Pages

2013-04-07

"Bajarz z Marrakeszu" Joydeep Roy-Bhattacharya

Znany już jest polskiemu czytelnikowi mistrz orientalnych opowieści  - jest to tytułowy Hakawati - którego historie swego czasu uśpiły mnie w sensie metaforycznym i dosłownym. Libańskiemu pisarzowi Rabihowi Alameddine i jego wielkiej księdze rośnie właśnie na naszych oczach konkurencja w osobie Hasana – marokańskiego bajarza oraz ciekawy autor, Joydeep Roy-Bhattacharya – hinduski filozof i prozaik, którego książka jest szczuplejsza niż „Hakawati”, ale przede wszystkim dużo bardziej docierająca do serc czytelników. Nic to, że przez pierwsze dwadzieścia pięć stron czytamy typowy orientalny słowotok, jaki ma nas przekonać do tego, iż będziemy mieli za chwilę do czynienia z czymś niezwykłym i niepowtarzalnym. Nic to, że nasz bajarz skromnością nie grzeszy, także tą lingwistyczną – bo zdania są aż do przesady wykończone słownymi ozdobnikami. Po męczącej introdukcji naprawdę mamy już rzecz godną uwagi i skupienia. Opowieść szkatułkową. Wielowątkową. Wykraczającą daleko poza czas i miejsce, gdzie snute są opowieści, choć przecież ma to być właśnie bardzo marokańska, niebywale intymna i osadzona w realiach tego kraju książka.


Roy-Bhattacharya wychodzi od pojęcia prawdy. Czy jest możliwe jej zgłębienie? Czy prawda może być tylko jedna? A jeśli trudno o nią, to czy nie lepiej oddać się procesowi poszerzania wyobraźni? Bo prawdziwy bajarz to magik wyobraźni. Jego opowieści mają być darem zarówno dla słuchającego, jak i darem opowiadacza, który potrafi snuć niejednoznaczną narrację w taki sposób, by pobudzona wyobraźnia przestała już się dopraszać o to, co prawdziwe. Co z czytającym w takim razie? Nie jesteśmy ani Hasanem, ani jego publicznością zebraną tak licznie na placu Dżama al-Fna’. Przychodzi nam oto zmierzyć się z zagadką nie tylko samego bajarza i motywów, dla jakich podejmuje się opowieści, co z obserwowaniem tych, którzy słuchają, uzupełniając jednocześnie historię zaginięcia pary turystów w Marrakeszu, jakich postrzegano tam z co najmniej z kilku różnych punktów widzenia.


Co liczy się dla Hasana, który snuje opowieści od wielu lat, jest bajarzem z dziada pradziada i czuje, że opowieściami pozwala wzbogacić duchowe życie słuchaczy? „Liczy się życie, wdech i wydech, wędrówka fal, ruch piasku na wydmach i plaży, każde jego ziarenko, które odzwierciedla mnogość sprzecznych sposobów postrzegania i relacjonowania zdarzeń”. Tak też będzie w tej książce. Biada temu nieuważnemu czytelnikowi, który nie zwróci uwagę na pozornie mało znaczący szczegół, postać, gest czy wypowiedź.  Istotą budowania historii relacjonowanej przez Hasana będą przede wszystkim zderzenia jego narracji z uzupełnieniami tych, dla których tego wieczoru, gdy księżyc kradł ludzkie cienie, wydarzyło się coś nienazwanego, ale przecież mocno wyraźnego. Z drugiej strony – jak mówi Hadzidża, enigmatyczna wieszczka - „Jest wiele sposobów relacjonowania zdarzeń, ale niewiele dobrych opowieści”. Hasan udowodni, iż mając wokół siebie wielu ludzi, którzy widzieli zdarzenia w różny sposób, można zaczarować czytającego fabułą nie tyle zaskakującą, co zmuszającą do zadawania pytań o jej kolejno odkrywane, symboliczne i metafizyczne sensy.


Jakie fakty znamy? Para turystów znika z placu w dość dramatycznych okolicznościach. Właściwie nikt nie wie, co się z nimi stało, chociaż widzieli ich wszyscy. Zaraz potem jeden z braci Hasana trafia do więzienia, przyznając się do zbrodni, która pozbawia go wolności już na zawsze. Czyli wiemy tyle co nic, ale na pewno czujemy już intensywność marokańskiego wiatru, widzimy wielobarwne niebo i zapadający zmierzch w feerii barw; czujemy zapachy i dostrzegamy różne kształty. Jesteśmy na placu, gdzie zbierają się różni ludzie nie tylko, by posłuchać Hasana. Dżama bowiem jest swego rodzaju personifikacją społeczeństwa Marrakeszu, w którym wciąż krzyżują się drogi i poglądy. Będzie dodatkowym, niemym świadkiem rozwoju wielobarwnej opowieści, która słuchaczy prowadzi ku świtowi, a nas… no właśnie, dokąd?


Obcokrajowcy widziani byli na różne sposoby. Znacznie większe wrażenie zrobiła ona – nie tylko dlatego, że była niezwykła, piękna, zwinna jak gazela i emanująca niezwykłą siłą. On stał gdzieś obok, nawet i w oddali, wydawał się być przy niej, ale jednak nie do końca. Oboje szukali czegoś w dźwiękach bębniarzy, których niepokojące rytmy przyniosły także co najmniej niepokojący finał wizyty cudzoziemców na placu Dżama. Kelner Aziz nie może zracjonalizować uczuć, jakie wywołała w nim para. Kupiec Samir przekonuje, że pytali go o miejsce do obserwacji gwiazd. Muzyk Bilal wyraża jakąś niezrozumiałą tęsknotę za nieznajomą kobietą, której przecież nie spojrzał w oczy. Taufik, malarz z Tangeru, rzekomo uwiecznił jej piękno na portrecie. Kiedy dozorca Jusuf zaczyna tajemniczą dwójkę opisywać prozaicznie, zostaje przegnany przez gromadę, bo słuchający Hasana chcą przede wszystkim tonąć w niedopowiedzeniach, które czynią całą historię dużo barwniejszą.


Ciekawsza jednak wydaje mi się historia życia samego Hasana, który coraz śmielej opowiada o trudnych relacjach z ojcem, dwoma braćmi, o utracie bliskiej osoby i o tym, iż w opowiadanie ucieka sam przed sobą. Podobnie uciekający był przez lata jego młodszy brat Mustafa, urodzony pod czarnym słońcem, impulsywny i gwałtowny, krnąbrny oraz pewny siebie, ale żyjący intensywnie, oddychając pełną piersią. Okaże się, że także kochający na wieki. Jak Hasan, bo bracia są podobni. Materialista Ahmed, dla którego liczy się tylko zdroworozsądkowy dobrobyt, odstaje od dwóch niejednoznacznie portretowanych braci. Różnych od siebie, ale tak bardzo ze sobą na zawsze zjednoczonych – nie tylko wspólnym przeżyciem gniewu pustyni czy więzią rodzinną, która okazuje się trwać wiecznie.


Co jednak jest wieczne, a co chwilowe w historii, którą utka Hasan i jego rozmówcy ze słów być może chwilami nazbyt gęsto zestawianych ze sobą? O czym jest ta książka? Jakie znaczenie ma życie, przemijanie, sny oraz miłość? Czy można oddać czyjeś przeżycia, jeżeli trudno jest opisać własne? „Bajarz z Marrakeszu”  to swoista przypowieść o przeżywaniu zdarzeń przez nas samych i o kolorycie punktów widzenia, z jakich oglądają je inni. To książka o zderzeniach – słów w relacjach i przeżyć, których zestawić ze sobą nie sposób. Także jednak, a może przede wszystkim, o zderzeniach na granicy kultury muzułmańskich Berberów i świata Zachodu, który mami i kusi złudzeniami tak, jak złudni są znikający turyści i ona, sprawczyni zamętu oraz nieszczęśliwej miłości, o której Joydeep Roy-Bhattacharya potrafi napisać bez sentymentalizmu, ale w sposób mocno zapadający w pamięć.


Ten bajarz – w przeciwieństwie do Hakawatiego – jednak mnie ujął. Myślę, że odkrywanie samych siebie w tej skomplikowanej strukturalnie opowieści jest największą radością, bo dotyczy nas samych. Okazuje się, że mamy jeszcze jeden z darów. To dar odczytywania tego, co w „Bajarzu z Marrakeszu” ukryte jest gdzieś na niewidzialnych marginesach stron. Ujmujące i inspirujące!


tłum. Anna Żarnecka,
Wydawnictwo Lambook, 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz