Prawdopodobnie nigdy z
własnej i nieprzymuszonej woli nie sięgnąłbym po taką książkę. Co ja niby miałbym
w niej znaleźć? Wiedziałem jednak, że do niej zajrzę i to już w październiku
ubiegłego roku, kiedy nie mogłem odmówić uroczemu uśmiechowi Magdaleny Witkiewicz,
która dopiero tę powieść pisała, ale już udało jej się przekonać mnie, bym
jednak zajrzał. No to zajrzałem. I problem mam wielki, bo uczucia po lekturze
dość ambiwalentne.
Autorka podkradła tytuł
Molierowi. Z czasu, kiedy dopiero zaczynał i kiedy takim tytułem sygnował dość
kiepskie dzieło. „Szkoła żon” nie jest kiepska, ale kiepsko się wpisała w
wydawniczy pęd ku powieściom erotycznym, nakręcony przez pretensjonalną E L
James i jej Greya. „Szkoła żon” wychodzi w czasie, kiedy wchodząc do empiku, ma
się niejasne wrażenie, iż obecnie wszyscy o seksie chcą czytać i zaprzestali
jego uprawiania. Różne odcienie miłości fizycznej i jej barwne opisy, które
mają być łykane przez spragnione mocnych wrażeń łóżkowych czytelniczki,
przepełniają już półki i wołają o pomstę do nieba, bo ktoś tu kaleczy mocno
literaturę zamiast ją propagować. I gdyby patrzeć na „Szkołę żon” li tylko jako
kolejną erotyczną opowiastkę do czytania z pensjonarskimi wypiekami na
twarzach, można stwierdzić, że tytuł sygnuje znów to samo – kiepską rzecz. A to
jednak nie jest – powtarzam! - kiepska rzecz. Gdyby usunąć z niej zupełnie
niepotrzebne opisy seksualnych doznań trącących pretensjonalnością, byłaby to
pozycja świetna. Dla czytelników płci obojga. Bo każdemu pokazuje, iż nigdy nie
jest za późno… by zadbać o siebie i swoje szczęście.
„Pokażę Ci świat kobiet” –
tak szepcze w erotycznym śnie jednej z bohaterek właścicielka ekskluzywnej
szkoły, gdzie płeć piękna ma wydać fortunę, by poznać prawdę o sobie, wcześniej
wyzbywszy się wszelkich kompleksów, oporów i pożegnawszy z konwenansami, jakie
każą ich postrzegać siebie w określonych rolach. To mogłoby być motto do tej
książki, bo słowa z utworu Moliera ukazują jedynie zapowiedź ironicznej i
groteskowej gry, jaką Magdalena Witkiewicz podejmie z pojęciem kobiecości w
ogóle. O "Opowieści niewiernej" – poprzedniej książce autorki – napisałem
między innymi, iż jest to historia kobiety zapadającej się w sobie bez szans na
wyjście z matni i otwarcia się na świat. Bohaterki „Szkoły żon” przechodzą
metamorfozy może nie w stylu Owidiusza, ale z pewnością diametralne i czyniące je
innymi; dla siebie samych i dla innych. Te kobiety zmieniają się jako ludzie i
symbolizują możliwości zmian w postrzeganiu ról, jakie przypisuje im życie.
„Opowieść niewiernej” ostrzegała, iż kobieta wcale nie jest istotą monogamiczną
i że jej partner nie zna dnia ani godziny, kiedy zorientuje się, że jest
rogaczem. W najnowszej powieści zdradzają mężczyźni; to oni są źródłem opresji,
lęków, smutku i zaburzenia poczucia własnej wartości ich kobiet. Gdyby
Witkiewicz grubą kreską podzieliła bohaterów na złych, oszukujących mężczyzn i
anielskie, oszukiwane kobiety, pomysł i koncepcja fabularna pogrzebane byłyby
całkowicie. Dlaczego tak nie jest? Bo autorka jest inteligentna i to także
inteligentna książka. Chwilami przesłodzona i za bardzo korzystająca z
życiowych banałów, ale ciekawie skonstruowana i warta poznania.
Julia pożegnała się ze swoim
Romeo i jako dwudziestosiedmioletnia rozwódka celebruje fakt rozstania
waniliowym papierosem, którego pali tak, jak przeżywała swe małżeństwo, czyli
się nie zaciąga. Nie było z czego czerpać i czym się cieszyć, skoro eksmałżonek
oddawał się na boku uciechom cielesnym z sekretarką. Banał do bólu zębów, ale
jaka z tego wychodzi potem historia! Okazuje się, że Julia wygrywa pobyt w
luksusowym SPA, które okazuje się miejscem jej duchowej odnowy. Bynajmniej nie
Julia jest tu postacią najciekawszą, a dwie jej koleżanki z tytułowej szkoły.
One trzymają czytelnika w szachu i one nadają tej książce kolorytu. Nawet mimo
tego, a może właśnie dzięki temu, że dzieli je różnica pokoleniowa, a łączą
przeżycia niezależne od upływu czasu.
Jadwiga może być taką typową
czytelniczką tej powieści. Wiedzie jałowe życie emocjonalne u boku coraz mniej
nią zainteresowanego męża. Znudzenie i samotność zapija alkoholem, a od świata
ucieka do romansów Daniele Steele tak jak sporo czytelniczek będzie szukało
prawdziwej radości właśnie na kartach „Szkoły żon”. Jadwiga jest bierna wobec
coraz mniej ukrywanych zdrad swego męża. Wypracowali przez lata specyficzne
status quo i żadne nie chce zakończyć związku, bo razem być wygodniej. Jadwiga
godzi się z tym, że Roman romansuje, bo czuje, iż sama nie ma mu wiele do
zaoferowania. Nie stara się o to, by coś zmienić. Tkwi we własnych kompleksach i poczuciu, że
jest mężczyźnie swego życia nadal potrzebna, chociaż on poszukuje wciąż nowych
wrażeń. O ile Jadwiga świadoma jest podłości małżonka, ale tak jej nie nazywa,
o tyle głupiutka z pozoru dziewiętnastolatka Michalina idealizuje swojego Misia
wierząc, że jest stworzona tylko po to, by robić mu dobrze – w każdym możliwym
znaczeniu tego wyrażenia. Zetknięcie dojrzałej i zgorzkniałej kobiety z młodą
oraz naiwną idealistką obu da korzyści, których żadna się nie spodziewa. Bo tam
przecież działa szkoła żon, do której się udają. Jedna poświęca na to życiowe
oszczędności, drugiej pobyt jest sponsorowany. Obie są najmocniejszymi punktami
tej fabuły, a dylematy Julii, która wygrywa pobyt w szkole schodzą jakby na
dalszy plan. Także Marty, zajadającej lęki i frustracje słodyczami – bohaterki
pierwszego planu, która zjechała autorce gdzieś na margines planu drugiego.
Najważniejsza bowiem nie
jest schematyczna dość i przewidywalna fabuła, lecz sposób, w jaki Magdalena
Witkiewicz opowiada o trudach poznawania samych siebie i tego, co daje nam
przyjemność. W ekskluzywnej scenerii mazurskiego dworku dojdzie do rozlewu łez
i wybuchów szczęścia. Dojdzie przede wszystkim do dość specyficznej
konfrontacji kobiecości z męskością. I to dzięki niej dostrzega się, że „Szkoła
żon” to przede wszystkim barwna i sprytnie opowiedziana historia o prostych
tęsknotach i nieumiejętności sięgania po szczęście - to trapi zarówno płeć
piękną, jak i tę uważaną za brzydką.
Witkiewicz nie moralizuje,
nie osądza, nie wskakuje prostych dróg rozwiązania problemów, choć fabularnie
książka wydaje się bardzo prosta. Dla kogoś, kto nie zauważy, co ukryte jest
między słowami. Między płciami. Między odwiecznym konfliktem rozsądku z marzeniami.
„Szkoła żon” to opowieść o dość specyficznej terapii grupowej i przedstawiona w
taki sposób, że zestawianie tej książki z erotyczno – pornograficznymi
zapychaczami księgarnianych półek będzie co najmniej nadużyciem. To szkoła dla
nas wszystkich – facetów, kobiet, dla poszukujących i bojących się wyjść
własnym pragnieniom naprzeciw.
Wydawnictwo FILIA, 2013
Jestem zachwycona recenzją, szczególnie ubawił mnie ten fragment o zaprzestaniu uprawiania seksu, rewelacyjne spojrzenie na ten tytuł!!! A najbardziej mnie cieszy, że to męska opinia!!!
OdpowiedzUsuńKrytycznym okiem przeczytał Szkołę żon? Jestem zaskoczona, mile zaskoczona. Do tej pory myślałam o tej książce, raczej jako o lekturze adresowanej do kobiet. Ale masz rację i płeć przeciwna znajdzie w niej coś dla siebie. Zaskakujące w tej książce jest to, że schematyczność nie razi, a co więcej ma swoje uzasadnienie.
OdpowiedzUsuńRecenzent nie mogl oprzec sie uroczemu usmiechowi Autorki a ja nie moge oprzec sie uroczej recenzji i dlatego jutro z okazji Dnia Ksiazki sprezentuje sobie te ksiazke:) MOze nawet i "Opowiesc niewiernej"? A co!
OdpowiedzUsuńzostałam przekonana :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNiedawno przeczytałam "Szkołę żon" oraz jej kontynuację "Pensjonat marzeń" i moje odczucia są ambiwalentne. Chyba spodziewałam się czegoś innego.
OdpowiedzUsuńPóki co żadna książka Pani Magdaleny, którą miałam okazję przeczytać, nie dorównuje "Opowieści niewiernej".