Pisarstwo Majgull Axelsson
wydaje się być skończone. Czytając jej najnowszą książkę, nie sposób nie
zauważyć, że tematycznie niewiele różni się od poprzednich, zwłaszcza od "Lodu i wody, wody i lodu". Pisząc o trudnym macierzyństwie, traumatycznych relacjach
matek i córek, o bólu dorastania bez miłości lub przy jej nadmiarze oraz o
życiowej nieporadności wynikłej z braku uczuć lub braku umiejętności ich
okazywania, Axelsson powtarza się. Niestety. Dylematy, wybory, rysy
psychologiczne bohaterek – właściwie wszystko już opisała. „Pępowina” to
oczywiście bardzo dobra książka, bo wyszła spod pióra niebywale utalentowanej
pisarki. Tylko… wszystko to już było; i specyficzne stopniowanie napięcia, i
mówienie zagadkami oraz symbolami, i ból, którego nie sposób opisać, i
dokumentalne wręcz odtwarzanie śladów, jakie pozostawia na ciele i umyśle
dzieciństwo, którego z różnych powodów nie można było przeżyć.
Axelsson doskonale opanowała
technikę prezentacji wiarygodnych bohaterów, którzy pokrzywdzeni przez los,
sami wyrządzają krzywdy innym oraz samym sobie. Myślę, że to mistrzyni pisania
o traumie relacji z najbliższymi. Nie potrafi stworzyć postaci szczęśliwej, ale
za to niejedną da definicję nieszczęścia tych, którzy cierpią. Za swe pierwsze
książki otrzymywała nagrody i wyróżnienia. Dwie ostatnie, w tym „Pępowina”, są
świetne, ale… nagrodzić Axelsson można już tylko za całokształt twórczości. Bo
w jej obrębie nie poznamy chyba żadnej nowej opowieści.
W Arvice, małej miejscowości
w zachodniej Szwecji, szaleje sztorm i tygodniami pada. Furia zagniewanej
przyrody będzie szła w parze z furią emocji, jakie skumulują się w ludziach,
którzy na moment znajdą się wspólnie pod dachem pewnego zajazdu. Restaurację na
wzgórzu, której dzięki temu nie ima się woda i zagrożenie, prowadzi Minna, taka
nowa „kwietniowa czarownica”, a może przede wszystkim bohaterka prowadząca,
wokół której skoncentrują się wszelkie dramaty złego macierzyństwa. U
Minny w czasie deszczu pojawiają się
specyficzne postacie: życiowy nieudacznik i mruk Tyrone, była aktorka Marguerite
wraz ze swym obcesowym i cynicznym mężem Henrikiem, dziennikarka Ritva z
niewyparzonym językiem. Jest także Anette, pracownica Minny. Ponoć na piętrze
przebywa także ktoś jeszcze i jest to córka właścicielki restauracji, Sofia.
Wydaje się, że w przestrzeni, jaką wspólnie dzielą ci ludzie, napięcie rośnie
nie tylko z powodu wciąż trudnych warunków pogodowych. Okazuje się, że pod jednym
dachem znalazły się osoby, którym wcześniej coś odebrano, oni odebrali coś
innym, a każde z nich przeżywa swój własny dramat, w którym motywem przewodnim
– może poza Henrikiem – jest tytułowa pępowina, źle odcięta albo odcięta za
szybko. A może taka, która pozostała, niszcząc teraźniejszość bólem
przeszłości.
Axelsson jak zawsze po
mistrzowsku portretuje tych, którzy sprawiają wrażenie nieco zaburzonych
emocjonalnie, ale których emocje nie pozwalają na to, by mierzyć się z własną
dojrzałością, dorastaniem. To przede wszystkim poszkodowane dzieci. Tyrone
został odrzucony przez matkę, a zmarły mu dawno ojciec wciąż żywi się jego
wspomnieniami, żyjąc w nim i niszcząc bez ustanku. Anette także nie miała lekko
z rodzicami. Nigdy jej nie chwalili, nigdy nie okazali czułości, wciąż
ośmieszali, a ojciec dodatkowo bił. Anette czuje się zbędna, bo takie poczucie
utrwalił w niej dom rodzinny, gdzie żadnego ciepła rodzinnego nie było. Przy
ciągłej obojętności mogła rodzić się tylko złość, ale mimo złości, nienawiści
wręcz, Anette jest wdzięczna za życie. Chce je po prostu przeżyć. Zwyczajnie.
Trudno jest żyć w ten sposób Marguerite, której śladem po tacie jest
alkoholizm, a codzienność to walka o zainteresowanie bliskich i o samą siebie,
pozbawioną już teatralnej maski. Ojciec Ritvy pasożytuje na niej; jest wiecznym
i bolesnym wyrzutem sumienia, który zabrał Ritvie prawdziwą wolność. W końcu
Minna – dziecko z przypadku, dziecko będące obiektem drwin i dziecko
skandalicznej ciąży, przez którą młodocianą matkę wyrzucono ze szkoły. Wiecznie
gadająca, wstydząca się wszystkiego i niebywale wrażliwa na jakąkolwiek plotkę
o sobie Kristin na szczęście już nie żyje, a Minna nawet za jej życia
przeniosła uczucia na siostrę, bo rodzonej matki znieść nie mogła i po niej nie
płakała.
Wspomniani ludzie to także w
różnym stopniu toksyczni rodzice. Nie zaznawszy w dzieciństwie uczuć, które
wciąż straszą pustką, usiłują udowodnić, że mogą być lepsi niż ci, którzy ich
wychowywali. Starają się ze wszystkich sił, „ale nie można dać komuś czegoś,
czego samemu nigdy się nie miało”. Tyrone oddalił się od swojej córki na tyle,
że kiedy odzywa się do niego po latach, nazywając „tatą”, przeżywa silny
wstrząs, którego wstydzi się i boi. Córka Anette została właściwie
przywłaszczona sobie przez dziadków. Postanowili dać jej wszystko to, czego nie
dali córce. Sama Anette czuje się matką niepełną, upośledzoną. Tymczasem
Marguerita walczy z niechęcią do życia własnego syna. Nie jest jej wdzięczny za
to, co mu dała. Nie chce być wdzięczny za nic i nie ma zamiaru okazywać jej
czułości. Podobnie Sofia, dziecko idealne Minny. Tyle tylko, że matka nie była
dlań idealna, okłamała ją i spowodowała, że Sofia nazbyt szybko zaczęła szukać
substytutu ojca, za którym wiecznie tęskniła. Sofia to dziecko wypieszczone i
zagłaskane… na śmierć? A może to Minna nie rozumie, że między okrucieństwem
bycia niechcianą córką a podobnym okrucieństwem nadopiekuńczej matki, nie ma w
zasadzie żadnej różnicy…
„Pępowina” to przejmująca
opowieść o sile pamięci, której nie można się pozbyć. Minna na wstępie
oświadcza: „Pamiętam. Więc jestem. Chociaż nie chcę ani być, ani pamiętać”.
Poznajemy ją wyrwaną z nicości, w sterylnej szpitalnej przestrzeni, gdzie sen
miesza się z jawą, a złudzenia z okrucieństwem prawdy o tym, co było. Nie tylko
Minna chce uciec od wspomnień. To niemożliwe – rzecze Axelsson. „Przecież
jesteśmy naszą pamięcią. To wszystko, czym jesteśmy”. Pamięć ran zadanych w
dzieciństwie to pamięć, jakiej pozbyć się nie sposób. Mimo wiarygodnych i
bardzo ciekawych wizerunków uciekających od pamięci o dzieciństwie, nie udaje
się Majgull Axelsson powiedzieć niczego nowego niż to, co już na kartach
wcześniejszych powieści przekazała. „Pępowina” to wielowątkowa opowieść o tym,
że macierzyństwo jest stygmatem oraz o stygmacie słowa, które brzmi obraźliwie
przez trzy pokolenia i prowadzi do nieuchronnej tragedii. To nie jest jednak
książka o fakcie, że przegrywamy życie już na wstępie, jeśli rodzice nas nie
kochają. Axelsson wraz ze swymi bohaterkami stara się udowodnić, iż można uciec
od zła z przeszłości; możliwe jest to, że trauma źle przeżytego dzieciństwa nie
zdeterminuje naszych działań. W gruncie rzeczy wszyscy pokrzywdzeni odnajdują
sens tak trudnego dla nich życia. Tym niemniej „Pępowina” pełna jest
niedopowiedzeń i utkana z historii, jakie wzajemnie się zazębiają, wyjaśniając
nagromadzone na pierwszych stronach tajemnice książki.
Jest przyjemność w tym, że
sięga się po powieść kogoś, kogo dobrej ręki i wyraźnej kreski narracyjnej
można być pewnym. Axelsson niezmiennie czyta się zachłannie i z boleścią.
Niezmiennie też czyta się o tym samym i przez to pełnej, naprawdę pełnej
przyjemności przy czytaniu nie ma. Szkoda. Umiejętność świetnego tworzenia
narracji to jedno. Sztuka wyjścia poza tematy mocno już wyeksploatowane to
drugie. Liczę na to, że Majgull Axelsson jednak jeszcze nas zaskoczy. Nie tylko
potwierdzi, że jest jedną z najwybitniejszych współczesnych pisarek
skandynawskich.
tłum. Katarzyna Tubylewicz
Wydawnictwo W.A.B., 2013
"Nie potrafi stworzyć postaci szczęśliwej, ale za to niejedną da definicję nieszczęścia tych, którzy cierpią." - Bo wszystkie szczęśliwe rodziny/bohaterki są do siebie podobne, nieszczęśliwe natomiast są nieszczęśliwe na swój sposób. ;)
OdpowiedzUsuńKasjeusz, niewątpliwie masz rację, ale... czy tak genialna pisarka jak Axelsson mogłaby wyjść poza to, co już świetnie pokazała? Sportretowanie szczęśliwego bohatera tak, żeby było do dobre i zmuszało do refleksji - to dopiero sztuka:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA ja właśnie dlatego wracam niezmiennie do M.Axelsson.Lubię pogrążyć się w tym smutku jej książek. Nie przeszkadza mi, że pisze o tym samym, każda jej nowa powieść mnie cieszy, bo wiem że mogę liczyć na kolejny depresyjny styl. Akurat pomaga mi to w życiu.
OdpowiedzUsuńTakże właściwie jestem bardzo zadowolona z tego, co napisałeś... ;)
owszem - podobieństwo konstrukcji postaci, mroczność świata ( sztormy, erupcje), ale tym razem Axelsson nieco rocieńczyła prozę, która dotychczas była dla mnie tak skondensowana,że przeciskałam się przez nia, co chwilę potrzebując oddechu. Pępowinę przeczytałam jednym tchem
OdpowiedzUsuń