Przeciwnicy tego typu
publikacji uznają, iż autorzy próbują dodatkowo ugrać na wydanych już tekstach.
„14:57 do Czyty” to zbiór dwunastu reportaży o Rosji, które ukazywały się na
łamach „Polityki” w latach 2002 – 2004. Dla mnie tego typu książka to cenne źródło
wiedzy i przyjemność obcowania z dobrymi tekstami reporterskimi bez
konieczności przedzierania się przez archiwalne numery pisma, którego na co
dzień nie czytam. To książka dobra tym bardziej, że napisane przed laty
reportaże w większości nie straciły na aktualności.
Nic to, że nie są one zbyt
pogłębione. Że to tylko delikatne szkice, które próbują zarysować skomplikowane
problemy. Że można było więcej osób przepytać, do większej ilości rozmówców
dotrzeć… Czyta się to rewelacyjnie i w moim odczuciu autor nie zadaje pytania o
to, jaka jest współczesna Rosja, tylko mierzy się z zagadką tego, gdzie ona tak
naprawdę jest. Rozpiętość geograficzna nie jest najważniejsza. Rosja jest
wielka i mała zarazem. Gdzie ją mamy? W żeńskim gimnazjum w Krasnojarsku, gdzie
„błagorodnym diewicom” wmawia się jedyny słuszny światopogląd? W moskiewskim
domu byłego kierownictwa ZSRR przy Serafimowicza 2, w którym nadal wałęsają się
duchy Trifonowa, Stachanowa i gdzie mieszka w luksusach szef rosyjskiego
McDonald’sa, nie wiedząc, że to dom zastraszonych i samobójców? A może Rosja
jest w Murmańsku, widmowym mieście nadal opłakującym tragedię Kurska?
Gdziekolwiek by nie była, pod piórem Igora T. Miecika jest wyraźna i
jednocześnie pełna sprzeczności, a autor wydaje się jej sercem czynić Syberię.
Warto zacząć od tytułowego
reportażu, bo to on jak żaden inny narzuca pewną ścieżkę interpretacyjną
całości książki. Transsyberyjski pociąg osobowy do Czyty jedzie 5 dni, do
Władywostoku dużo dłużej. Przemierza wzdłuż kraj ogromnych przestrzeni i
mizernych możliwości. W wagonach
najniższej klasy usłyszeć można proste opowieści o trudach codzienności i
poznać trudne historie, które tworzą szare, rosyjskie życiorysy. Znieczulone
wódką i prostymi przyjemnościami, bo przecież nawet szarość może mieć swój
urok. Tymczasem pociąg do Czyty mknie dalej, a my z niego wysiadamy. To
zapowiedź drogi. Będzie nią odkrywanie Rosji na kartach kolejnych reportaży.
Przyjrzyjmy się młodym
Rosjanom. Ci z Demokratycznego Antyfaszystowskiego Ruchu Młodzieżowego pełni są
optymizmu i wiary w to, że ustalony od lat, a może i wieków porządek można
zmienić. To finansowani przez rosyjski rząd orędownicy nowej rewolucji pod
kontrolą. Brak tej kontroli ludziom Limonowa, toteż lider „Naszych”, charyzmatyczny
Jakimienko, opowiada się za tworzeniem nowej jedności, której koncepcję z
łatwością kupią dzieciaki przyklejone do komórek i nowoczesnych gadżetów
elektronicznych, a samego Limonowa krytykuje. „Nasi” – choć indoktrynowani w białych rękawiczkach – mają
ideały i wierzą, że Rosja się zmieni. Co mogą jednak powiedzieć młodzi kadeci z
Donieckiego Korpusu w Nowoczerkawsku? To miasto, w którym czas, chęć działania
i inwestycje zastygły. Kadeci wierność sowietom zamieniają na wierność nowej
Rosji, bo przecież do czegoś trzeba być przywiązanym. Są jednocześnie rozdarci,
bo trudno im ustalić komu lub czemu mają ufać. Wiedzą, że mają żyć i służyć.
