Pages

2021-04-16

„Antarktyka miłości” Sara Stridsberg

 

Wydawca: Sonia Draga

Data wydania: 17 lutego 2021

Liczba stron: 334

Przekład: Wojciech Łygaś

Oprawa: zintegrowana

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Niemożliwości życia

To najsmutniejsza książka, jaką czytałem w tym roku. Doświadczanie smutku jest tu skondensowane. Szwedzka pisarka stawia na niuansowanie rozpaczy egzystencjalnej, a wszystko dodatkowo osadza w surowych dekoracjach. Świat przyrody, który zawsze w swoich książkach gloryfikują Szwedzi, jest światem piękna doświadczającym okrucieństwa. Z sugestywnych opisów leśnego odludzia wyłania się bowiem na wstępie scena, która przeraża i hipnotyzuje. Jesteśmy świadkami brutalnego gwałtu i morderstwa, a ginąca kobieta jakby składała z siebie ofiarę. Czy poddanie się oprawcy nie jest w gruncie rzeczy przemyślaną formą samobójstwa? Sara Stridsberg opowiada o tym, że nic już nie jest możliwe, bo skończyło się życie. Przyjmując ciekawą formę narracji – zastosowaną również przez Elif Shafak w „10 minutach i 38 sekundach na tym dziwnym świecie” – chce zwrócić uwagę na piętno tej niemożliwości. Bohaterka tej książki za życia nie była zdolna do odpowiedzialności za samą siebie. Czuła, że absolutnie nic nie mogła zrobić. Intensywność tej bezradności podkreśla opowieść nieżyjącej. Inni może już tylko obserwować świat. Ten świat, który tak bardzo chciała opuścić, tę przestrzeń rozpaczy. Przygnębiająca opowieść Stridsberg jest jednocześnie wnikliwym studium autodestrukcji i wyobcowania. Zimna w każdym wyobrażonym znaczeniu i zimna dosłownie. Absolutnie bezkompromisowa, choć jest przecież powieścią wielu odczytań, zatem również… wielu możliwości.

Jeśli miałbym posłużyć się słowami o niecodziennej semantyce, napisałbym, że „Antarktyka miłości” jest historią niemiłości, niematek i niedzieci. Już na początku dowiadujemy się, że Inni za życia utożsamiała miłość z jakimś rodzajem szaleństwa. Ona sama nazywa to wprost obłędem. Nie umiała kochać i nie rozumiała istoty miłości, bo nikt jej nie ofiarował tego uczucia wówczas, gdy najbardziej tego potrzebowała. Szła przez życie z wyrzutami sumienia z powodu śmierci brata, która naznaczyła ją na zawsze, odbierając dzieciństwo i wpędzając w tytułowy stan emocjonalny. Inni zamarła ze swoim przeżywaniem oraz poszukiwaniem miłości. Odtrącona przez matkę, nie umiała odtworzyć sobie uczucia, którego być może przez chwilę doświadczała, ale nie była w stanie go zrozumieć. Stridsberg ujawnia emocjonalną kalekę, ale również kobietę, która nie jest w stanie przekazać czułości swoim dzieciom, bo nie otrzymała jej od najbliższej osoby. Pokoleniowe brzemię niedostosowania, bezradności i trwogi zostaje bezkompromisowo przekazane dalej. I ma to swoje bolesne konsekwencje.

„Antarktyka miłości” to bardziej opowieść o tym, co to znaczy nie być matką, niż historia rodzicielstwa, które można uznać za patologiczne. Ta powieść w przewrotny i bardzo dosadny sposób sugeruje, że macierzyństwem jest także świadoma rezygnacja z opieki nad dzieckiem. Inni odchodziła od swojej matki stopniowo, emocje stawały się coraz bardziej lodowate, a upływ czasu pomagał jedynie w niezauważalnym obojętnieniu wobec siebie. Tymczasem na świat przychodzą jej dzieci. Każde z nich otrzymuje szansę na lepsze życie. Cokolwiek zaoferuje im świat, będzie lepsze niż to, co proponowałaby Inni. W macierzyństwie bohaterki są kompulsywność, desperacja, ale przede wszystkim wciąż na nowo akcentowana bezradność. Bycie matką nie jest tu kwestią wyboru. Bycie matką to stygmat, a w nim – wieczny deficyt miłości, której nie sposób poczuć, jeżeli się jej nie doświadczyło naprawdę.

Dzieci również są tu bytami osobnymi i bardzo samodzielnymi. Nie mogą inaczej. Świat przedstawiony tej powieści konfrontuje najmłodszych z takimi formami życia, do których nigdy nie będą gotowe. A jednocześnie uwalnia je nieco od toksycznych zależności. Sara Stridsberg sugeruje, że dzieci wciąż tkwią w jakiejś emocjonalnej niewoli. Że dziecko jest nieświadomym i najbardziej cierpiącym świadkiem każdego nieszczęścia rodzica. Że może być kartą przetargową dla być albo nie być związku. Ostatecznie każde z nich pozostaje tutaj samotne. Jedne z najbardziej poruszających fragmentów to te opisujące wyobcowanie syna Inni. Ale również całość tej klaustrofobicznej historii o tym, jakie udręki przechodzą z rodziców na dzieci, robi wielkie wrażenie, bo jest niezwykle sugestywna. I niebywale smutna.

Tu należy zwrócić uwagę na kompozycję tej książki. Przemyślany chaos narracyjny jest świetnym zabiegiem pozwalającym zarówno pokazać emocjonalne nieuporządkowanie narratorki, jak i wskazać wspólny mianownik dla różnych przestrzeni czasowych. Jest nim rozpacz. A poza nią poczucie niedostosowania społecznego czy emocjonalnego. Inni może opowiadać tylko to, co w danej chwili przychodzi jej na myśl. A każde wspomnienie staje się pozornie nieopanowanym ciągiem skojarzeń. Całość jej dramatycznej historii wybrzmiewa dopiero wówczas, gdy połączymy wizje i właśnie wspomnienia, w których brutalność łączy się z subtelnością ukazywania bólu istnienia. „Antarktyka miłości” jest bowiem o tym, że życie staje się pasmem udręk nie z powodu zbiegów okoliczności, lecz bardzo często z powodu świadomych wyborów. Skąd tak potężny ładunek autodestrukcji w wizerunku głównej bohaterki? Skąd tak silnie sugerowany eskapizm, w którym matce pomagają tabletki, a córce narkotyki? Skąd wzięła się ta bezbronność wobec życia, a z drugiej strony niesamowita siła, by trwać, szukając samej siebie?

Sara Stridsberg zamyka nas w pewnej emocjonalnej klatce i tak prowadzi narrację, że jesteśmy w stanie poczuć bolesną bezradność. Jednak jest to też książka o sile samostanowienia, która wydobywa się gdzieś z wielkiej rozpaczy. Inni chce wykreować ostatnie chwile swojego życia i to ona stanie się panią sytuacji ostatecznej – nie psychopata przekonany o tym, że góruje i decyduje o wszystkim. Ta rozpaczliwa determinacja końca, który jest jednocześnie początkiem całej opowieści, sugeruje pewną przewrotność jej przekazu. Ale jednocześnie czyni „Antarktykę miłości” książką dodatkowo przejmującą. Wspomniany w niej mit o Orfeuszu i Eurydyce stwarza okazję do rozważania tego, kto i na jakich zasadach wybiera egzystencję w mroku. Co jednak w zachowaniach i emocji Inni jest świadomego, a co nieświadomie przejętego w ponurym spadku po matce? Stridsberg formalnie komplikuje swoją powieść w taki sposób, by nie można było uzyskać jednoznacznych odpowiedzi na trudne pytania. A jednocześnie pozostawia nas w jednoznacznie czytelnym mrocznym klimacie, który powoduje, że pożegnanie ostatniej strony tej prozy musi wywołać ulgę. Tyle tylko że czytelnik wydobywa się z matni, Inni zaś nie będzie w stanie tego zrobić. Przeszywająca na wskroś opowieść o tym, że życie to niemożliwość, a śmierć jest tylko początkiem doświadczania innej formy samotności. Wchodzi pod skórę, kiedy uświadamia się sobie, że ta historia wcale nie opowiada o braku odpowiedzialności za siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz