Pages

2008-10-13

"Idę w tango" Joanna Fabicka

Pewnie, że w dość prosty sposób można by skrytykować taki typ powieści, jakim jest najnowsza książka Joanny Fabickiej. Można kpić z naiwności, z banalnych rozwiązań fabularnych, z mniej lub bardziej bezpośrednich inspiracji płynących ze współczesnego świata kreowanego przez tabloidy. Można drwić z pretensjonalności fabuły, ogłosić wszem wobec, iż „Idę w tango” jest kolejną lekką i przyjemną opowieścią dla niezbyt wymagających czytelników oraz odradzać lekturę kolejnej historii o przemianie brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia toczącej się w dzikim i okrutnym świecie sztucznego piękna, inteligencji i zdobywania fortuny kosztem ruiny wewnętrznej. Można, a jakże! Byłoby to tak samo nieskomplikowane, jak nieskomplikowana jest opowieść o porzuconej kobiecie z dzieckiem, która pewnego dnia na skutek sprzyjających okoliczności odmienia swoje życie dzięki telewizyjnemu show. Nie napiszę jednak złego słowa o tej książce, bo w całej swej naiwności i z fabularnym lukrem jest to powieść, przy której po prostu dobrze się bawiłem. Ludyczny charakter „romansu histerycznego” Fabickiej dostrzega się już od pierwszych stron. I to jest zasadnicza zaleta tej książki – dostarcza prawdziwej rozrywki, bazując na prostocie i doskonale odkrywając zarówno słowny, jak i sytuacyjny komizm w zgoła tragicznych okolicznościach.

Jadzia Gładyszewska „przekroczyła trzydziestkę, a wiadomo, że w tym wieku trudniej się chudnie, seks wydaje się przereklamowany i każdy ranek może być właśnie tym, kiedy obudzisz się z podwójnym podbródkiem”. Zrozpaczoną kobietę poznajemy na angielskim lotnisku, kiedy wraca do kraju wraz ze swym rezolutnym synkiem Gustawem po tym, jak kolejna domniemana miłość jej życia oświadcza, że miejsce u jej boku zajmie ktoś inny. Jadzia już w samolocie w dość specyficznych okolicznościach pozna się bliżej z człowiekiem, który potem zmieni jej życie. Zanim to jednak nastąpi, bohaterka przeżyje załamanie psychiczne. Nad wyraz rozwinięty Gucio będzie musiał nie tylko zadbać o samego siebie, ale również o mamę w depresji, której nie będzie chciało się wstawać z łóżka, nie mówiąc o jakiejkolwiek formie opieki nad dzieckiem.

Jadzia ma w osobie syna ogromne wsparcie, ale może także liczyć na niezawodne przyjaciółki. Ula to matka etatowa i wzorowa żona adorowanego przez inne kobiety Romana. Sara zaś jest niezależną kobietą samotną programowo, praktykującą buddystką i świetną masażystką, zajmującą się dodatkowo ezoteryką. Trzy kobiety podczas alkoholowego spotkania, mającego na celu zapicie smutków Jadwigi, wysyłają zdjęcia do programu telewizyjnego, w którym szarzy, zwykli uczestnicy zatańczyć mają kilka razy u boku profesjonalnych tancerzy ku uciesze gawiedzi oglądającej popularny kanał emitujący te zmagania. Okazuje się, że będzie to początek wielkiej kariery medialnej Jadzi, która z zaniedbanej i zakompleksionej kobiety na życiowym zakręcie przemieni się w czarującą i wielbioną przez tłumy telewidzów gwiazdę parkietu.

Jej partner na owym parkiecie to Cyprian – gasnąca gwiazda show-bussinesu, o której zapomniano tak szybko, jak szybko wcześniej pokochano. Mężczyzna próbuje za wszelką cenę ponownie zaistnieć w migoczącym od fleszy światku, z którego tak brutalnie został usunięty. Taniec z Jadzią na początku jest dla niego koszmarną drogą ku niesłusznie utraconej sławie „celebryta”. Szybko okaże się, że oboje tańczą zupełnie inny taniec niż ten telewizyjny. To taniec życia, w którym wzajemnie będą się odkrywać. I choć na ich drodze staną liczne przeszkody, a przede wszystkim obowiązkowy w takiej opowieści „czarny charakter”, czyli zazdrosna i złośliwa była kobieta Cypriana, cała opowieść – co zauważyć można naprawdę bardzo szybko – zmierza do ckliwego i oczywistego zakończenia, w którym znaczącą rolę odegra ostatni taniec… na dachu.

Fabicka portretuje poszczególne fazy przemiany kobiety, w której wieku rzekomo przemienić się nie sposób. Nieprzypadkowo dziecko Jadzi, jej przyjaciółki, nieszczęśliwie w niej zakochany sąsiad oraz tak jak ona walczący z kompleksami Cyprian sportretowani są szczegółowo i tworzą galerię bardzo wyrazistych postaci. Pośród nich bowiem i dzięki nim przede wszystkim tożsamość oszukanej przez życie kobiety zacznie kształtować się na nowo, gdy bohaterka odrzuci gruzowisko emocjonalnych zaszłości, kompleksów i marazmu, w jakie sama się wpędziła. Tytułowe „pójście w tango” stanie się dla Jadzi początkiem nowego życia. Życia, w którym zrozumie, jak wiele znaczy dla innych i jak dużo sama sobie ma do zaoferowania.

U Fabickiej przebudzenie głównej bohaterki będzie wieloaspektowe, a jego wiarygodność podkreśli taka konstrukcja fabularna, w której za zmianami w życiu Jadzi pójdą zmiany innych postaci. Co więcej, będą one od siebie w pewien sposób zależne i dość ciekawie będą się uzupełniać.

Na początku zaznaczyłem, że książka ubawiła mnie tak bardzo, iż nie śmiem jej krytykować, choć na co dzień nie gustuję w tego typu literaturze. Rodzaj humoru, jakim raczy czytelnika Fabicka, jest niepowtarzalny i pełen osobliwej prostoty. To, co dzieje się na kartach „Idę w tango”, jest nieustanną kpiną z pozornie patowych i nierozwiązywalnych sytuacji. Autorka poprzez śmieszność steruje zdarzeniami i w ośmieszaniu znajduje broń do walki z okrucieństwem świata. Przecież realia, w jakich żyje Jadzia i jej przyjaciele, to realia przeciętnego Polaka, któremu na co dzień daleko do śmiechu. Fabicka pozwala roześmiać się naprawdę. To ironiczna opowieść o tym, w jaki sposób bardzo prosto i przewidywalnie zaczarować zwyczajną i przewidywalną rzeczywistość wokół. Warto zatańczyć to specyficzne tango z Joanną Fabicką! Warto z uśmiechem na ustach obserwować, jak zmiany nadchodzą wtedy, kiedy wydają się niemożliwe.

Wydawnictwo W.A.B., 2008

6 komentarzy:

  1. Jakie to dziwne uczucie dowiedzieć się, że mężczyźnie podobała się lekka powiastka dla kobiet. Że się dobrze przy lekturze bawił. ;)) Tylko nie myśl, że wszystkie trzydziestolatki są równie nieskomplikowane. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. oooo, tego mi teraz trzeba! dzięki, Jarku :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się podoba Twoje spojrzenie na tą książkę. Fabicka wpisuje się w typ literatury z założenia lekkiej, przyjemniej. Literatury, która ma służyć rozrywce, czyli takiej, którą najłatwiej skrytykować przypisując jej łatkę bezwartościowego barachła. Tym czasem, jakkolwiek naiwne nie byłyby to książki, jakąś tam funkcję spełniają i mają swych odbiorców. Niestety większość krytyków tego nie rozumie (a rzecz ta tyczy się również filmów), spoglądają na takie czytadła z wyżyn swej mądrości, na siłę doszukując się w nich jakiś górnolotnych przemyśleń, a że takowych raczej w nich nie ma - więc jadą po tych nieszczęsnych czytadłach, jak po łysej kobyle. Popisują się swoją mądrością i elokwencją, tym czasem już na dzień dobry pokazują, że nie rozumieją podstawowych założeń gatunków. Wracając do Twojej recenzji - pokazałeś w niej, że o lekkiej literaturze można napisać mądrze bez dorabiania wokół niej ideologii i zżymania się nad jej niskim poziomem, a to rzadka umiejętność.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za miłe słowa. Wziąłem tę książkę do ręki przede wszystkim, żeby się odstresować. Spełniła swoją rolę, pozwoliła mi odpocząć i trochę się pośmiać. I za to w podziękowaniu pozytywna recenzja, bez mądrzenia się :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. I dokładnie po to czyta się taką literaturę Jarku :) Po co się snobić, że żyje się tylko Pamukiem, Lessing czy Kuczokiem skoro każdy raz na jakiś czas potrzebuje odrobiny rozrywki. Wtedy taka Fabicka jest jak znalazł :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń