Francuski pisarz znany jest
już polskiemu czytelnikowi z kilku odsłon, ale dla mnie „Nasze rozstania” to
pierwsze spotkanie z Davidem Foenkinosem. Tytuł implikuje dość jasną
oczywistość i wydaje się, iż może to być kolejna jałowa książka o sinusoidzie
nastrojów w każdym związku i o tym, że trzeba do siebie wciąż wracać, by mieć
po co ponownie się rozstawać. Na szczęście nie jest to kolejna banalna opowieść
o miłości, która przyciąga i odpycha. Foenkinos wart jest poznania, bo ciekawi
językiem – tym groteskowym, ale i ironicznym. Zaskakuje poczuciem humoru i
dramatyzmem opisu scen wywołanych prostymi emocjami, tak jednak gmatwającymi
się w jego prozie. Czyta się „Nasze spotkania” z ambiwalentnymi uczuciami. Z
jednej strony chce się spojrzeć na pogmatwane losy opisanych zakochanych jako
na historię ze wszech miar fatalną. Z drugiej jednak – to przecież pochwała
życia w zmysłowości i życia z przypadku; przypadek wiąże silną mocą miłości
dwoje ludzi i tylko przypadkiem ich miłość wciąż trwa, choć każde próbuje dać
jej inną definicję. To w końcu także narracja o uczuciu nie tyle płomiennym, co
wiecznym i trwałym – na przekór i mimo wszystko. Tytułowe rozstania są czasem,
kiedy zakochani Foenkinosa mogą spojrzeć na siebie i swoje uczucie z pewnego
dystansu, a wtedy widzą jego siłę. I dlatego godzą się ponownie, by ponownie
rozstać.
Historię opowiada on. Tylko
on, a szkoda, bo zabieg opowieści o zdarzeniach widzianych z dwóch punktów
widzenia na pewno by tę książkę ożywił. Ona istnieje zatem tylko w
opowieściach i to jego życiu oraz przemyśleniom się przyglądamy. Fritz żyje ze
świadomością śmierci, której można się przeciwstawić, tonąc w zmysłowości.
Zmysłowa jest jego miłość do kobiety, która – w mniemaniu Fritza – mogłaby być
w prozie Milana Kundery, bo narodziła się z gestu, jednak wybrała prozę życia
mężczyzny, który cierpi na bezsenność, oddaje się seksualnym uciechom na boku,
zamierza napisać biografię Schopenhauera i mitologizuje swoje życie, nadając
sobie w tym oryginalnym micie status bohatera fatalnego.
„Na świecie żyją trzy
miliardy kobiet. A zatem mam prawo zadać sobie pytanie: dlaczego właśnie
Alice?”. Postawione pytanie w innej formie zadają sobie na różnych etapach
związków chyba wszyscy ludzie. U Foenkinosa nie chodzi o przypadkowy wybór. Nie
chodzi też o wyjaśnianie, dlaczego właśnie Alice – tak odmienna od Fritza –
staje się wyjątkowa i już wiecznie pozostanie w jego sercu i świadomości. Ta opowieść
może sugerować, kiedy przypadek staje się przeznaczeniem i co robić, gdy
uświadomimy sobie, że stajemy właśnie obok człowieka, z którym można byłoby
spędzić życie, ale wciąż coś tkwi na przeszkodzie, a przede wszystkim on sam i
nasze o nim wyobrażenia. Fritz zastanawia się nad tym, dlaczego w związku z
Alice od początku jest im tak trudno. Ona odpowiada mu zabawnie, że zapewne ich
pijany Anioł Stróż tego wieczoru, gdy się poznali, po prostu się pomylił i
nakazał Fritzowi spojrzeć na nią, a nie na jej towarzyszkę, być może muzę życia
i źródło spełnionej miłości. Jemu jednak trudno jest żartować z powagi
sytuacji. Oto bowiem wiąże się syn hippisów z idealną córeczką mieszczuchów.
Ktoś, kto żył właściwie obok rodziców i nie zaznał stałości uczuć oraz osoba w
gorsecie zasad i tradycji, wypieszczona i ukochana do granic możliwości. Kiedy
dochodzi do absurdu i okazuje się, że skrajnie od siebie różni rodzice dogadują
się doskonale, a między młodymi wciąż iskrzy, trudno już wytrzymać w związku,
którego siła tkwi w spalaniu się podczas rozstań i w dojrzewaniu do powrotów.
Autor ukazuje nam swoistą
równoległość życiorysów, które zbliżają się i oddalają od siebie. Zależności
między Fritzem i Alice powiązane są z tym, co aktualnie robią poza kochaniem
tego drugiego i w jak dobrej kondycji psychicznej są. Każde musi być filarem
dla samego siebie, bo z drugiej strony trudno o wsparcie. Tymczasem jest też
tak, że oboje się uzupełniają i dopiero, gdy tworzą jedność ciał i umysłów,
przychodzi moment burzy emocji, z powodu której rozstają się po raz kolejny.
Czytamy o tym, jak boryka się z tym Fritz. Możemy jedynie czytać o zachowaniach
Alice i tym samym dopowiadać sobie, co czuje i czy czuje się podobnie jak jej
kochanek. Fritz – jak wspomniałem – jest takim nieco antybohaterem; osobowością
pełną lęków i przepełnioną pesymizmem. Tu nie tylko o Schopenhauera idzie.
Idzie o życie, w którym wciąż trzeba mierzyć się ze zmiennością; świata wokół i
uczuć wewnątrz. Miłość nie ma w tej książce definicji, ale wciąż nazywana jest
na nowo. Z trudem, ale jednak. I to wypala emocjonalnie. Fritz wydaje się
bardziej pasywny w chwilach kryzysów. Poddaje się, nie walczy. Sam nieśmiało i
bardzo amatorsko opowiada swoją biografię mimo tego, że zawodowo zajmuje się
redagowaniem not biograficznych innych. Skupiony na etymologii, dostrzega
szybko, iż nie da się pojąć etymologii miłości i że są słowa, dla których nie
ma wyjaśnienia. Za nimi zaś stoją gesty i zachowania nieprzewidywalne. Bolesne
i czasem gorzko śmieszne. Niszczące porządek życia i porządek miłości, o ile w
ogóle coś takiego istnieje.
David Foenkinos sprytnie,
zabawnie i naprawdę oryginalnie opowiada o emocjonalnych przeskokach w związku,
który nigdy się nie rozpada, choć on i ona szukają gdzie indziej i nawet przez
chwilę znajdują w tym "gdzie indziej" swoje ostoje. To historia o tym, dlaczego nie da się skrócić
biografii Schopenhauera. Opowieść o tym, jak ważny jest cmentarz, Jim Morrison,
Ikea oraz łosoś. Przewrotna historia o miłości naprawdę i o miłosnych
namiastkach, które każą wierzyć, iż to właśnie emocjonalne spełnienie jest
wszystkim, na co nas w życiu stać. Bohaterowie „Naszych rozstań” są tyleż
nieprzewidywalni, co mocno skomplikowani i trudno przewidzieć, jak zakończy się
kolejne rozstanie i do czego może doprowadzić rozłąka. Skoro plan ślubu
zamienia się w uczestnictwo w dwóch pogrzebach, a prawdziwą miłość i
przywiązanie ujrzeć można tylko w biografiach przyjaciół, jest to proza
nieprzewidywalna i dlatego dobra, choć chwilami nieznośnie sentymentalna albo
też zabawnie górnolotna.
To historia o życiu pomiędzy
jedną a drugą utratą. Historia złożona, bo pokazująca, że z każdym brakiem coś
zyskujemy, a życie emocjonalne jest zupełnie nie do przewidzenia nawet wówczas,
kiedy jesteśmy w stanie właściwie nazwać emocje. Poza tym to książka o prozie
życia i perypetiach, w których każdy z nas – Polaków cierpiących jak wspomina
dwukrotnie Fritz – ujrzy samego siebie, swoje smutki i niedole, swoje wzloty i
upadki, swoją życiową miłość albo jej brak…
tłum. Agnieszka Rasińska –
Bóbr
Wydawnictwo Znak, 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz