Zabierałem się za lekturę nowej powieści Łukasza Orbitowskiego z mieszanymi uczuciami. „Horror show” udowodnił mi, że autor nie tworzy literatury, w jakiej się odnajduję. Przekartkowałem „Tracę ciepło”; ugruntowałem się w przekonaniu, że Orbitowski nie może mnie poruszyć. A jednak! Chociaż „Święty Wrocław” bazuje na sprawdzonych już przez autora schematach fabularnych, jest jednak książką, która dotyka. Być może chodzi o specyficzne połączenie groteski, pure nonsensu i powieści z dreszczykiem, ale najprawdopodobniej o fakt, że tytułowa metaforyczna konstrukcja niesie w sobie zagadkę, z którą wiąże się wiele współczesnych fobii, lęków i uprzedzeń. „Święty Wrocław” jest poza tym dobrze skonstruowaną powieścią. To nic, że zlepioną z pozornych bzdur. Surrealizm Orbitowskiego idzie w parze z talentem literackim, który pozwala mu stworzyć naprawdę frapującą fabułę. Mimo tego, iż czasami ma się wrażenie, że fabuła ta jakoś się rozkleja. Warto jednak sięgnąć po tę powieść. Pochłonie tak, jak wchłaniani zostają w mroczną przestrzeń mieszkańcy miasta, gdzie wydarzy się apokalipsa, jakiej nikt się nie spodziewa.
Wszystko zaczyna się co najmniej dziwnie. Któregoś dnia jeden z mieszkańców bloku na wrocławskim osiedlu Polanka odkrywa istnienie czegoś, co hipnotyzuje i pochłania. W krótkim czasie feralny blok zacznie przyciągać do siebie coraz to nowych ludzi, wchłaniać ich i powodować, że zapomną o swoim dotychczasowym życiu. Tak zaczyna się rodzić Święty Wrocław. Jego idea od samego początku jest bardzo tajemnicza i niepokojąca, a autor w każdym kolejnym rozdziale coraz bardziej niejednoznacznie tłumaczy genezę tego dziwnego konstruktu. Opowiada zaś o nim oryginalny narrator.
Historię o znikających mieszkańcach Wrocławia i ludziach bezpośrednio z tymi zniknięciami związanych przedstawia specyficzny kronikarz. Jemu samemu trudno jest określić cel spisywania tego, o czym wie, a czytelnik z czasem uświadamia sobie, że poznaje losy ludzi, które już się dokonały. Niezwykłość kronikarskiego zapisu dostrzegamy już na samym początku, kiedy czytamy: „Wszyscy wiedzą, jak powstał Święty Wrocław. Nie wie nikt. Próbuję spisać tę historię”. Otoczony zwierzętami kronikarz wyjaśnia, co naprawdę wydarzyło się we Wrocławiu, do czego to doprowadziło i jakie były motywacje tych, którzy w walce ze Świętym Wrocławiem walczyli z samymi sobą i swoimi słabościami.
Myślę, że z całej galerii postaci tej kroniki, najważniejsi wydają się dwaj mężczyźni. Michał, student historii, poznaje bliżej młodą i gniewną licealistkę Małgosię. Związek tych dwojga niepokoić będzie przede wszystkim ojca Małgosi, Tomasza Benera. Tomasz najpierw stoczy walkę ze świadomością, iż Michał odbiera mu córkę, potem zaś obaj powalczą o Małgosię z mroczną otchłanią Świętego Wrocławia. Ojciec Małgosi, jej wybranek i ona sama to ludzie co najmniej zaburzeni. Nie ma w „Świętym Wrocławiu” ani jednego bohatera, który nie borykałby się z jakimiś problemami i nie ujawniał ich w sekwencji co najmniej dziwnych zachowań. Zjednoczeni w walce o ciało i duszę Małgosi, Michał z Tomaszem będą świadkami makabrycznej bitwy o Święty Wrocław między licznymi pielgrzymami, którzy chcą się do niego dostać a policją, dającą opór zbiorowej psychozie strachu i próbującą odciąć od reszty miasta feralne osiedle, gdzie giną ludzie i rodzi się mroczne sacrum.
Święty Wrocław bowiem wywołuje cały szereg przemian zarówno w opisanych przeze mnie bohaterach, jak i w zbiorowości Polaków, którym pod wpływem wrocławskich narodzin „świętości”, nagle objawiają się boże znaki, jakie mają rzekomo prowadzić do zbawienia. Tutaj pojawia się problem niejednoznaczności Świętego Wrocławia, bo jest on z jednej strony przestrzenią sakralną, którą część ludzi zaczyna celebrować. Z drugiej strony jest to przecież piekielna otchłań, w której brutalnie się morduje. Orbitowski łączy sacrum i profanum, a z tego połączenia rodzi się coś zupełnie innego. Inna przestrzeń, inny byt, inne pojęcie zagrożenia. Z czasem bowiem trudno jest uznać, czy tajemniczy Święty Wrocław to miejsce zguby czy też zbawienia. Trudności interpretacyjnych dostarczy również spektakularny finał, w którym rozegra się dramat, będący jednocześnie spełnieniem.
W „Świętym Wrocławiu” przeczytamy o ośmiu cudach, o zbiorowej histerii, o jednostkowych dylematach i o tym, jak one wpływają na los zbiorowości. O tym, jak rodzi się kult świętości i o sposobach kwestionowania tej świętości. Orbitowski napisał o fobiach i niepokojach, tworząc książkę, która ma naprawdę klaustrofobiczny klimat. Chociaż cały czas ma się wrażenie, że to po prostu absurdalna opowieść, mająca w sobie cechy horroru i ballady, już nie tak absurdalne wydaje się to, co powieść w sobie kryje. I to mnie właśnie tak dotknęło.
