W zalewie skandynawskich kryminałów naprawdę trudno wybrać coś, co w jakiś sposób wyróżniłoby się w tym gatunku i byłoby naprawdę warte polecenia. Książkę Jussiego Adlera-Olsena wyróżnia określenie „thriller” na okładce. Owszem, „Kobieta w klatce” jest thrillerem, ale w żaden sposób nie ustępuje gatunkowym „produkcyjniakom” o dzielnych policjantach walczących w skandynawskim chłodzie ze złem ucieleśnionym lub symbolicznym. Tutaj będziemy mieli raczej do czynienia z walką z czasem oraz z pokładami nienawiści, jakie drzemią w człowieku. Poza tym, iż jest to powieść nadmiernie i niepotrzebnie wielowątkowa, czyta się „Kobietę w klatce” szybko, a przede wszystkim chyba o to tutaj chodzi, by przykuć uwagę, czyż nie?
Dramatyczne zdarzenia rozpoczynają się w 2002 roku, kiedy niezależna i lubiana przez media parlamentarzystka Merete Lynggaard, bez słowa znika z pokładu promu, na którym znajdowała się wraz ze swym niepełnosprawnym bratem. Uffe, bo tak ma on na imię, jest skrzętnie przez Merete ukrywany przed mediami, a obcowanie z nim w domowym zaciszu daje parlamentarzystce chwile wytchnienia po ciężkiej pracy. Dla Lynggaard właściwie nie istnieje żaden inny świat poza tym związanym z obowiązkami w pracy i tym drugim, przy Uffem, pozornie sielankowym, a tak naprawdę kryjącym w sobie mrok zdarzeń wypadku samochodowego z 1986 roku, kiedy zginęli między innymi ich rodzice. Te zdarzenia położą się cieniem nie tylko na życiu Merete i Uffego. O tym jednak dowiemy się dopiero po pięciu latach.
Druga bowiem płaszczyzna narracyjna obejmuje zdarzenia z 2007 roku, kiedy to pewien duński policjant podejmuje się wznowienia śledztwa w sprawie zniknięcia parlamentarzystki, które zostało przed laty przerwane. Carl Mørck zaczyna grzebać w papierach dotyczących sprawy zaginięcia właściwie zupełnie przypadkiem. Otrzymuje bowiem wolną rękę od przełożonych i jako przedstawiciel powołanego przez rząd duński Departamentu Q winien rozwiązać którąś z nierozwiązanych dotychczas zagadek, nad którymi Carl ma się pogłowić w swym nowym piwnicznym biurze. I chociaż autor dwoi się i troi, by to jednak postać Merete była w centrum uwagi czytelnika, dość szybko przenosi się ona na Carla.
Dlaczego? Dlatego, że od początku wiemy, iż Merete jest gdzieś uwięziona i pod wielkim ciśnieniem (w przenośni i dosłownie) próbuje walczyć z niewidzialnym wrogiem, który zamknął ją w jakimś koszmarnym miejscu. Będziemy z czasem odkrywać tajemnice jej klatki, ale nie dowiemy się już niczego ponad to, co o jej życiu mówi narracja wprowadzająca nas do momentu zniknięcia Merete z pokładu promu. Postać Carla jest dużo bardziej ciekawsza z psychologicznego punktu widzenia. Policjant ten bowiem wrócił niedawno z urlopu zdrowotnego, podczas którego wciąż na nowo przeżywał moment zawodowej klęski, kiedy wraz z przyjaciółmi dali się zaskoczyć przez przestępców, w efekcie czego jeden policjant poniósł śmierć, a drugi leży sparaliżowany w szpitalu i błaga Carla o to, by go zabił, skracając męki. Sprawa Merete Lynggaard ma wyrwać Carla z marazmu, jednocześnie pokazuje, jaką inteligencją i przewrotnością charakteryzuje się ów policjant. Nie można też nie zauważyć przesympatycznej postaci pewnego syryjskiego pomocnika, dzięki któremu Carlowi będzie na pewno łatwiej zrozumieć i połączyć kilka wątków zapomnianej sprawy.
Symbolika klatki, w której znajduje się Merete, jest dość czytelna: „Niewielu będzie za mną tęsknić – pomyślała. Uffe, tak. On na pewno będzie tęsknił. Biedny, biedny Uffe. Ale też nigdy nie pozwoliła nikomu oprócz niego tak bardzo zbliżyć się do siebie. Odcięła się od innych i zamknęła w sobie jak w klatce”. Kobieta zdana tylko na siebie, pozwalająca być blisko siebie tylko niepełnosprawnemu bratu… ktoś taki musi za coś odpokutować, a zamknięcie ma być rodzajem kary. Za co? Jak długo ta kara ma trwać? Czym ma się skończyć? Czy wznowienie sprawy Merete w 2007 roku pozwoli Carlowi dotrzeć do zamkniętej gdzieś przez jakiegoś szaleńca w klatce Lynggaard? Te i kilka innych pytań skłaniają do coraz uważniejszej lektury.
