Jeśli zdarzy Wam się zatrzymać w literackim motelu Pawła Ziętka, radzę nie wchodzić do środka i nie zajmować sobie czasu lekturą. Ta książka jest po prostu nieudolnie stworzonym kolażem odwołań do kultury masowej. Takim bagienkiem, w którym tapla się autor wraz ze swoimi wizjami, manierycznym stylem i bełkotliwością wypowiedzi bohaterów. Ostrzegam zatem przed piekielnym motelem, a żeby doń bardziej zniechęcić, napiszę o kilku prawdopodobnie istotnych zdarzeniach z powieści.
Mamy piątkowy wieczór. W nikotynowym dymie i w chaosie rozedrganych rozmów knajpianych poznajemy Piotra wraz z jego przyjaciółką Leną. Oboje są mocno znudzeni otaczającą ich rzeczywistością i oboje pragną ją na swój sposób zdekonstruować, wykpić, ośmieszyć. Z braku możliwości finansowych do wypicia kolejnego piwa, dosiadają się do dwóch mężczyzn, a potem wraz z nimi do grupy ludzi zblazowanych równie mocno co Piotr i Lena. Kiedy czytelnik odnosi wrażenie, że oto czyta kolejną głupotę rozgrywającą się pośród morza alkoholu i budowaną na coraz mocniej tym alkoholem stępionych myślach bohaterów, okazuje się jednak, że Ziętek buduje w ten sposób swoistą introdukcję do onirycznej opowieści inicjacyjnej, zaś Piotr to nie młody przeciętniak, który usiłuje udowodnić, iż przeciętni są ci, co go otaczają, a bohater zwariowanej gry komputerowej – Czarny Piotruś. I powstaje z tego jeszcze większa głupota, w której poznamy galerię dziwaków rozprawiających o istocie bytu, o esencji istnienia, o głębi egzystencjalnej doświadczania rzeczywistości, w której tańczą jedynie cienie, platońskie odbicia idei, fantazmaty.
Ziętek serwuje nam mało odkrywczą wędrówkę po świecie dwuznaczności i mroku. Tytułowy motel ma być miejscem, w którym zmęczony papką przeżutych dni człek odnajdzie spokój, zrozumie sens własnego życia i odda się specyficznym przyjemnościom, których celem będzie pewnego rodzaju odnowa i wskazanie drogi dalszej wędrówki. W motelowym piekiełku zderzą się także światopoglądy, myśli i uczucia; będzie to miejsce, w którym rzekomo mamy wraz z Czarnym Piotrusiem przeżyć jakieś duchowe katharsis.
Jeśli tak ma wyglądać wizyjność młodej współczesnej literatury polskiej, to ja takiej literaturze nie wróżę niczego dobrego w przyszłości. Wizyta w piekiełku Ziętka to kwestia jednego wieczoru lektury. Czytelnik jednak, w przeciwieństwie do Czarnego Piotrusia, przeżyć może podczas niej jedyny tylko rodzaj ekscytacji. Ten wywołany zmniejszającą się ilością stron do przeczytania. Jeśli chcecie spotkać na drodze tej surrealistycznej opowiastki Jerzego Pilcha, Jerzego Bralczyka, Dawida Bowie i szereg innych postaci ustawionych obok siebie w tylko autorowi znanym porządku, możecie poświęcić wieczór lekturze. Jak jednak napisałem we wstępie – ten motel to prawdziwe literackie piekiełko.
Wydawnictwo Prószyński i Spółka, 2008
Mamy piątkowy wieczór. W nikotynowym dymie i w chaosie rozedrganych rozmów knajpianych poznajemy Piotra wraz z jego przyjaciółką Leną. Oboje są mocno znudzeni otaczającą ich rzeczywistością i oboje pragną ją na swój sposób zdekonstruować, wykpić, ośmieszyć. Z braku możliwości finansowych do wypicia kolejnego piwa, dosiadają się do dwóch mężczyzn, a potem wraz z nimi do grupy ludzi zblazowanych równie mocno co Piotr i Lena. Kiedy czytelnik odnosi wrażenie, że oto czyta kolejną głupotę rozgrywającą się pośród morza alkoholu i budowaną na coraz mocniej tym alkoholem stępionych myślach bohaterów, okazuje się jednak, że Ziętek buduje w ten sposób swoistą introdukcję do onirycznej opowieści inicjacyjnej, zaś Piotr to nie młody przeciętniak, który usiłuje udowodnić, iż przeciętni są ci, co go otaczają, a bohater zwariowanej gry komputerowej – Czarny Piotruś. I powstaje z tego jeszcze większa głupota, w której poznamy galerię dziwaków rozprawiających o istocie bytu, o esencji istnienia, o głębi egzystencjalnej doświadczania rzeczywistości, w której tańczą jedynie cienie, platońskie odbicia idei, fantazmaty.
Ziętek serwuje nam mało odkrywczą wędrówkę po świecie dwuznaczności i mroku. Tytułowy motel ma być miejscem, w którym zmęczony papką przeżutych dni człek odnajdzie spokój, zrozumie sens własnego życia i odda się specyficznym przyjemnościom, których celem będzie pewnego rodzaju odnowa i wskazanie drogi dalszej wędrówki. W motelowym piekiełku zderzą się także światopoglądy, myśli i uczucia; będzie to miejsce, w którym rzekomo mamy wraz z Czarnym Piotrusiem przeżyć jakieś duchowe katharsis.
Jeśli tak ma wyglądać wizyjność młodej współczesnej literatury polskiej, to ja takiej literaturze nie wróżę niczego dobrego w przyszłości. Wizyta w piekiełku Ziętka to kwestia jednego wieczoru lektury. Czytelnik jednak, w przeciwieństwie do Czarnego Piotrusia, przeżyć może podczas niej jedyny tylko rodzaj ekscytacji. Ten wywołany zmniejszającą się ilością stron do przeczytania. Jeśli chcecie spotkać na drodze tej surrealistycznej opowiastki Jerzego Pilcha, Jerzego Bralczyka, Dawida Bowie i szereg innych postaci ustawionych obok siebie w tylko autorowi znanym porządku, możecie poświęcić wieczór lekturze. Jak jednak napisałem we wstępie – ten motel to prawdziwe literackie piekiełko.
Wydawnictwo Prószyński i Spółka, 2008
Nic tylko uciekać, gdzie pieprz rośnie. Ja w każdym razie uciekłam już na samo hasło "bełkot".
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam... dziwaczna książka... nie podobała mi się.. nie powiem, było kilka interesujących momentów, ale sama "akcja" w tytułowym Motelu.. bez szału :p pzdr! :)
OdpowiedzUsuńksiążeczka, ze względy na objętość, to faktycznie jeden wieczór lektury.Tylko co to za argument?
OdpowiedzUsuńsam jesteś bełkot... książka super polecam wszystkim zakręconym.
OdpowiedzUsuńFragmenty książki są genialne. Coś musi być na rzeczy skoro zajęło się nią takie wydawnictwo jak Prószyński i Spółka.
OdpowiedzUsuńDlatego właśnie nie lubię filologów, nieraz do zrozumienia takiego "bełkotu" potrzeba po prostu pewnego IQ, którego oni najczęściej nie posiadają, zupełnie nieświadomi.