Czy znają jednocześnie sens swojego życia, które dopiero się rozpoczyna?
W pustce, niepewności i
dodatkowo w goryczy, której młodzi jeszcze nie zaznali, żyją starsi Rosjanie,
weterani. Miecik przedstawia ich w reportażach „Słowo weterana” i „Niepotrzebna
armia”. Ci pierwsi, wiekowi, mówią prawie jednym głosem. Stelmaszczuk, Borodin,
Jasnopolski, Rochlina, Worobiow czy Sietnikow – te nazwiska dawno temu wiele
znaczyły. Poznajemy archaiczne i dramatyczne opowieści o wiecznie żywym oddaniu
„mateczce Rosji”, która na froncie i poza nim fundowała im ziemskie piekło, o jakim starają się mówić albo oględnie albo wprost i szokująco. Ci starsi
ludzie oddali Rosji serce. W zamian otrzymali niewiele. Obwieszono ich
brzęczącymi odznaczeniami. To i tak sporo, bo weterani wojen czeczeńskiej i
afgańskiej, bohaterowie drugiego wspomnianego przeze mnie reportażu, są w
zasadzie nikim. Dalekie działania wojenne w miejscach, które mało Rosjan interesują,
w świadomości ludzi nie wydarzyły się. Czeczeńscy i afgańscy weterani nie
istnieją. Ich wstrząsające wspomnienia też. Obecnie dają może zarobić
terapeutom i psychiatrom, by pozbawili ich traum, których przecież wymazać się
nie da.
Tak jak tego, co wydarzyło
się w Biesłanie, gdzie nienawiść Osetyjczyków i Inguszów rozpalona została
bardziej niż szkolne sale miotane wybuchami i ostrzałami. Tak jak tragedii
teatru na Dubrowce sprzed dziesięciu lat, kiedy to kobiety z pasami śmierci wysadzały
się w powietrze, a Miecik próbuje zrozumieć motywy ich autodestrukcji i pojąć
ogrom tragedii ofiar i ich rodzin – w Biesłanie i na Dubrowce. To obraz Rosji z
jednej strony podzielonej, z drugiej zastraszonej, choć tak siebie nigdy nie
chce nazywać. A może to kraj, w którym – jak bohaterowie reportażu „Gladiator”
– wszyscy są obserwowani w klatce, gdzie mogą zadawać różnego rodzaju ciosy i
fizyczną tężyzną udowadniać swoją wielkość? Czy to zatem kraj przemocy? Skądże,
przecież wiele morderczyń i przestępczyń umieszcza się w syberyjskich koloniach
karnych, a w niektórych mogą być nawet przez chwilę najpiękniejszymi kobietami
świata i wybierać między sobą miss. Męscy przestępcy też trafiają do więzień. A
jeśli nie, to sami się wybijają w ulicznych porachunkach, wysadzają w
powietrze, rachują sobie kości i łamią światopoglądy.
Smutna jest ta Rosja
Miecika, ale i fascynująca zarazem. Nie fascynuje zło, lecz możliwości, które
daje temu krajowi współczesność, a które trudno jest wykorzystać. Bo może
dzisiejsza Rosja potrzebuje – jak kilka opisanych mieszkań – gruntownego
euroremontu? A może zostawmy ją taką, jaka jest, bo bez względu na wszelkie
mroczne strony, to kraj niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Igor T. Miecik
poświęcił mu dwanaście tekstów. Czytelnicy z pewnością zadumają się na dłużej
nad absurdami, bolączkami i drobnymi radościami potężnej Rosji, która nigdy nie
przyzna się do żadnej słabości.
Wydawnictwo Czarne, 2012
Brzmi bardzo zachęcająco, zwłaszcza przy mojej słabości do reportaży. Obawiam się jednak, że przy lekturze nie uniknęłabym porównań do Jacka Hugo-Badera. Jego obraz Rosji już tak utrwalił się w mojej głowie, że chyba nic nie jest w stanie go zamazać.
OdpowiedzUsuń