo to książka o bezkompromisowości życia w miejscu, w którym by przetrwać, trzeba stać się biernym uczestnikiem albo obserwatorem deprawacji. Autor ponownie rozprawia o kolejnej karcie wstydu z historii USA. Piętnuje system, proponując także ciąg rozważań o tym, jakie postępowanie życiowe należy uznać za słuszne i w jaki sposób żyć, by dawać światu świadectwo jego niesprawiedliwości. Sugeruje, diagnozuje, określa i definiuje za czytelnika.

Mam duże wątpliwości, kiedy przyglądam się konstrukcji oraz losom głównego bohatera. Elwood od samego początku portretowany jest jako prawy, uczciwy, ambitny i ceniony przez innych czarnoskóry chłopak, który osiąga do pewnego momentu wszystko to, o czym sobie zamarzył, a nieoczekiwany zbieg okoliczności w połączeniu z kolorem jego skóry krzyżuje życiowe plany nastolatka i zmusza go do wejścia w świat, gdzie będzie musiał walczyć o przetrwanie, inaczej zostanie zbity, wyszydzony, a może nawet pozbawiony życia. Rozumiem autorskie intencje, tę potrzebę czytelnego zaakcentowania problemu segregacji rasowej – obecnej nawet w poprawczaku – wraz z zaznaczeniem, że każdy czarnoskóry chłopak w sytuacji Elwooda miał zawsze pod górkę i wyjątkowo ciężko, ale z bohatera książki robi się trochę postać papierowa. Również nadmiernie dramatyczna, a nawet teatralna w swym cierpieniu. Nie umniejszam powagi tematu i okrucieństw, o jakich opowiada ta powieść. Chodzi mi tylko o ten wizerunek krystalicznie czystego moralnie chłopca, którego absurd kolizji z prawem doprowadza do opresyjnego miejsca, z którego nie sposób wydostać się moralnie czystym, a jednak bohater stara się ze wszystkich sił, jest czytelniczym beniaminkiem. Cała przestrzeń bezprawia oraz okrucieństwa nieco się zawęża, bo chcemy widzieć świat oczyma poczciwego Elwooda.

Do bohatera dołącza charyzmatyczny Turner. Razem oczywiście raźniej. Dwaj chłopcy będą jednocześnie nieco inaczej przyglądać się systemowi brutalnej opresji, każdy z nich będzie miał też swój pomysł na to, jak się mu przeciwstawić. W znaczeniu symbolicznym Miedziak to z pewnością ta amerykańska przestrzeń, w której do głosu, a właściwie do siły dopuszcza się szereg pełnych uprzedzeń frustratów. Nie ma tutaj jakiejś głębszej anatomii zła, choć świetnie je obrazuje oczywiście wszechobecna przemoc. Wkraczając jednak w świat, który stał się na tyle bolesnym wspomnieniem, że nigdy nie opuszczało ono umysłów, otrzymujemy zestaw standardowo przedstawionych elementów. A przecież Elwood jest bohaterem dynamicznym i chciałoby się przyjrzeć przestrzeni, która go zmienia, z różnych perspektyw albo przynajmniej tak, by samemu wydobyć z siebie jakieś sądy i przemyślenia o niej.

Whitehead nie daje pola do rozmyślań i fantazji. To tak, jakby chciał o problematycznym odrzuceniu i stygmacie koloru skóry opowiedzieć na swój jedynie słuszny sposób. Bo to książka o krzywdzie społecznej, która mogłaby mieć tu wiele wymiarów oraz wizerunków, ale skupiamy się tylko na tym, jak problem widzi sam autor. A raczej jak stara się nas przekonać do swojego punktu widzenia, tworząc tendencyjną historię nadzwyczaj łatwo dzielącą ludzi i zdarzenia wzdłuż wyraźnej linii odgraniczającej dobro i zło. Cała historia jest oczywiście przytłaczająca, ale proporcje ujawniania obrazu zła są zwyczajnie niewłaściwe. Na samym początku dowiadujemy się o całej potworności opisywanego zjawiska i potem nie dzieje się nic, co mogłoby czytelnika wydobyć ze wstrząsu prologu. Bohater i jego krzywda są tu też bardzo oczywiste, uwypuklone w autorskim zamyśle, bez cienia szans na obserwowanie, że zło może zmieniać fronty, a dobro czasem zmusza do bolesnych kompromisów. Także historie rodzinne bohaterów – Elwooda i Turnera – muszą być niezwykle jednoznaczne, bo przecież zawsze trudne dzieciństwo to początek trudnego mierzenia się z dalszym życiem, prawda?

„Miedziaki” rozczarowują, choć opowiadają wstrząsającą historię, w której bezradność walczy z dzikimi atawizmami, a poczucie przyzwoitości z okrucieństwem wyznaczonym przez uprzedzenia. Socjologiczny rys tej powieści jest bardzo ciekawy i naprawdę porusza. Samej zaś dobrej literatury jest w „Miedziakach” niewiele. To trochę tak, jakby Whitehead chciał opowiedzieć o niewyobrażalnych sposobach zadawania sobie bólu przez ludzi nawzajem, a opowiedział jedynie tyle, ile mieści się w stereotypowym wyobrażeniu krzywdzenia. To także mroczna podróż do miejsca, w którym czarnoskóry człowiek jest zawsze winny wszystkiemu. Przypomina trochę historię opresji opowiedzianą w powieści „Ani złego słowa” Uzodinmy Iweali. Tu jakoś nadzwyczaj czytelnie zobrazowana jest relacja kata i ofiary. W znaczeniu prywatnym historii Elwooda, ale także jako oskarżycielski głos pisarza, który zarzuca swojemu krajowi zachowawczość i okrucieństwo. To dobrze, że takie mocne książki powstają. Szkoda tylko, że ich moc to przede wszystkim elektryzująca opinię publiczną tematyka społeczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz