Czy „Trans” to literatura? Przeraża mnie rekomendacja tej książki w salonie Empik i jej wysoka pozycja w rankingu tejże placówki. Właściwie to nie chce mi się o tej książce pisać, bo myślę nawet, iż nie wypada, ale jednak kusi, by wyrazić własne zdanie. Bo „Trans” jest osobistą spowiedzią autorki i po raz pierwszy od dłuższego czasu wraca ona do spisywania swoich wspomnień. Dlaczego tym razem tak kurczowo uczepiła się Andrzeja Żuławskiego, którego stara się w „Transie” skompromitować jako mężczyznę i jako twórcę? Ma to jakiś związek z zamieszaniem wokół „Nocnika”, w którym wyszło na to, iż Żuławski ździebko przesadził, opisując swe podboje miłosne? Jakoś nie chce się wierzyć, że Manueli Gretkowskiej nagle zebrało się na jakiś sentyment i postanowiła opisać swój płomienny romans z artystą, który nie docenił jej jeszcze bardziej płomiennej kobiecości.
Poza nirwanicznymi orgazmami, wędrowaniem z podpaską na czole, poza opłatkiem w pochwie, kobiecymi wytryskami i porównywaniem seksu do religii, najnowsza książka Gretkowskiej jest jeszcze o czymś, albowiem stara się nie być wtórną wobec poprzednich i tym razem pozwala sobie na ostrość oraz bezkompromisowość w ataku, przy jednoczesnym zachowaniu subtelności tej, która ów atak przypuszcza.
Zaczyna się rzekomo od Taty. Ojciec uległy, wieczny chłopiec podległy swej matce i żonie, na oczach córki kurczy się i przestaje być autorytetem. Dodatkowo obecność przy jego agonii po wylewie powoduje, iż autorka romans z powieściowym Laskim stara się tłumaczyć nie czym innym, jak poszukiwaniem ojcowskiego odpowiednika w kochanku, poszukiwaniem silnego i prawdziwego mężczyzny, którym – jej zdaniem – nie mógł być Tato. Najpierw ojca poszukuje w Mężu, a po zdradzie i porzuceniu przez niego, kotwiczy razem z ekstrawagancką nastolatką Itą na brzegu Sekwany, gdzie stara się nabrać dystansu do własnego życia, a jednocześnie wejść w łaski reżysera, jej Mistrza.
Deprecjonowanie Żuławskiego odbywa się w „Transie” na kilku płaszczyznach. Ośmieszenie go w roli twórcy nie jest trudne, jeśli włoży się w jego usta słowa o tym, iż film to kłamstwo. Kpina z jego męskości odbywa się tu już dużo bardziej interesująco; kwestionowana jest jego męskość jako partnera i jako kochanka. Partnerem Laski być nie potrafi, kochankiem może być żenującym (Gretkowska bez skrępowania opisuje, jak to sobie popierdywał podczas stosunków i jak unikała kontaktu z jego odbytem). Kim jest ostatecznie? Zdrajcą i hochsztaplerem jej uczuć. Tej, która spalała się dla niego w swoistym transie przez dwa lata, a którego ukoronowaniem był żenujący scenariusz do koszmarnego filmu „Szamanka”, który do dziś zapewne w wielu budzi niesmak.
Atak na Laskiego jest precyzyjny i bezpardonowy, kiedy już uczucia ustąpią miejsca złości. „Wsadzasz kobietom kamery w pizdę i panoramujesz. Uprzedzasz je o tym? Chcą tego? Wykorzystujesz, że w buraczano-patriarchalnej Polsce nikt się za nimi nie ujmie. One ze wstydu przemilczą, ofiary wstydzą się bycia ofiarami”. Jak można się spodziewać, Gretkowska daje sobie prawo do mówienia w imieniu pewnej zbiorowości, bo kochanki wykorzystywane przez Andrzeja Żuławskiego mają tu znaczenie symboliczne.
Naprawdę nie rozumiem, komu i po co ta książka. Niesmaczna. Nieprzyjemna. Nieudana. Ale jej autorka nadal pozostaje skandalistką, zatem nic się nie zmieniło. Może tylko to, że „My zdies’ emigranty” można było czytać, ale ostatnich kilku pozycji autorki już nie.
Wydawnictwo "Świat Książki", 2011
Poza nirwanicznymi orgazmami, wędrowaniem z podpaską na czole, poza opłatkiem w pochwie, kobiecymi wytryskami i porównywaniem seksu do religii, najnowsza książka Gretkowskiej jest jeszcze o czymś, albowiem stara się nie być wtórną wobec poprzednich i tym razem pozwala sobie na ostrość oraz bezkompromisowość w ataku, przy jednoczesnym zachowaniu subtelności tej, która ów atak przypuszcza.
Zaczyna się rzekomo od Taty. Ojciec uległy, wieczny chłopiec podległy swej matce i żonie, na oczach córki kurczy się i przestaje być autorytetem. Dodatkowo obecność przy jego agonii po wylewie powoduje, iż autorka romans z powieściowym Laskim stara się tłumaczyć nie czym innym, jak poszukiwaniem ojcowskiego odpowiednika w kochanku, poszukiwaniem silnego i prawdziwego mężczyzny, którym – jej zdaniem – nie mógł być Tato. Najpierw ojca poszukuje w Mężu, a po zdradzie i porzuceniu przez niego, kotwiczy razem z ekstrawagancką nastolatką Itą na brzegu Sekwany, gdzie stara się nabrać dystansu do własnego życia, a jednocześnie wejść w łaski reżysera, jej Mistrza.
Deprecjonowanie Żuławskiego odbywa się w „Transie” na kilku płaszczyznach. Ośmieszenie go w roli twórcy nie jest trudne, jeśli włoży się w jego usta słowa o tym, iż film to kłamstwo. Kpina z jego męskości odbywa się tu już dużo bardziej interesująco; kwestionowana jest jego męskość jako partnera i jako kochanka. Partnerem Laski być nie potrafi, kochankiem może być żenującym (Gretkowska bez skrępowania opisuje, jak to sobie popierdywał podczas stosunków i jak unikała kontaktu z jego odbytem). Kim jest ostatecznie? Zdrajcą i hochsztaplerem jej uczuć. Tej, która spalała się dla niego w swoistym transie przez dwa lata, a którego ukoronowaniem był żenujący scenariusz do koszmarnego filmu „Szamanka”, który do dziś zapewne w wielu budzi niesmak.
Atak na Laskiego jest precyzyjny i bezpardonowy, kiedy już uczucia ustąpią miejsca złości. „Wsadzasz kobietom kamery w pizdę i panoramujesz. Uprzedzasz je o tym? Chcą tego? Wykorzystujesz, że w buraczano-patriarchalnej Polsce nikt się za nimi nie ujmie. One ze wstydu przemilczą, ofiary wstydzą się bycia ofiarami”. Jak można się spodziewać, Gretkowska daje sobie prawo do mówienia w imieniu pewnej zbiorowości, bo kochanki wykorzystywane przez Andrzeja Żuławskiego mają tu znaczenie symboliczne.
Naprawdę nie rozumiem, komu i po co ta książka. Niesmaczna. Nieprzyjemna. Nieudana. Ale jej autorka nadal pozostaje skandalistką, zatem nic się nie zmieniło. Może tylko to, że „My zdies’ emigranty” można było czytać, ale ostatnich kilku pozycji autorki już nie.
Wydawnictwo "Świat Książki", 2011
No i dziękuję, ja postoję. Nie będę czytać. Wiedziałam,że nie warto. Pozostanę przy starej Gretkowskiej, żeby jeszcze bardziej nie stracić szacunku do niej.
OdpowiedzUsuńPierwsze twory Gretkowskiej przypadły mi do gustu.
OdpowiedzUsuńSpodziewałam się nawet dość gwałtownego rozwoju artystki na drodze literackiej.
,,Miłość po polsku,, rozwiała jednak moje nadzieję, a widzę, że czym Gretkowska starsza tym gorsza. Ten utwór kojarzy mi się z prymitywnymi rymowankami dotyczącymi narządów rodnych człowieka.
Szkoda, że Gretkowska nie ma nam już nic więcej do zaoferowania;/
biedronko, ja też nad tym ubolewam
OdpowiedzUsuńMyślę, że ogólnie powszechny, wspomniany również i tu niesmak może być siłą sprawczą tego całego zajścia i szumu wokół książki.
OdpowiedzUsuńOdnoszę wrażenie, że coraz popularniejsze staje się sprzedawanie marnych powieści przy pomocy fragmentów ociekających seksem, deptania najświętszych wartości i mieszania z błotem ludzi. Brzydzę się takim podejściem, więc nie zaszczycę Gretkowskiej swoim zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńOj ja jakoś nie potrafię się przekonać do tej pani... Za to niedawno zaczęłam czytać "Stację Tajga" niedawno recenzowaną przez Ciebie, a więc wkrótce skonfrontuję wrażenia :-) Pozdrawiam, N
OdpowiedzUsuńTak właśnie myślałam, że nie będzie warto tego czytać...
OdpowiedzUsuń