Klaustrofobiczny klimat, atmosfera pogoni za czasem, wciąż nowe i niewyjaśnione wątki, postacie, zdarzenia – to i jeszcze wiele więcej kryje w sobie „Kobieta w klatce”. Otwarta opowieść o pewnym zamknięciu.
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2011
Dramatyczne zdarzenia rozpoczynają się w 2002 roku, kiedy niezależna i lubiana przez media parlamentarzystka Merete Lynggaard, bez słowa znika z pokładu promu, na którym znajdowała się wraz ze swym niepełnosprawnym bratem. Uffe, bo tak ma on na imię, jest skrzętnie przez Merete ukrywany przed mediami, a obcowanie z nim w domowym zaciszu daje parlamentarzystce chwile wytchnienia po ciężkiej pracy. Dla Lynggaard właściwie nie istnieje żaden inny świat poza tym związanym z obowiązkami w pracy i tym drugim, przy Uffem, pozornie sielankowym, a tak naprawdę kryjącym w sobie mrok zdarzeń wypadku samochodowego z 1986 roku, kiedy zginęli między innymi ich rodzice. Te zdarzenia położą się cieniem nie tylko na życiu Merete i Uffego. O tym jednak dowiemy się dopiero po pięciu latach.
Druga bowiem płaszczyzna narracyjna obejmuje zdarzenia z 2007 roku, kiedy to pewien duński policjant podejmuje się wznowienia śledztwa w sprawie zniknięcia parlamentarzystki, które zostało przed laty przerwane. Carl Mørck zaczyna grzebać w papierach dotyczących sprawy zaginięcia właściwie zupełnie przypadkiem. Otrzymuje bowiem wolną rękę od przełożonych i jako przedstawiciel powołanego przez rząd duński Departamentu Q winien rozwiązać którąś z nierozwiązanych dotychczas zagadek, nad którymi Carl ma się pogłowić w swym nowym piwnicznym biurze. I chociaż autor dwoi się i troi, by to jednak postać Merete była w centrum uwagi czytelnika, dość szybko przenosi się ona na Carla.
Dlaczego? Dlatego, że od początku wiemy, iż Merete jest gdzieś uwięziona i pod wielkim ciśnieniem (w przenośni i dosłownie) próbuje walczyć z niewidzialnym wrogiem, który zamknął ją w jakimś koszmarnym miejscu. Będziemy z czasem odkrywać tajemnice jej klatki, ale nie dowiemy się już niczego ponad to, co o jej życiu mówi narracja wprowadzająca nas do momentu zniknięcia Merete z pokładu promu. Postać Carla jest dużo bardziej ciekawsza z psychologicznego punktu widzenia. Policjant ten bowiem wrócił niedawno z urlopu zdrowotnego, podczas którego wciąż na nowo przeżywał moment zawodowej klęski, kiedy wraz z przyjaciółmi dali się zaskoczyć przez przestępców, w efekcie czego jeden policjant poniósł śmierć, a drugi leży sparaliżowany w szpitalu i błaga Carla o to, by go zabił, skracając męki. Sprawa Merete Lynggaard ma wyrwać Carla z marazmu, jednocześnie pokazuje, jaką inteligencją i przewrotnością charakteryzuje się ów policjant. Nie można też nie zauważyć przesympatycznej postaci pewnego syryjskiego pomocnika, dzięki któremu Carlowi będzie na pewno łatwiej zrozumieć i połączyć kilka wątków zapomnianej sprawy.
Symbolika klatki, w której znajduje się Merete, jest dość czytelna: „Niewielu będzie za mną tęsknić – pomyślała. Uffe, tak. On na pewno będzie tęsknił. Biedny, biedny Uffe. Ale też nigdy nie pozwoliła nikomu oprócz niego tak bardzo zbliżyć się do siebie. Odcięła się od innych i zamknęła w sobie jak w klatce”. Kobieta zdana tylko na siebie, pozwalająca być blisko siebie tylko niepełnosprawnemu bratu… ktoś taki musi za coś odpokutować, a zamknięcie ma być rodzajem kary. Za co? Jak długo ta kara ma trwać? Czym ma się skończyć? Czy wznowienie sprawy Merete w 2007 roku pozwoli Carlowi dotrzeć do zamkniętej gdzieś przez jakiegoś szaleńca w klatce Lynggaard? Te i kilka innych pytań skłaniają do coraz uważniejszej lektury.
Klaustrofobiczny klimat, atmosfera pogoni za czasem, wciąż nowe i niewyjaśnione wątki, postacie, zdarzenia – to i jeszcze wiele więcej kryje w sobie „Kobieta w klatce”. Otwarta opowieść o pewnym zamknięciu.
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2011
Ta opinia zachęciła mnie do sięgnięcia po recenzowana książkę, dziękuję i liczę na ciekawą lekturę :)
OdpowiedzUsuń