Eustachy Rylski to pisarz, jaki w swej twórczości prezentuje pewien poziom dostojeństwa i uroku, którego
brakuje wydawanym nowym autorom. Tym bardziej cieszy, że po dłuższej chwili
milczenia otrzymujemy rzecz tak elegancką i głęboką jak „Obok Julii”. Rzadko w
omówieniach cytuję pierwsze zdanie, choć często to ono jest najważniejsze.
Myślę, że koniecznym jest przytoczenie tego, jakimi słowy Rylski zechce zacząć
opowiadać swoją niezwykłą historię o pięknie anachronizmu istnienia i piękną
biografię, która wielu wydałaby się biografią pozbawioną uroku. A zaczyna się
to wszystko tak: „Życie nas wycenia. Jeżeli w skali od jednego do dziesięciu
dostajemy pięć, możemy być zadowoleni. Ja dostałem więcej i będę musiał za to
zapłacić, gdyż życie wyceniło mnie ponad moją wartość”. Janek Ruczaj, bohater
powieści, wybił się w życiu może nie w oczach innych i nie tak, jak inni by
tego oczekiwali. Pozwolił sobie, a raczej zaryzykował i przeżył życie pełne.
Pomogła mu w tym tajemnicza rusycystka, która podobnie jak rozkochująca w
języku francuskim i życiu Madame Antoniego Libery, na zawsze zmieniła swego
ucznia, nie mając pojęcia swojej roli w jego późniejszym życiu.
To nie jest ciepła i radosna
powieść, ale mądra. Janka poznajemy gorącego lata 1963 roku. To był podobno czas,
w którym jego istnienie osiągnęło apogeum. A przecież wiódł życie zwyczajne. Po
zdanej maturze wycofał się raczej na margines życia. Stał się mechanikiem w
bazie niczym bohater choćby „Bazy Sokołowskiej” Hłaski. Wraz z przyjaciółmi
stworzył niepisany klan Hemingwaya. Zmarły dwa lata wcześniej pisarz całkowicie
zawładnął wyobraźnią i marzeniami młodych chłopaków, z których każdy pójdzie
potem inną drogą życia. A wszystko tak naprawdę zaczyna się we wrześniu 1948
roku, kiedy czwórka przyjaciół – Jan, Marta, Szymon i Ola – rozpoczynają
szkołę. Janek wybiera to, co wybiera. Marta studia medyczne. Szymon drogę, u
schyłku której będzie odnosił sukcesy cynicznego farbowanego lisa i cwaniaka.
Ola… Ola Hnatiuk przez moment jest dla Janka czymś na kształt substytutu
obiektu do lokowania niestałych uczuć. Mogłoby im wyjść razem. Mogłoby. Gdyby
Olę nie zagarnął cień rodzinnej traumy i smutny koniec. Tymczasem Janek żyje.
Żyje najsilniej w sierpniu 1963 roku. Wtedy do miasteczka powraca w ukryciu
jego była wychowawczyni, nauczycielka Julia Neider. Co się z nią działo?
Dlaczego tak niewielu poza Jankiem wspomina ją dobrze? Czy aby na pewno kobieta
z tekturową walizką jest tą, za którą się podaje? I dlaczego spotkanie po
latach, krótkie i fantasmagoryczne po trosze, tak silnie zmieni samego Janka,
który przestanie być bierny wobec życia?
W 1963 roku błogość młodości
zatruwają mu osobnicy, wobec których czuje, że życie nie jest snem czy bajką, a
potrafi mocno dawać w kość. To Wasyl Horanin – nonszalancki i wulgarny kurdupel,
który – by obrażać Janka – nazywa kolegę „hrabią”. To również mroczny Benio
Wajszczyk – takie żyjące zło, któremu narrator przygląda się z fascynacją i
odrazą jednocześnie. Bo Janek tamtego lata inaczej niż inni widzi świat. Ma
sympatię dla nienawiści Fabiana Sulgowskiego, który wszystko i wszystkich ma w
pogardzie. On i inni powodują, że Janek znajduje się jakby obok bandyckiego
świata. Symbolicznie wskazuje na to kastet, jaki nie pasuje na jego wychudzoną
dłoń. Janek może wchłonąłby zło, zgorzknienie i cynizm otoczenia, gdyby… nie
wrodzone tchórzostwo, takie przed życiem też. I takie, dzięki któremu po latach
Ruczaj powie, że żył dzielnie.
