Są książki, które porywają
już od pierwszej strony. Takie, które każą sobie podporządkować rytm dnia.
Panują nad uwagą, nie pozwalają na jej rozproszenie. Rzadko się zdarzają, ale
jednak są. Dzieło Patricka DeWitta z pewnością do takich książek należy.
„Bracia Sisters” zdobyli mnie całkowicie. Podczas lektury przepadłem z
kretesem. A przecież z dużym sceptycyzmem podchodziłem na początku do tej
publikacji. Dziki Zachód? Westernowe klimaty? Saloony? Rewolwerowcy? Nie, to
zdecydowanie nie dla mnie. A jednak! Chciałbym napisać o pierwszej książce tego
roku, dzięki której ponownie uwierzyłem w oszałamiającą moc literatury. To
historia, od której nie można się oderwać i taka, o jakiej zawsze będzie się
myśleć. Barwne postacie. Wartka akcja. Niezwykła dawka czarnego humoru, ironii
i pomieszania stylów w obrębie powieści z pogranicza przygodowego i
łotrzykowskiego. To jest moc! To jest styl! DeWitt jest mistrzem opowiadania o
przewrotności ludzkich losów i o tym, że niczego nie można być nigdy pewnym
poza faktem, iż – jak wykrzykuje jeden z braci - „Na tej ziemi śmierć podąża za
każdym”.
Trudno jednoznacznie
powiedzieć, o czym jest ta książka, ponieważ niesie w sobie wiele przesłań i
żadne nie wydaje się tym najważniejszym. Czy można jeszcze napisać coś
twórczego na temat szczęścia i trudów, jakie człowiek sobie zadaje, by je
osiągnąć? Można. Czy da się radę wykrzesać jeszcze jedną wartościową powieść o
przyjaźni i o tym, jak trudno ją zdobyć i utrzymać? Pewnie że tak. Ale czy
możliwe jest opisanie losów kolejnych literackich braci w taki sposób, by
ukazać złożoność ich relacji oraz wskazać, dlaczego mimo różnic są tak sobie
bliscy? Eli Sisters doskonale obrazuje, o czym będzie ta książka już w jednym z
pierwszych rozdziałów. DeWitt napisał bowiem fascynującą historię „(…) o tym,
jak szalone i zawikłane bywają historie o więzach krwi”.
Charlie i Eli są zawodowymi
mordercami. Zabijanie to dla nich praca. Nie myślą nad moralnym aspektem tego
zajęcia. Jest zlecenie, jest wykonanie, jest zapłata. Trup to tylko trup, a
śmierć? W każdej chwili wszyscy powinni być na nią przygotowani. Zwłaszcza na
Dzikim Zachodzie w XIX wieku, kiedy to wybucha gorączka złota i każdy, kto
tylko może, podąża do Kalifornii, by przeżyć specyficzny rodzaj szaleństwa –
takiego wynikającego z nadmiaru możliwości, które to wrażenie podsycane jest wciąż
na nowo przez tych, co twierdzą, iż szybko i łatwo można się wzbogacić dzięki
złotemu kruszcowi na wyciągnięcie ręki. Śmierć jest dla braci Sisters czymś tak
naturalnym jak oddychanie czy jedzenie. Są w bliskości śmierci, bo wzięli to z
domu rodzinnego. Ojcu – łajdakowi śmierć się niejako należała. Dla matki są
umarli przynajmniej do czasu, kiedy trudnią się zabijaniem. Obaj przemierzają
kilometry bezkresnej przestrzeni, spotykają na swojej drodze ludzi, których
trzeba pozbawić życia, są wiecznie w ruchu i śpią niespokojnie. Wydają się
jednością, a przecież tak wiele ich dzieli. Być może nigdy nie byliby tak
blisko, gdyby traumatyczna przeszłość rodzinna nie spowodowała, iż więzi się
zacieśniły… Zawsze razem, choć przecież inaczej patrzący na świat. Tandem
zjawiskowy i zagadkowy. Poznawać go będziemy w trakcie podróży z Oregon City do
Sacramento, podczas której obaj uświadomią sobie, że kolejne zlecenie
morderstwa niekoniecznie należy przyjąć bez refleksji i wykonać tak, jak
zarządził ich zwierzchnik, Komandor…
Charlie jest bardziej
nieokrzesany niż Eli. To okrutny w słowach skąpiec. Bierze zawsze to, co chce
wziąć i sięga po wszystko, o czym sobie zamarzy. Zabija impulsywnie, na
zawołanie, bez żadnej refleksji. Dużo pije, jak ojciec. Dla niego ważna jest
przemoc i podniecenie, jakie towarzyszy przemocy. Lituje się nad słabościami
młodszego brata i rzadko dopuszcza go do głosu. Charlie chce być sam sobie
panem oraz chce stanowić osobowość, na którą nie mają wpływu ani zdarzenia z
przeszłości ani też sugestie i rady Eliego, dla którego Charlie jest czymś na
kształt cienia, za jakim wciąż trzeba gonić.
Snujący opowieść Eli jest
dużo ciekawszą postacią, bo postacią wielowymiarową i nadającą narracji
specyficzny klimat, osadzony gdzieś między egzystencjalną grozą a groteskowym
chichotem świata, w którym wszystko może być dane na chwilę, a potem
przewrotnie odebrane. Eli to sceptyk, dla którego szklanka zawsze jest do połowy
pusta. Chce schudnąć i zadbać o swoją jamę ustną. Czuły dla koni, dla ludzi
także znajduje odrobinę czułości. Zwłaszcza dla spotykanych na swej drodze
kobiet, bo przecież w żadnej jeszcze nigdy się nie zakochał. Eli czujnie
obserwuje poczynania brata i wciąż za nim podąża, choć wydaje się, że
wędrowanie to jest wspólne i że obaj są jakby jednym organizmem. Tylko dzięki
zdrowemu rozsądkowi młodszego brata ta dwójka nie popada w tarapaty większe niż
są do zniesienia. Tylko dzięki Eliemu Charlie uświadomi sobie, że być może
podążają nie tą drogą, którą powinni, choć jej wybór wydaje się jasny i
uzasadniony.
Na owej drodze ku niejakiemu
Hermannowi Kermitowi Warmowi, którego trzeba sprzątnąć, spotykają co najmniej
ekscentrycznych ludzi, którzy spowodują, iż ich podróż ku śmierci nabierze
dodatkowych kolorów. Kogo my tu nie mamy! Prowincjonalny dentysta –
nieudacznik, sprytny sklepikarz (imponuje Eliemu, bo on zawsze chciał prowadzić
spokojne, uporządkowane życie przy ladzie), spragniony złota tchórz polujący na
rudą niedźwiedzicę. Także sierota po tych, którzy uwierzyli w wizje snute przez
rozgorączkowanych kowbojów – chłopiec dostający wciąż po głowie w sensie
dosłownym i metaforycznym. Jest także szaleniec gorączki złota, który parzy
kawę… z piachu i tajemnicza wiedźma, która zajmuje się koralikami i znika
równie nagle, co się pojawiła. Barwne postacie doskonale synchronizują się z
dynamiczną fabułą, ale autor nie zapomina o stałym wskazywaniu, iż to nie o
awanturniczo – przygodową historyjkę tutaj chodzi. Pośród śmiechu przez łzy i
obsesyjnego pragnienia poznania dalszych losów braci, pojawia się wiele
egzystencjalnych refleksji związanych z wartościami, o jakich pisałem na
początku niniejszego omówienia.
„Bracia Sisters” to książka
opowiadająca o trudnej symbiozie i bliskości więzów krwi, które wciąż coś
kwestionuje bądź wystawia na próbę. To niezwykła historia o dzielnych
rewolwerowcach oraz o ich słabościach, których z czasem przestają się wstydzić.
Ponadczasowa opowieść o kondycji ludzkiej psychiki, która zderza się z
marzeniami, planami i wizjami, jakie trudno jest ogarnąć. To książka o śmierci,
ale przede wszystkim o egzystencji, bo tak naprawdę ona ma wartość nie tylko
dla samych tytułowych braci, dla których kres wędrówki to świadomość, że warto
pomyśleć właśnie o życiu, a nie tego życia odbieraniu. Mocna, wyrazista i
świetna rzecz. Jak dotąd odkrycie roku!
tłum. Paweł Schreiber
Wydawnictwo Czarne, 2013
jestem zaciekawiony! Od czasów dzieciństwa / młodości i Karola Maya praktycznie nie miałem w ręku żadnego westernu. Warto nadrobić ten brak.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą - Bracia Sisters - fajna gra słów ;-)
Onibe, ja nie zaczytywałem się Mayem ani jemu podobnymi, a tutaj - pochłonięty bez reszty! I tak, tytuł to już doskonały przykład poczucia humoru autora.
OdpowiedzUsuńKsiążka rewelacyjna. Wciąga totalnie, więc trzeba sobie zarezerwować wolny wieczór...
OdpowiedzUsuńPo takiej recenzji już bym chciała ją czytać!!!
OdpowiedzUsuńTrochę to trwało, ale już ja mam i właśnie zabieram się za czytanie :)
OdpowiedzUsuń