Rosnąca w siłę seria „Proza
Świata” po raz kolejny zderza nas z losami emigrantów. O ile jednak wojwodińscy
uchodźcy w Szwajcarii z książki "Gołębie wzlatują" Melindy Nadj Abonji silni
byli siłą więzów rodzinnych, jakie nie znają granic, o tyle bohaterowie książki
izraelskiej pisarki, Sary Shilo, to rodzina w rozpadzie. Kiedy Ma’sud zabierał
swoją żonę i dzieci z Maroka do Izraela, nie spodziewał się, że okrutne
przeznaczenie albo zupełny przypadek spowodują, iż jego rodzina sama w sobie
wyobcowana na libańsko – izraelskim pograniczu, gdzie głośno od bomb, stanie
się rodziną pozbawioną wsparcia, autorytetu i siły. Rodziną, którą trzeba
będzie przedefiniować. Ma’sud – król falafela – umiera po użądleniu, a jego
żona Simona stanie się zdetronizowaną królową, ogarniętą niemocą „machbulą” –
wariatką, starającą się zapewnić byt sobie i dzieciom kobietą samotną oraz
taką, która musi urodzić dzieci, jakie zostały powite tuż przed śmiercią ich
biologicznego ojca. Dramat Sary Shilo rozpisany jest na głosy i dzięki temu
nabiera większego znaczenia; jest wyrazisty i oglądamy go z różnych punktów
widzenia, ale podobnie, jak bohaterowie nie jesteśmy w stanie tak naprawdę
pojąć bólu i pustki tych, którym śmierć bliskiej osoby zafundowała powolne,
lecz stanowcze oddalanie się od siebie.
Opowiadają ci, którzy są
świadomi tego, co ich spotkało. Simona oraz jej dzieci – Itzik, Dudi, Kobi i
Eti. Bliźniaki Chaim i Oszri to życia zrodzone ze śmierci, dwa małe wyrzuty
sumienia, którym trudno jest rozumieć rzeczywistość, coraz bardziej
komplikowaną przez matkę decydującą się na to, by ich najstarszy brat Kobi stał
się ojcem, a ten prawdziwy – fantazmatem kogoś bliskiego, wspomnieniem dobrego
dziadka. Narracje Shilo właściwie nie przeplatają się; one są obok siebie, nie
na zasadzie uzupełnienia, lecz kontrastu. Rodzina Dadon nigdy nie będzie już
prawdziwą rodziną. Każde z nich przeżyło odejście Ma’suda na swój sposób. Każde
z tym odejściem inaczej sobie radzi. Nikt nie jest w stanie zrozumieć, czy po
przeżytym bólu jest jeszcze miejsce na miłość, szacunek i spokój. Tym bardziej
że na niebie pojawiają się wciąż groźne katiusze, które odbierają nie tylko
spokój; czasem są znamionami anioła śmierci, który po śmierci ojca opuścił na
chwilę żonę i dzieci. Nie można jednak zapomnieć, że wróci. Ale by zapomnieć o
pustce, trzeba stworzyć sobie nową wizję świata, nowy porządek. Tylko czy
kłamiąc, jest się w stanie żyć naprawdę?
Najbardziej przejmująca jest
pierwsza część powieści zawierająca zwierzenia Simony. Stawia ona wyraźny
zarzut już na wstępie: „Kiedy umiera mąż, kobieta powinna stać się na powrót
dziewczyną, tą, którą była, zanim go poznała. Żeby mogła zacząć tam, skąd ją
wziął. A nie, że zostawia ją samą z dziećmi na pustyni, kiedy jest umęczona
porodami. A jej ciało poorane bliznami”. Pozostawiona przez męża musi milczeć i
cierpieć w milczeniu. Musi przede wszystkim być dzielna. Dla dzieci. Znosić
fakt, że po śmierci małżonka inni chętnie sprawdzają, jak bardzo go kochała.
Tytułowej magicznej siły nie uświadczy. Nikt nie pomoże jej z trudami
codziennego życia, bo musi polegać tylko na sobie i swojej intuicji. Jak jednak
być silną i mądrą w pojedynkę, kiedy czasami wraz z małżonkiem bywało o to
trudno? Simona jest przekonana, iż mądrości życiowej nie znajduje się w głowie,
lecz w palcach. Usiłuje za wszelką cenę dotknąć tego, którego dotknąć się nie
da. Symbolicznie dotykać przeszłość, w której żył i kochał ją człowiek, po
którym trudno znaleźć miejsce tylko dla siebie. Simona nie chce, by bliźniaki
nie miały ojca. W tę rolę wchodzi najstarszy jej syn, Kobi. Zaczynają sypiać w
jednym łóżku, by Chaim i Oszri widzieli w nich oboje rodziców. Skomplikowane
relacje między Simoną a Kobim widać wyraźniej, gdy przeczyta się jego rozdział
i jego opowieść.
