Pages

2013-03-10

"Poradnik pozytywnego myślenia" Matthew Quick

Wszelkie głupiutkie hollywoodzkie produkcje filmowe opiewające szczęście, które przychodzi do nas na przekór złemu losowi, traktuję z mocnym dystansem. Takie nominowane do Oscarów tym bardziej. Na fali popularności filmu z Bradleyem Cooperem i Jennifer Lawrence postanowiłem zajrzeć do książki, na podstawie której ów doceniany i oglądany obraz powstał. Wizje, jakie tworzy wyobraźnia przy lekturze, są jednak zupełnie inne niż to, co proponują twórcy filmu. Niczego nie mam zamiaru zestawiać, chcę rzetelnie napisać o narracji Matthew Quicka. A jest to narracja wartka, ale osadzona w klimacie amerykańskiej „cukierkowatości”. I nic nie pomogły aż dwie tłumaczki. Ckliwe, banalne i przewidywalne. Zwyczajnie nudne.

„Poradnik pozytywnego myślenia” ukazuje bohatera z problemami, z którym zarówno życie, jak i bliscy mu ludzie cackają się niemiłosiernie. 35 – letni Pat Peoples ma mentalność dzieciaka i to taka amerykańska mentalność, gdzie wszystko zawsze jest w porządku, wszystko się poukłada i można nawet zaryzykować stwierdzenie, że największe kłopoty rozwiąże los, w którym każdemu dana jest szansa, by zmienić swe postępowanie. Z jednej strony to bohater zabawny, z drugiej natomiast śmieszny. W negatywnym znaczeniu tego słowa. Dodatkowo Quick ukazuje różnego rodzaju zaburzenia osobowości w kategorii takich nieszkodliwych wybryków natury, z którymi można żyć i które traktować trzeba z przymrużeniem oka, bo przecież chora głowa to nic takiego; coś lub ktoś zawsze może ją ozdrowić.

Pat spędził lata w niedobrym miejscu, czyli szpitalu psychiatrycznym. Kiedy stamtąd wychodzi, dociera do niego, że nie ma już 30 lat, a życie wokół bardzo się zmieniło. Znany futbolowy stadion nie istnieje, brat wziął ślub, rodzice stali się bardziej czujni, a poza tym otacza go sielankowa atmosfera pełnego zrozumienia dla faktu, iż kiedyś tam wyłączył się z życia, bo wydarzyło się w nim coś niedobrego. Przede wszystkim odeszła Nikki, żona Pata. On sam jest przekonany, iż musi przejść przez okres rozłąki i być dzielnym, by żona do niego wróciła. Chce się zmienić. Katuje ciało treningami, których częstotliwości nie zniósłby chyba żaden normalny organizm ludzki. Stara się myśleć pozytywnie i być miłym, choć tak naprawdę jest agresywny i ta agresja kilka razy da o sobie znać. Pat biega w worku na śmieci (zabawne), komentuje lektury Hemingwaya, Salingera, Plath czy Hawthorne’a (żałosne), kibicuje futbolowej drużynie „Orłów” (nudne) i wchodzi w relacje z tajemniczą Tiffany, która wydaje się mieć jeszcze bardziej nierówno pod sufitem niż sam Pat (początkowo intrygujące, później żenująco przewidywalne). Dodatkowo zaprzyjaźnia się ze swoim hinduskim terapeutą (nieprofesjonalne) i próbuje znaleźć wspólny język z ojcem, który niewiele z nim rozmawia (nijakie, a mogłoby to być ciekawe). Kiedy okazuje się, że egzystencja w domowym zaciszu, z dala od szpitalnych nakazów i białych kitli, przynosi efekty i Pat mentalnie zaczyna być gotów na rozstanie z Nikki, sprawy komplikują się dzięki kilku zagraniom Tiffany, która proponuje Patowi pewien układ i zmusza go do morderczych treningów tanecznych (zaskakujące, iż one męczą bohatera, podczas gdy nie męczą go sesje w domowej siłowni, jakim nie podołałby pewnie niejeden kulturysta).

Pat po wyjściu ze szpitala chce zadowolić wszystkich wokół. Matkę, która jest dla niego troskliwa. Tiff, z którą nawiązuje przyjacielskie relacje. Ojca – mruka, zamkniętego w sobie i świecie przeżyć związanych z kolejnymi meczami „Orłów”. Przyjaciół, dalszą rodzinę. Życie Pata to życie złożone z zadań do wykonania. Ma do tego cieplarniane warunki. Utrzymywany przez rodzinę, może dochodzić do siebie po rozstaniu z żoną i nie martwić się problemami tak prozaicznymi jak źródło utrzymania czy budowanie jakiejś pozycji społecznej lub zawodowej. Patowi dane jest po raz kolejny przeżyć dzieciństwo. Z jego naiwnymi wzlotami i upadkami oraz szeregiem refleksji, które nie tyle trącą banałem, co wychodzące z umysłu 35-latka są co najmniej śmieszne. Filozofia Pata jest dość prosta, bo to nie jest skomplikowany człowiek. Trzeba myśleć pozytywnie. Trwać w takim stanie do końca rozłąki. Bo jego żona na pewno do niego wróci, choćby wszyscy wokół starają się wybić mu to z głowy.

Mogłaby z tego wyjść co najmniej ciekawa egzystencjalna rozprawa o tym, jak wiele możemy sobie wmówić, by odzyskać kogoś, z kogo odejściem nigdy się nie pogodziliśmy. Mogłaby, gdyby autor potraktował temat poważnie. Przede wszystkim zjawisko wyparcia oraz problemy psychiczne, z jakimi boryka się Pat – to wszystko zostało strywializowane, wykpione. Farmakoterapia opisywana jest jako wesołe łykanie kolorowych tabletek. Profesjonalny rzekomo terapeuta zaczyna się bratać z pacjentem, by wspólnie potem wydzierać się z nim na meczu futbolowym. Ze swoją przeszłością nie radzi sobie także Tiffany. Oboje przeżywają traumę rozstania i nie mogą się pogodzić z faktem, że bliskich im osób nie ma już w pobliżu i nigdy nie będzie. To, co mogłoby nadać tej powieści wiarygodności sprowadzone jest do ciekawostki przedstawionej schematycznie i dowcipnie na siłę. A przecież ciekawsze jest nie to, w jaki sposób nawarstwiające się wariackie zwroty akcji doprowadzą do zakończenia, które można przewidzieć. Istotne wydaje się śledzenie motywacji i wyborów ludzi, którzy cierpią z powodu zaburzeń osobowości i ich cierpienia są prawdziwe, a Quick próbuje je bagatelizować na rzecz wartkiej fabuły, do której przykleją się zwolennicy czytania o życiowych popaprańcach, którzy uważają, iż do terapeuty przychodzi się rekreacyjnie, a łykanie lekarstw to zabawa z kolorowymi pastylkami.

Zmarnowany potencjał na powieść psychologiczną. Lukrowanie amerykańskim poczuciem czasu i jego upływu, gdzie każdemu jest dobrze, a nawet jeśli nie, to za chwilę będzie. Dwójka ludzi, którzy nie mogą uporać się z demonami przeszłości, przedstawiana jest jako ekscentryczna para jedząca płatki z mlekiem za 40 dolarów. Fakt, że oboje nadal noszą obrączki, wydaje się niedostrzegalny – ani przez autora ani tym bardziej czytelnika. „Poradnik pozytywnego myślenia” to kwintesencja amerykańskiej mentalności – słodką love story można uczynić nawet z najbardziej poważnej, wieloaspektowej i dramatycznej historii ludzi, którym inni na siłę zatrzaskują drzwi do przeszłości, nakazując uśmiech i amerykański hurraoptymizm w najbardziej nawet smutnej życiowo chwili. Męczące, tendencyjne, śmieszne na granicy groteskowości i … do szybkiego zapomnienia.

tłum. Maria Borzobohata – Sawicka, Joanna Dziubińska
Wydawnictwo Otwarte, 2013

3 komentarze:

  1. Ciekawe, jak z tego wszystkiego wybroni się film.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po przeczytaniu książki odniosłam wrażenie, że autor miał zamiar wyśmiać ten amerykański hiperoptymizm... A czy mu się udało, to inna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  3. film jest więcej niż ok. po lekturze recenzji nie odczuwam potrzeby sięgania po książkę;)

    OdpowiedzUsuń