To odrażająca książka i fascynująca jednocześnie. Można ją po kilkunastu stronach albo pokochać albo znienawidzić. W kim – tak jak we mnie – wywoła to pierwsze uczucie, winien się mieć na baczności. Bo to oznaczać może tylko jedno – i w nim postępuje jakaś emocjonalna gangrena, jaką jest dla świata bohater i zarazem przewodnik po mrocznym i koszmarnym świecie własnych myśli, zmysłów i doznań.
Powieści Kornagi nie da się czytać obojętnie. Wbity w fotel czytelnik przeczyta ten introwertyczny tryptyk gwałciciela, zabójcy, nihilisty i kontestatora z niesmakiem na twarzy, ale i dziwną fascynacją wynikającą ze zgłębiania psychiki głównego bohatera. O ile będzie w stanie doczytać do końca. Trzeba mieć doprawdy mocne nerwy, aby to zrobić. I zastanawiam się, czy którakolwiek kobieta jest w stanie podjąć się tego zadania. Jest to przecież bezpardonowy atak na kobiety – zarówno ofiary, jak i przedstawicielki płci niekoniecznie pięknej, zgrabnej i powabnej w mniemaniu Adama, narratora tej wstrząsającej historii. Każda kobieta (z wyjątkiem Babci, która go wychowała i którą wielbi ponad wszystko, okazując stale należną jej cześć i szacunek) opisywana w Adamowej chorej opowieści jest przedmiotowym mięsem, które można lżyć, z którym jedynie się kopuluje i które zaspokaja najdziksze żądze używającego na nim bohatera. I jeżeli dalszej części tej recenzji nie zechcą czytać kobiety, od razu spieszę poinformować, iż to nie dzikie chucie i postrzeganie ich w tak drastyczny sposób stanowią trzon tematyczny tej książki.
„Gangrena” to przede wszystkim przejmująca opowieść o samotniku, który próbuje oswoić swą samotność i nadać sens własnemu życiu poprzez nieustanne kwestionowanie wszelkich prawideł regulujących życie, aż po obrazoburcze wadzenie się z Bogiem i wytykanie mu jego słabości i obojętności. Wszak według Adama „ woskowina w bożych uszach zastygła pięć miliardów lat temu, nic jej nie wypłucze, żadne czary – mary teologów i ojców kościoła rzymsko – katolickiego, luterańskiego, kalwińskiego, żadne charkoty imamów, kwiki mnichów wspinających się ku doskonałości na himalajskie ośmiotysięczniki”. Bóg ze swą niemocą stale istnieje w świadomości gwałciciela – mordercy, a jego bierność w przekonaniu Adama pozwala na dokonywanie okrutnych zbrodni i skutkuje popadaniem świata w degrengoladę moralną.
W miejsce wytyczonych przez historię i religię wartości Adam wtłacza samego siebie. To on jest genialnym uniwersum, wokół którego wszystko się toczy. On nadaje jedyny i właściwy tor swym myślom, przekonaniom i życiu, on też mówi o sobie „Tacy jak ja są awangardą odnowy”. Procesy gnilne zachodzą wokół niego, podczas gdy gnije przede wszystkim on sam. A nie jest to przecież bezduszny psychopata, bo czułości wobec Babci i oddania dla niej uczyć mógłby się od niego niejeden niewychowany i pozbawiony troski o starszych młodzian. Co więcej, Adam jest człowiekiem sprawiającym bardzo miłe wrażenie i zyskujący sobie sympatię i zaufanie dzieci, wszak żyje z korepetycji udzielanych z takim samym zapałem, z jakim na nowo wybudowanym osiedlu intensywnie gwałci Emilię i zaciska pętlę na szyi kobiety w lesie…
To właśnie ta wiarygodność Adama, jego prawdziwość, pozorna zwyczajność i układność wywołują podczas lektury największą grozę. Postępujący zanik hamulców moralnych, atrofia uczuć i coraz silniej wyrażana pogarda dla ludzi i świata rodzą się przecież w zwyczajnym, niepozornym, młodym człowieku, który nawet ma dziewczynę i której to dziewczynie składa propozycję ślubu…
No,no,no...Nie wiedziałam, że mój były nauczyciel pisze bloga. Bardzo ciekawe zdjęcie ;) Mało nie spadłam z fotela jak je zobaczyłam...
OdpowiedzUsuńMożna by tu popracować nad szablonem.