Pages

2023-01-09

„Powiedziała, że nie żałuje” Tommi Kinnunen

 

Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

Data wydania: 11 stycznia 2023

Liczba stron: 320

Przekład: Sebastian Musielak

Oprawa: twarda

Cena det.: 54,90 zł

Tytuł recenzji: W drodze

Gdy czytałem tę wstrząsającą powieść, rezonowały mi w głowie dwie ważne narracje, które pozostawiły we mnie ślad na zawsze – zapewne będzie tak również z książką Tommiego Kinnunena. Jako pierwsze przychodzą mi na myśl „Nasze ciała, ich pole bitwy” Christiny Lamb – zapadający w pamięć reportaż o tym, że podczas wojny (o czym fiński pisarz wspomina ironicznie) wcale nie jest tak, że walczący mężczyźni bronią honoru swoich kobiet. Lamb ten boleśnie krzywdzący stereotyp rozbija skutecznie różnymi opowieściami kobiet okrutnie potraktowanych przez działania wojenne na całym świecie. Kinnunen skupi się w swej książce tylko na grupie Finek wracających po wojnie do domów, które jedynie mętnie pamiętają, a czeka je droga głównie w głąb samych siebie, rozważania o swojej utraconej i tworzącej się podczas podróży tożsamości. Bardzo ważny jest moment historyczny i tu nasuwa mi się wspomnienie drugiego reportażu i tego, w jaki sposób Magdalena Grzebałkowska w „1945. Wojnie i pokoju” opowiadała o tym, że piekło, które ludzkość musiała przechodzić, wcale nie skończyło się wraz z zawieszeniem działań zbrojnych i formalnym zakończeniem drugiej wojny światowej. U Kinnunena ludzkość okaleczona przez wojnę to grupa banitek – kobiet zmuszonych do powrotnej wędrówki po tym, jak z różnych powodów zdecydowały się wyjechać z Finlandii. „Powiedziała, że nie żałuje” to historia o tym, jak poszukuje się utraconej ojczyzny – tej utraconej realnie i tej, której wizerunek trzeba sobie na nowo stworzyć. Tak antywojennej w swej wymowie i tak kapitalnie kameralnej książki o absurdzie wojny chyba jeszcze nie czytałem. Kinnunen ponadto – opierając się w swej fikcji literackiej na faktach – bardzo mocno daje mi do zrozumienia, że o tym, czym jest koszmar wojny, wcale do tej pory nie wiedziałem wszystkiego.

Mam wrażenie, że prawdziwa opowieść rozpoczyna się tutaj nie na pierwszych kilkunastu stronach, lecz w będącym swoistym otwarciem zdaniu, które jednocześnie zamyka pierwszą część powieści: „Zostały na płaskowyżu same”. Ta fraza to potęga tej książki. Ona staje się fundamentem opowieści o tym, jak skrzywdzone przez wojenne koleje losu kobiety przyjmują na siebie odium tych niechcianych, przeklętych, zbędnych i podległych ostracyzmowi. W surowym pejzażu zimnej Północy, w który nieśmiało wdziera się wiosna (jakby ta zmiana pór roku miała dodatkowo symbolicznie uzupełniać opowiadaną tutaj historię), dziesiątka upokorzonych wcześniej kobiet będzie pozostawiona samym sobie, co i tak jest miłosierdziem wroga. Bo przecież mogły zginąć. Dostać kulę w czoło zamiast możliwości marszu. A stają wobec niezwykłego wyzwania. Mają ruszyć do miejsca, które uznają za swój dom, z jednoczesnym przekonaniem, że Finlandia nim już nie jest. Że nigdy nie będą takie jak wcześniej i nie będą w stanie żyć jak przed wojną. A jednak ruszają. W stronę rodzinnych miast i wiosek, ale również na spotkanie z własną samotnością oraz wspomnieniami.

Bo to, co wyróżnia powieść Kinnunena, to umiejętne wplatanie nieznanych czytelnikowi historii wojennych w statyczną narrację o wędrowaniu w pustce i chłodzie. Werbalizowane bardzo konkretne doświadczenia z minionych lat, które na zawsze zmieniły bohaterki tej książki, wkraczają w tę powieść drogi jak cienie w harmonijny pejzaż. Także w portretowaniu głównej postaci, Irene, autor stosuje zabieg odsłaniania traumy i wspomnień. Początkowo nic jej nie indywidualizuje. Jest jedną z wielu. Stanowi element grupy kobiet, których trzeba się pozbyć. Dla których nie ma miejsca przy Niemcach wyznaczających im konkretne role. Role zmuszające do patrzenia na okrucieństwo i zło wojny, które z dala od frontu wcale nie są mniejsze. Tymczasem Irene ujawnia się nie tylko w swojej narracji, która uczyni tę bohaterkę niezwykle ciekawą. Ona wybija się na tle grupy na kilka sposobów. To ta sama kobieta, która nie odda miejsca na dolnej pryczy innej potrzebującej, ale później będzie walczyć o to, by ta druga przetrwała w lodowatej rzece, przez którą usiłuje się przeprawić. Nie chodzi tylko o to, że moralność Irene ewoluuje. Chodzi przede wszystkim o to, jak bohaterka jest nazywana – przez narratora, który w genialnym wręcz zakończeniu będzie o niej opowiadał zupełnie inaczej.

Mamy zatem drogę, którą trzeba przebyć, i przekonanie, że być może idzie się niepotrzebnie. Przecież cała Laponia, a wraz z nią norweski Finnmark zostały spalone, zniszczone przez wycofujących się hitlerowców. Na początku drogi każda z kobiet drży z niepokoju o samą siebie, ale im dłużej idą, tym bardziej zmienia się znaczenie ich niepokoju. Zresztą uważam, że tę wędrówkę zapowiada już na początku powieści symboliczna scena, w której widzimy, jak odpływają statki z Niemcami przekonanymi, że wracają do ojczyzny. Statki, które mogą być przecież storpedowane na pełnym morzu. A kobiety, które najpierw są tłumem, a potem otrzymują imiona i życiorysy, są tak samo pełne ambiwalentnych przeczuć jak Niemcy ewakuujący się z Norwegii, którzy doskonale widzą swą jedyną szansę, by dotrzeć do domu i równie doskonale wiedzą, że ta droga może ich zabić. A kiedy przyglądamy się temu, co i w jaki sposób metaforycznie zabija, możemy odnieść wrażenie, że Tommi Kinnunen oddał niuanse tej traumatycznej historii z niebywałą wrażliwością na każdy rodzaj cierpienia.

To znakomita antywojenna narracja umiejętnie łącząca naturalistyczną wręcz brutalność z równie dosadnymi trudnymi pytaniami. Odpowiedzi bohaterki udzielają sobie same, a stawiane pytania stają się coraz bardziej mroczne. Bo jak żyć w miejscu, z którego się odeszło do okupanta? Jak powrócić do roli żony czy matki po tym, gdy trzeba było zawrzeć sojusz z wrogiem, aby zwyczajnie przetrwać? I co kobiety Kinnunena tak naprawdę zrobiły? W podróży w konfrontacji z mężczyznami doświadczają skrajnych reakcji. Z jednego domu zostają wypędzone, w drugim znajdują ukojenie w saunie i kąt do spania. Ogólnie bardzo ciekawa jest tu wielowymiarowo prezentowana opozycja mężczyzn i kobiet. W tym najbardziej fundamentalnym wymiarze „Powiedziała, że nie żałuje” pyta o kwestię odpowiedzialności za każdy rodzaj zachowania w trakcie trwania wojny. Mężczyźni zwykle rozliczani są zbiorowo, ich wina zazwyczaj nie jest rozpatrywana indywidualnie. Nikt nie będzie tuż po wojnie pytał Fina o to, kogo zabił i dlaczego. Każdy będzie się jednak zastanawiał, czy powracająca z Norwegii Finka ma moralne prawo być znowu obywatelką swojego kraju.

To też świetna opowieść o wędrówce pośród ruin skontrastowana z czułym portretowaniem najbardziej nawet surowego pejzażu. Tak jak w każdej książce nordyckiej natura jest również bohaterką. Tu w milczeniu przyjmuje krzywdę kobiet i nie ułatwia im drogi do domu. Ale jednocześnie jest też obok w trakcie przemiany. Świat w naturalny sposób odrodzi się dzięki wiośnie. Usiłujące dotrzeć do swoich domów bohaterki Kinnunena zapadły się w zimowy mrok takiego rodzaju doświadczeń, o jakich po powrocie można tylko milczeć. Bardzo podoba mi się ta płaszczyzna powieści, na której istotne stają się przemilczenia lub punktowanie tego, co przemilczane. Całość robi ogromne wrażenie, bo Kinnunen pisze o tożsamości, wstydzie, tęsknocie oraz fatalizmie dziejów w niekonwencjonalny sposób i wykorzystując nietuzinkową historię kobiet, o których świat już nie pamięta.

1 komentarz: