Tematyka ludobójstwa w Rwandzie z roku 1994 roku staje się bardzo popularna na polskim rynku wydawniczym. Jakkolwiek upiornie by to brzmiało, faktem jest jednak, że kolejne publikacje dotyczące krwawych wydarzeń w sercu Afryki sprzed 16 lat są bardzo potrzebne, uzupełniają się wzajemnie, budują bardziej czytelny obraz tego, co wydarzyło się naprawdę, a co tak zwane cywilizowane społeczeństwa przeżywały tylko przez chwilę, wpatrzone w kilka medialnych migawek z ogarniętej rzezią Rwandy.
Wojciech Tochman, którego nazwisko śmiało można uznać za etykietę doskonałego reportażu, z jakim po Ryszardzie Kapuścińskim mamy do czynienia rzadko, nie czyni właściwie niczego innego niż Jean Hatzfeld. Wydana przed rokiem „Strategia antylop” jest zapisem rozmów z Rwandyjczykami, którzy wiele lat po tragedii 1994 roku muszą żyć dalej i żyją, chociaż demony przeszłości stale nad nimi krążą. Tochman opowie trochę o tych demonach, o przemilczeniach, o ucieczkach - w sensie dosłownym przez maczetami zabijającymi szesnaście lat temu i w sensie metaforycznym przez wspomnieniami, jakie mogą zabijać teraz. „Dzisiaj narysujemy śmierć” to bardzo mocna, świetnie skrojona i przerażająca rzecz. Jeden z tych reportaży, które pozostają z nami na zawsze, bo nie można się już nigdy od nich uwolnić.
Jaki cel stawia sobie Tochman, przybywając do Rwandy, obserwując, notując i zapisując? „Dlaczego chcę o tym opowiadać? Komu i po co? Tym, którzy powiedzą, że nie wiedzieli? Że nie znali prawdy? Ale gdzie jest granica między mówieniem prawdy a epatowaniem?”. Czytelnik tego reportażu nie tylko zada sobie pytanie to, dlaczego czyta, ale przede wszystkim o to, czy nieopisane cierpienie, jakiego doświadczyli Rwandyjczycy i które nadal jest z nimi obecne, można w jakikolwiek sposób wyrazić. Tochman nie epatuje, Tochman opisuje. W swoim tekście przedstawia rzeczy niewyobrażalnie okrutne. Celem opisu jest wzbudzenie lęku, wątpliwości, pytań i rozmyślań. Można bowiem opisywać ścinanie maczetą, porównywać odgłos rozbijanej tym narzędziem czaszki z odgłosem towarzyszącym rozłupywaniu kapusty. Można opisywać okrucieństwa mordów, trupy, lejącą się krew, wydzieliny i wydaliny. Można w naturalistyczny sposób oddać to, czego oddać nie sposób inaczej. Można po prostu na tym poprzestać i wydać książkę przerażającą. Tochman nie chce przerażać, raczej wzbudzić zainteresowanie i niepewność. Wielogłosowość jego reportażu i fakt, iż składa się głównie z pytań, a nie odpowiedzi świadczy o tym, że po raz kolejny autor „Jakbyś kamień jadła” pokazuje, iż umie słuchać, właściwie zadawać pytania i pozostawiać swoich czytelników z enigmatycznymi odpowiedziami na nie.
Wraz z autorem wysłuchamy różnych ludzi. Ludzi doświadczonych przez traumę zdarzeń 1994 roku i traumę teraźniejszości, w której wciąż żyją echa tego, co było. Matkę, która po latach nie potrafi nazwać swego potomka synem. Sędziego opowiadającego o konieczności ogromnej cierpliwości przy sądzeniu po latach odpowiedzialnych za zbrodnie. Mężczyznę, który żyje tylko dzięki temu, że uciekł i dodatkowo miał przy tej ucieczce szczęście. Więźnia skazanego przez gacaca, sąd specjalizujący się w rozliczeniach katów i ofiar sprzed szesnastu lat.
Tochman opowie o tym, że po ludobójstwie trzeba żyć dalej. W Rwandzie tłumów. W kraju, gdzie ludzie są wszędzie, ocierają się o siebie, wciąż są w bliskości. W kraju, gdzie ci sami Tutsi oraz Hutu, którzy przed laty się zabijali, dziś tworzą coś wspólnie, wspólnie żyją i współpracują. Autor podejmuje także wątki odważne i śmiałe. Porusza kwestię gwałtów na kobietach podczas zdarzeń z 1994 roku i opowiada o przedmiotowej roli kobiety w dzisiejszym społeczeństwie rwandyjskim. Próbuje odpowiedzieć na pytanie o to, co kierowało europejskimi misjonarzami, którzy uciekali przed pogromem, a niejednokrotnie poprzez swoją obojętność byli takimi samymi katami dla wiernych jak dzikie oddziały Interhamwe tnące maczetami nawet w kościołach. Dotyka kwestii samobójstw tych, którzy przeżyli 1994 rok, ale którym brakuje już sił i odwagi, by żyć nadal mimo pozornego pokoju.
Tochman zwraca uwagę na to, o czym mówi m.in. beletrystyczne „Sto dni" Lukasa Bärfussa, wydane niedawno. O odpowiedzialności świata Zachodu za to, co zdarzyło się w Rwandzie. O braku zainteresowania tym, co toczyło się gdzieś w oddaleniu. Świst maczety opadającej na ludzki kark brzmi wszędzie tak samo. Europa być może nigdy nie chciała tego świstu usłyszeć. A dzisiaj nie pozostaje nic innego jak pisać o nim i wielu innych problemach, wciąż obecnych w podzielonym społeczeństwie Rwandy.
Wydawnictwo Czarne, 2010
Wojciech Tochman, którego nazwisko śmiało można uznać za etykietę doskonałego reportażu, z jakim po Ryszardzie Kapuścińskim mamy do czynienia rzadko, nie czyni właściwie niczego innego niż Jean Hatzfeld. Wydana przed rokiem „Strategia antylop” jest zapisem rozmów z Rwandyjczykami, którzy wiele lat po tragedii 1994 roku muszą żyć dalej i żyją, chociaż demony przeszłości stale nad nimi krążą. Tochman opowie trochę o tych demonach, o przemilczeniach, o ucieczkach - w sensie dosłownym przez maczetami zabijającymi szesnaście lat temu i w sensie metaforycznym przez wspomnieniami, jakie mogą zabijać teraz. „Dzisiaj narysujemy śmierć” to bardzo mocna, świetnie skrojona i przerażająca rzecz. Jeden z tych reportaży, które pozostają z nami na zawsze, bo nie można się już nigdy od nich uwolnić.
Jaki cel stawia sobie Tochman, przybywając do Rwandy, obserwując, notując i zapisując? „Dlaczego chcę o tym opowiadać? Komu i po co? Tym, którzy powiedzą, że nie wiedzieli? Że nie znali prawdy? Ale gdzie jest granica między mówieniem prawdy a epatowaniem?”. Czytelnik tego reportażu nie tylko zada sobie pytanie to, dlaczego czyta, ale przede wszystkim o to, czy nieopisane cierpienie, jakiego doświadczyli Rwandyjczycy i które nadal jest z nimi obecne, można w jakikolwiek sposób wyrazić. Tochman nie epatuje, Tochman opisuje. W swoim tekście przedstawia rzeczy niewyobrażalnie okrutne. Celem opisu jest wzbudzenie lęku, wątpliwości, pytań i rozmyślań. Można bowiem opisywać ścinanie maczetą, porównywać odgłos rozbijanej tym narzędziem czaszki z odgłosem towarzyszącym rozłupywaniu kapusty. Można opisywać okrucieństwa mordów, trupy, lejącą się krew, wydzieliny i wydaliny. Można w naturalistyczny sposób oddać to, czego oddać nie sposób inaczej. Można po prostu na tym poprzestać i wydać książkę przerażającą. Tochman nie chce przerażać, raczej wzbudzić zainteresowanie i niepewność. Wielogłosowość jego reportażu i fakt, iż składa się głównie z pytań, a nie odpowiedzi świadczy o tym, że po raz kolejny autor „Jakbyś kamień jadła” pokazuje, iż umie słuchać, właściwie zadawać pytania i pozostawiać swoich czytelników z enigmatycznymi odpowiedziami na nie.
Wraz z autorem wysłuchamy różnych ludzi. Ludzi doświadczonych przez traumę zdarzeń 1994 roku i traumę teraźniejszości, w której wciąż żyją echa tego, co było. Matkę, która po latach nie potrafi nazwać swego potomka synem. Sędziego opowiadającego o konieczności ogromnej cierpliwości przy sądzeniu po latach odpowiedzialnych za zbrodnie. Mężczyznę, który żyje tylko dzięki temu, że uciekł i dodatkowo miał przy tej ucieczce szczęście. Więźnia skazanego przez gacaca, sąd specjalizujący się w rozliczeniach katów i ofiar sprzed szesnastu lat.
Tochman opowie o tym, że po ludobójstwie trzeba żyć dalej. W Rwandzie tłumów. W kraju, gdzie ludzie są wszędzie, ocierają się o siebie, wciąż są w bliskości. W kraju, gdzie ci sami Tutsi oraz Hutu, którzy przed laty się zabijali, dziś tworzą coś wspólnie, wspólnie żyją i współpracują. Autor podejmuje także wątki odważne i śmiałe. Porusza kwestię gwałtów na kobietach podczas zdarzeń z 1994 roku i opowiada o przedmiotowej roli kobiety w dzisiejszym społeczeństwie rwandyjskim. Próbuje odpowiedzieć na pytanie o to, co kierowało europejskimi misjonarzami, którzy uciekali przed pogromem, a niejednokrotnie poprzez swoją obojętność byli takimi samymi katami dla wiernych jak dzikie oddziały Interhamwe tnące maczetami nawet w kościołach. Dotyka kwestii samobójstw tych, którzy przeżyli 1994 rok, ale którym brakuje już sił i odwagi, by żyć nadal mimo pozornego pokoju.
Tochman zwraca uwagę na to, o czym mówi m.in. beletrystyczne „Sto dni" Lukasa Bärfussa, wydane niedawno. O odpowiedzialności świata Zachodu za to, co zdarzyło się w Rwandzie. O braku zainteresowania tym, co toczyło się gdzieś w oddaleniu. Świst maczety opadającej na ludzki kark brzmi wszędzie tak samo. Europa być może nigdy nie chciała tego świstu usłyszeć. A dzisiaj nie pozostaje nic innego jak pisać o nim i wielu innych problemach, wciąż obecnych w podzielonym społeczeństwie Rwandy.
Wydawnictwo Czarne, 2010
KUP KSIĄŻKĘ