Wspomnienia blakną, ale
postać Julii mimo lat wciąż jest wyrazista. Nawet gdy upływa ich sześćdziesiąt
pięć, a Janek jest warszawskim taksówkarzem utyskującym na brak nowych
przyjemności. Zaznał ich, jednak rachunek zysków i strat jest po latach co
najmniej gorzki: „Jestem kolekcjonerem przyjemności, który, być może, został z
niczym”. Pozostała Julia. Choćby we wspomnieniu. Taka, obok której wciąż
podążał. Idealizowana i wciąż obecna. Ze swoim rewolucyjnym zachwytem,
fascynacją poezją Błoka i z blizną, która nabiera znaczenia symbolicznego w
momencie, kiedy bliżej poznamy biografię tajemniczej nauczycielki.
Zaryzykowałbym stwierdzenie,
że „Obok Julii” to chyba trochę autobiograficzna powieść Rylskiego. I o
wspomnianym Błoku, i o wciąż obecnym na kartach tej książki Hemingwayu autor
zdążył nam opowiedzieć w wydanym przed czterema laty zbiorze esejów "Po śniadaniu". Jest Rylski też fascynującym ekwilibrystą słownym. Obok zwrotów
typu „konstytuować egzystencjalne trwogi” stoją siarczyste wulgaryzmy. Obok
liryzmu, mądrości i niepowtarzalnej nostalgii wspomnień znajduje się proza
życia, ze wszystkimi jej brudami i bolączkami. Janek Ruczaj to taki człowiek –
zdobywca. Zdobywa samego siebie. Wciąż obok tej, która zapisała mu się w
pamięci na zawsze. Starości się nie boi, bo ze starością wciąż był blisko,
mieszkając z ciotką i babką. Boi się śmierci po rozstrzelaniu ojca. I nie da
się jej łatwo, choć – jak się okazuje – ktoś zginie z jego ręki…
Eustachy Rylski pięknie
opowiada o tym, że bez względu na czas i okoliczności każdy z nas ma wybór.
Janek wybiera wielokrotnie. Jego znajomi decydują się na wybory jednorazowe, na
stabilizację, na zamknięcie się w społecznych i zawodowych ramach. Tymczasem
Ruczaj to – podkreśliłem wcześniej - zdobywca
samego siebie. Mężnieje. Staje się prawdziwym mężczyzną. Ucieka światu,
etykietkom, konwenansom i wszelkim zasadom. Jest efemeryczny jak jego Julia,
choć przecież jesteśmy z nim także wtedy, gdy starość każe mu ciężar życia
znosić w dwójnasób. To ciężar przygnębienia i pustki „teraz” oraz kolorytu
wspomnień i wrażeń z „kiedyś”. Rylski łączy kilka płaszczyzn czasowych i
tematycznych w jedną, doskonałą książkę. Chciałoby się, by polscy autorzy
potrafili wyczarować słowem piękne opowieści o tym, co wcale nie jest piękne, a
czasami bywa zwyczajne. Janek Ruczaj zwyczajności się nie daje. Rylski nie daje
natomiast czytelnikowi satysfakcji odkrycia pełni tego, o czym napisał. Wiele
bowiem kryje się w niedopowiedzeniach, choć autor stara się od pierwszej do
ostatniej strony refleksje wiązać z życiem. Tym obok. Bo ten przyimek jest
ważny nie tylko w kontekście interpretacji tytułu. Wyborna i zacna rzecz.
Proza, którą się naprawdę smakuje. I takich smaków jest, niestety, coraz mniej.
Wydawnictwo Wielka
Litera, 2013
Takich smaków jest coraz mniej w twórczości Rylskiego, czy powieściach w ogóle?
OdpowiedzUsuńW powieściach w ogóle, niestety...
OdpowiedzUsuńjesteś dla mnie (jako recenzent) czymś na kształt substytutu obiektu do lokowania niestałych uczuć, jeśli wiesz co chcę powiedzieć
OdpowiedzUsuńMam tę książkę na swojej półce. I czeka na swoją kolej. :)
OdpowiedzUsuńJa byłam pod wrażeniem stylu Rylskiego, sposób w jaki opisuje on świat, zwykłe czynności, dni, jego pióro nadaje wszystkiemu niezwykłości, subtelnego czaru.
OdpowiedzUsuńpozrawiam