Odkrywanie tajemnicy Świętego Wrocławia będzie pasjonującym procesem. Bo nowa książka Orbitowskiego jest pasjonująca. Nawet dla kogoś takiego jak ja, kto na co dzień nie gustuje w tego typu opowieściach.
Wydawnictwo Literackie, 2009
Wszystko zaczyna się co najmniej dziwnie. Któregoś dnia jeden z mieszkańców bloku na wrocławskim osiedlu Polanka odkrywa istnienie czegoś, co hipnotyzuje i pochłania. W krótkim czasie feralny blok zacznie przyciągać do siebie coraz to nowych ludzi, wchłaniać ich i powodować, że zapomną o swoim dotychczasowym życiu. Tak zaczyna się rodzić Święty Wrocław. Jego idea od samego początku jest bardzo tajemnicza i niepokojąca, a autor w każdym kolejnym rozdziale coraz bardziej niejednoznacznie tłumaczy genezę tego dziwnego konstruktu. Opowiada zaś o nim oryginalny narrator.
Historię o znikających mieszkańcach Wrocławia i ludziach bezpośrednio z tymi zniknięciami związanych przedstawia specyficzny kronikarz. Jemu samemu trudno jest określić cel spisywania tego, o czym wie, a czytelnik z czasem uświadamia sobie, że poznaje losy ludzi, które już się dokonały. Niezwykłość kronikarskiego zapisu dostrzegamy już na samym początku, kiedy czytamy: „Wszyscy wiedzą, jak powstał Święty Wrocław. Nie wie nikt. Próbuję spisać tę historię”. Otoczony zwierzętami kronikarz wyjaśnia, co naprawdę wydarzyło się we Wrocławiu, do czego to doprowadziło i jakie były motywacje tych, którzy w walce ze Świętym Wrocławiem walczyli z samymi sobą i swoimi słabościami.
Myślę, że z całej galerii postaci tej kroniki, najważniejsi wydają się dwaj mężczyźni. Michał, student historii, poznaje bliżej młodą i gniewną licealistkę Małgosię. Związek tych dwojga niepokoić będzie przede wszystkim ojca Małgosi, Tomasza Benera. Tomasz najpierw stoczy walkę ze świadomością, iż Michał odbiera mu córkę, potem zaś obaj powalczą o Małgosię z mroczną otchłanią Świętego Wrocławia. Ojciec Małgosi, jej wybranek i ona sama to ludzie co najmniej zaburzeni. Nie ma w „Świętym Wrocławiu” ani jednego bohatera, który nie borykałby się z jakimiś problemami i nie ujawniał ich w sekwencji co najmniej dziwnych zachowań. Zjednoczeni w walce o ciało i duszę Małgosi, Michał z Tomaszem będą świadkami makabrycznej bitwy o Święty Wrocław między licznymi pielgrzymami, którzy chcą się do niego dostać a policją, dającą opór zbiorowej psychozie strachu i próbującą odciąć od reszty miasta feralne osiedle, gdzie giną ludzie i rodzi się mroczne sacrum.
Święty Wrocław bowiem wywołuje cały szereg przemian zarówno w opisanych przeze mnie bohaterach, jak i w zbiorowości Polaków, którym pod wpływem wrocławskich narodzin „świętości”, nagle objawiają się boże znaki, jakie mają rzekomo prowadzić do zbawienia. Tutaj pojawia się problem niejednoznaczności Świętego Wrocławia, bo jest on z jednej strony przestrzenią sakralną, którą część ludzi zaczyna celebrować. Z drugiej strony jest to przecież piekielna otchłań, w której brutalnie się morduje. Orbitowski łączy sacrum i profanum, a z tego połączenia rodzi się coś zupełnie innego. Inna przestrzeń, inny byt, inne pojęcie zagrożenia. Z czasem bowiem trudno jest uznać, czy tajemniczy Święty Wrocław to miejsce zguby czy też zbawienia. Trudności interpretacyjnych dostarczy również spektakularny finał, w którym rozegra się dramat, będący jednocześnie spełnieniem.
W „Świętym Wrocławiu” przeczytamy o ośmiu cudach, o zbiorowej histerii, o jednostkowych dylematach i o tym, jak one wpływają na los zbiorowości. O tym, jak rodzi się kult świętości i o sposobach kwestionowania tej świętości. Orbitowski napisał o fobiach i niepokojach, tworząc książkę, która ma naprawdę klaustrofobiczny klimat. Chociaż cały czas ma się wrażenie, że to po prostu absurdalna opowieść, mająca w sobie cechy horroru i ballady, już nie tak absurdalne wydaje się to, co powieść w sobie kryje. I to mnie właśnie tak dotknęło.
Odkrywanie tajemnicy Świętego Wrocławia będzie pasjonującym procesem. Bo nowa książka Orbitowskiego jest pasjonująca. Nawet dla kogoś takiego jak ja, kto na co dzień nie gustuje w tego typu opowieściach.
Wydawnictwo Literackie, 2009
czasem mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, której się horror show podobał
OdpowiedzUsuńA ja właśnie przyniosłam z biblioteki "Tracę ciepło", by zobaczyć czym pachnie ten autor. Na Święty Wrocław miałam ochotę, teraz jeszcze większą.
OdpowiedzUsuńTo zabawne a zarazem zatrważające czytać słowa które kwestionuję grozę w "horror show" Pan szanowny krytyk powinien efektywniej odrabiać prace domowe dotyczące zagadnień horroru :)
OdpowiedzUsuńA u mnie parę słów o innym projekcie Orbitowskiego.
OdpowiedzUsuńRaf
http://strefakreatywna.blogspot.com/2009/11/wolabym-nie.html