Najnowsza powieść Johna
Irvinga usatysfakcjonuje wielbicieli jego talentu, bo autor wciąż na nowo i
stale odkrywczo mówi o kształtowaniu się ludzkiej tożsamości w relacjach z
innymi oraz w zderzeniu z samym sobą. Myślę, że „W jednej osobie” to również książka
dla tych, co tylko słyszeli o „Świecie według Garpa”, dzięki któremu Irving
zyskał naprawdę światowy rozgłos. Warto sięgnąć choćby po trzynastą jego
powieść, by zrozumieć, że to ważny pisarz i coś mogło nas wcześniej ominąć.
Jego najnowsza odsłona to proza penetrująca środowisko gejów, lesbijek i
transseksualistów w czasie, kiedy środowisko to dopiero się tworzyło.
Biseksualista obserwuje, jak rodziła się wolność seksualna. Jest więc nowy
Irving takim anglosaskim Almodovarem nie tylko dlatego, że akcja siłą rzeczy
przeniesie się na chwilę z USA do Hiszpanii. To jednak duże uproszczenie, bo ta
książka to penetracja… wnętrza samego siebie.
Tym razem otrzymujemy
powieść na kształt biografii własnej woli; narrator jest zarówno pisarzem, jak
i człowiekiem o podobnych Irvingowi doświadczeniach. To nie jest autobiografia,
ale głęboka humanistyczna rozprawa nad tym, kim jesteśmy i jacy się stajemy. Na
początku pojawia się ważna konkluzja. Podobno „Kształtuje nas to, czego
pragniemy”. Moim zdaniem ta książka opowiada o tym, że kształtują nas
pragnienia z miejsc, gdzie rodzimy się naprawdę. Bo to opowieść o kolejnych i
kolejnych narodzinach; odradzaniu się i znajdowaniu miejsca dla siebie, swojego
światopoglądu, swojej seksualności i w trudnych relacjach z tymi, dla których
narrator książki zawsze pozostaje niewiadomym, bo nieznanym i przerażającym w
swej tajemnicy. Tymczasem czy nie jest tajemnicą sam dla siebie?
William Abbott urodził się w
prowincjonalnym miasteczku w stanie Vermont, którego piętno odciśnie się na nim
na tyle, że nie będzie w stanie zdystansować się od czasu, kiedy na przełomie
lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych minionego stulecia konstytuowała się
jego tożsamość – człowieka, który wtedy starał się dowiedzieć, czy ma dla tej
tożsamości jakieś wzory. Billy – Williamem nazywali go nieliczni i wyjątkowi
dla niego ludzie – zadaje swojemu ojczymowi proste pytanie: „Interesuję się
sobą. Czy są książki o kimś takim jak ja?”. Dorastając, poznaje literackie
wzory, ale i wikła się w spektakle odgrywane nie tylko na deskach teatru
amatorów w First Sister, lecz przede wszystkim w nim samym, gdy dojrzewa do
tego, by poznać tajemnice z przeszłości oraz prawdę o tym, co czeka go potem.
Rodzina Billy’ego ukrywa
przed nim bardzo wiele. Jedną z ważniejszych tajemnic są losy jego
biologicznego ojca, którego enigmatyczną charyzmę syn przejmuje mimo woli.
Matka Abbotta jest suflerką we wspomnianej grupie teatralnej i chyba nigdy tak
naprawdę nie mówiła niczego za samą siebie. Pokrzywdzona przez los, wspominająca
ojca Billy’ego z niechęcią; tłumi w sobie nie tylko traumę przeżyć z młodości,
ale i odrazę do syna odkrywającego swą skomplikowaną tożsamość seksualną. Mary
zamiotła pod prowincjonalny dywan co się dało i robi tak nadal, podobnie jak
cała rodzinna Abbottów przepełniona gnuśnością i tkwiąca w gorsecie
konwencjonalnych zachowań. Billy nie dowiaduje się prawdy o ojcu, ale to
oczywiście tylko jedna z tajemnic Poliszynela, jaką skrywa społeczność First
Sister. W rodzinie chyba tylko dziadek Harry, grający na scenie kobiece role,
jest w stanie przewidzieć rozwój seksualności dorastającego Abbotta i wyjść
temu rozwojowi naprzeciw. Billy bowiem interesuje się zarówno kobietami, jak i
mężczyznami. Jego ojciec Richard wraz z norweskim emigrantem Nilsem reżyserują
na potrzeby lokalne spektakle Szekspira, w których zmienność ról i
kwestionowanie płciowości są tak wyraźne jak wyraźne mogą być tylko kierowane
ręką tych, którzy pragną oddać prawdę na scenie. I to dopiero początek wyjścia
naprzeciw biseksualnym pragnieniom wciąż nie do zaspokojenia, które narrator
stara się oswoić.
Teatralizacja życia młodego
bohatera książki to jednocześnie wstęp do dramatu porzucania masek, jaki
następować będzie potem, a czego efektem będzie ujrzenie własnej rodziny i
prowincjonalnego rodzinnego miasteczka jako źródeł opresji, od których Billy
pragnie się uwolnić. Grając w sztukach osadzonych w konwencji dramatu
elżbietańskiego, stale owe konwencje rozsadza. Zarówno on sam, jak i
specyficzna trupa, w skład której wejdą i ci, dzięki którym potem będzie mógł
zrozumieć, kim jest, i ci także, który chcą go od tego poznania odwieść. Na
drodze dorastającego Billy’ego staną dwie bardzo wyraźne postacie. Wyraźne
przez to, że każda z nich będzie kryć tajemnice, których poznanie pozwoli mu… uwolnić
samego siebie i żyć naprawdę.
Mowa o bibliotekarce i
zapaśniku. Niezwykłe połączenie, biorąc pod uwagę dodatkowo fakt, iż panna
Frost jest dużo starsza od Billy’ego, a Kittredge to zbliżony mu wiekiem młody
człowiek – prawdziwy męski samiec - który uosabia siłę i bezkompromisowość,
jakich można zazdrościć, ale także można za nie znienawidzić. Panna Frost to
osoba, od której bije wewnętrzna siła. Billy dzięki niej zbliży się do ważnych
dla niego książek – jak choćby lektur wielokrotnego użytku, czyli „Wielkich
nadziei” Dickensa czy „Mojego Giovanniego” Baldwina – ale przede wszystkim
oswoi seksualne żądze i oczekiwania, jakie może mieć dorastający chłopiec
względem tajemniczej królowej biblioteki. Panna Frost to postać, dzięki której
Billy zrozumie, dlaczego warto walczyć o siebie, a cyniczny Kittredge wskaże
mu, jak żyć nie należy. Oboje są obiektem seksualnego pożądania i oboje nie
będą tymi, za kogo można ich uważać…
Chociaż znaczna część fabuły
opisuje przede wszystkim okres dojrzewania Abbotta w First Sister, „W jednej
osobie” jest przecież książką, która obejmuje siedemdziesięcioletni okres życia
narratora. Widzimy, jak godzi się ze swoją biseksualnością, oswaja ją.
Zaczynamy rozumieć, dlaczego ludzie z Vermont zachowywali się dawniej tak, a nie
inaczej względem niego. Dostrzegamy ogromną niezgodę na dwuznaczności i
jednoczesne zrozumienie Abbotta, że w jego życiu – nie tylko seksualnym – nic
nigdy nie będzie jednoznaczne. Jego biografia to historia trudna i w dużej
mierze mroczna, choć są liczne momenty, jakie bawią czytelnika do łez. To czas,
w którym bohater podróżuje, ucieka i powraca, by żegnać licznych, umierających przyjaciół.
Nawet jeśli jego życie jest grą, konfrontacja z czymś tak oczywistym i
przerażającym jak śmierć odsłoni choć na chwilę tego, który w jednej osobie
kryje wiele żądz, marzeń, tworzy niejedną biografię i nieraz będzie tylko
aktorem własnej sceny. Czy wtedy, we własnej osobie, przerażonej widokiem wycieńczonych
przez AIDS bliskich mu osób, ujrzymy Billy’ego takim, jaki jest naprawdę?
Każda strona nowej powieści
Johna Irvinga to jednocześnie literacki kalambur i prostota opisu emocji, o
jakich trudno się opowiada. William Abbott to aktor pierwszego planu. Kiedy gra
siebie, kiedy sobą jest, a kiedy po prostu mówi o trudach bycia naprawdę? Na to
pytanie będziemy znajdować odpowiedzi na chwilę. „W jednej osobie” to
przejmujący traktat o tym, że aby być naprawdę, trzeba zagrać wiele ról i
przekonać się, w której teatralnej masce jest nam najbardziej do twarzy. W
końcu każdą trzeba zedrzeć, ale świadomie. O świadomym przemijaniu i trudnej
seksualności oraz o byciu sobą naprawdę jest między innymi „W jednej osobie”.
Książka fascynująca, trudna i zmuszająca do tak wielu refleksji, że niniejsze
omówienie jest ledwie sygnalizowaniem złożonej problematyki. Bo w jednej osobie
ukryć się może tak wiele, iż trudno zrozumieć, czym się kierować i jak… być
naprawdę.
tłum. Magdalena Moltzan –
Małkowska
Wydawnictwo Prószyński i
S-ka, 2012
Bardzo ciekawa i wnikliwa recenzja.
OdpowiedzUsuńZachęcająca ;))Muszę przeczytać książkę...wtedy napiszę więcej:)
J.S.
Przeczytałam tę książkę miesiąc temu. To naprawdę sztuka, by napisać tak obszerne omówienie i nie zdradzić NICZEGO ważnego z fabuły. Chylę czoła!
OdpowiedzUsuńViola
Ostatnio miałam do czynienia z Irvingiem ładnych parę lat temu. Widzę, że warto sięgnąć po jego najnowszą powieść. Zwłaszcza, że postaci kreowane przez tego twórcę zwykle są niebanalne...
OdpowiedzUsuńNiestety z powieści na powieść Irving kompromituje się jako autor "Swiata wg Garpa".
OdpowiedzUsuńJ.S. - czekam zatem na wrażenia po lekturze!
OdpowiedzUsuńViola - starałem się, trudno było.
Dominika - chyba czas nadrobić ten czas wyborną lekturą :)
Anonimowy - argumenty, proszę, argumenty...
Pozdrawiam wszystkich :)
Bardzo podoba mi się Pana recenzja - bez ślizgania się po powierzchni i z szacunkiem dla ciekawości czytelniczej odbiorcy.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję.
Kocham świat według Irvinga - niestety "W jednej osobie" odbiega od standardu poprzednich powieści. Nie chodzi o tematykę, bo ta zawsze podobna i trudna - chodzi o to "coś", o ten "sznyt".
OdpowiedzUsuń