Kobi przeżywa dramat bycia
odpowiedzialnym mężczyzną za wcześnie. Ojciec nie dał mu żadnych rad,
wskazówek. Po prostu zmarł. I Kobi ma być teraz tak silny jak Simona.
Bezwarunkowo. Trzeba dbać o rodzinę; o to, co z niej pozostało i co może kiedyś
dać im siłę. Rodzinna wspólnota, której przecież nie ma. Sieć relacji sterowana
jakby odgórnie przez ojca i męża, który będąc w swych rolach, zapewniał reszcie
bezpieczeństwo. Kobi jest bardzo zachowawczy i chce żyć bezpiecznie, z dala od
spadających z nieba katiuszy. Jego celem jest potajemne zbieranie pieniędzy na
kawalerkę marzeń, w której łazience przeżywa niemal mistyczne uniesienie
wywołane widokiem ładu i porządku, czyli czegoś, co w każdym znaczeniu jest mu
obce. Kobi zachwyca się matką, adoruje ją i chce, by kiedyś mogła poczuć, czym
jest godne życie w jego nowym mieszkaniu. Chłopak gubi się w tym, co naprawdę
ważne i nie oponuje zbytnio, gdy los zrzuca na jego barki coraz większą
odpowiedzialność. Także odpowiedzialność za młodszych braci, którzy żyją w dość
specyficznych relacjach.
Itzik i Dudi wspinają się do
mieszkań, gdzie dokonują sankcjonowanych – w ich świadomości – grabieży oraz
wcielają się w zamachowców. Itzik urodził się zepsuty. Jego ręce i nogi to
ślady ułomności samego Ma’suda, który długo uciekał od odpowiedzialności za swe
niepełnosprawne dziecko. W Itziku jest wiele goryczy. Do Boga, którego
przeklina za daną mu słabość. Do ludzi, którym nie można wierzyć, bo są słabi.
Silna ma za to być pustułka, którą hoduje. Siłę Itzik ma czerpać od
Dudiego. Tego Dudiego, który biernie się
wszystkiemu poddaje, bo przecież musi pomagać bratu, któremu jest gorzej.
Najgorzej mają się jednak
bliźniaki. Tak przynajmniej uważa Eti, która jest zdecydowana skończyć z
rodzinnymi kłamstwami i układaniem dla Chaima i Oszriego nieprawdziwej, lepszej
historii. Eti w swej opowieści o kobiecie, która stała się ośmiornicą, próbuje
jakość ogarnąć wieloaspektowość dramatu rodziny Dadon, gdzie relacje podszyte
są fałszem, a poczucie bliskości zastępowane jest strachem. Strachem przed
bombami, przed wyrzuceniem z pracy, przed ciągłym brakiem pieniędzy i
perspektyw… Najgorszy jest jednak strach egzystencjalny; niepewność samych
siebie w świecie, gdzie wciąż trzeba uciekać do schronu, bo nie można żyć
naprawdę pod niebem niosącym zagrożenie.
Zwyczaje, rytuały, porządek…
wszystko zaburzone, wszystko niestabilne; można tylko tęsknie wracać
wspomnieniami do przeszłości, bo teraźniejszość jest już nie do zniesienia. Czy
śmierć może przynieść umieranie na raty? Czy przed marokańską rodziną w
izraelskim piekle otworzą się jakieś drzwi, zostaną im dane jakiekolwiek
możliwości? Sara Shilo napisała powieść gęstą od znaczeń i mocno
przygnębiającą. To jednak historia, która opowiada się sama; zmieniający się
opowiadający nie czynią nam zamieszania i nie odbierają historii zasadniczego
znaczenia. Takie bolesne książki potrzebne są po to, by zrozumieć, że życia nie
przeżyją za nas krasnoludki; w całej jego gorzkości i smutku musimy to zrobić
sami.
tłum. Agnieszka Podpora
Wydawnictwo Czarne, 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz