Pages

2013-05-06

"Wiele demonów" Jerzy Pilch

Wydawca: Wielka Litera

Data wydania: 22 kwietnia 2013

Liczba stron: 479

Oprawa: twarda

Cena det: 44,90 zł

Tytuł recenzji: Jedna opowieść, liczne oblicza demona.


Pięć długich lat minęło, odkąd wybrzmiał "Marsz Polonia". Pięć lat bez nowej powieści Jerzego Pilcha. Można się przerazić tym, co autor przez te lata mógł stworzyć, prawda? Przyjdzie i przerażenie, i strach zwyczajny, jednostkowy, i egzystencjalna zaduma, i śmiech przez łzy, a może nawet pomimo łez, bo na kartach „Wielu demonów” trafimy do świata, który już przecież znamy z opowieści Pilcha, ale do świata nasyconego dodatkowo tajemnicą, grozą, smutkiem i zgorzknieniem. Topograficznie znajdziemy się w Sigle, czyli wiadomo gdzie. Siglanie to też wiadomo kto. Niektórych znamy z poprzednich książek autora i oczywiście nic nie zmienia faktu, że czytając po raz pierwszy tę dość ekscentryczną nazwę, dobrze wiemy o tym, dokąd się udaliśmy.

Pilch po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem opowieści. Innym niż Joanna Bator, ale mistrzem niekwestionowanym. O ile Bator stawia w swych narracjach na zawiłości losu i konsekwencje, jakie płyną z tychże oraz ze zmian w świadomości bohaterów, o tyle Pilch umiejscawia siebie i swe książkowe persony w konkretnym czasie i miejscu, uciekając odeń jednak tak, jak siglanie uciekają przed końcem ostatecznym; przed śmiercią, która puka do ich drzwi. A może do drzwi sąsiada i wtedy ten dźwięk brzmi jeszcze straszniej. Straszna i śmieszna jest nowa książka Jerzego Pilcha. Egzystencjalnie mroczna i ironicznie żywotna, bo bezpretensjonalny humor łączy się w tej powieści z tym, co trudno wyrazić, a co wiesza się na nas czasem niczym demon, duch, mara nikczemna. To świadomość – istnienia swojego i istnienia w ogóle. Przygnębiająca świadomość. Pilch opowie o demonach drzemiących w nas samych i tych, którymi potrafimy być dla siebie. Mocno, wyraziście i jak zawsze z charakterem.

Powyższe refleksje nasuwają kontakt z następującymi słowami książki: „Człowiek rodzi się na dnie straszliwej czeluści, żyje nie wiadomo po co i umiera w męczarniach. Innej opowieści nie ma”. I na tym można by skończyć, ale od tego Pilch tak naprawdę zaczyna. Stajemy się głodni jego opowieści, bo tak naprawdę nigdy nimi nie syci. Wedle Fryca, miejscowego wizjonera, człowiek za krótko jest na tym świecie, aby rozwikłać wszystkie jego zagadki. Za krótko nam jest dane obserwować siglan, by zmierzyć się z prawdziwym ciężarem, który ich przygniata. Mnogość opowieści wydaje się opowieścią jedną, skończoną. Małomiasteczkowa społeczność to przecież jeden żywy organizm; to symbol ludzkiej wieloznaczności, niezdolności do cieszenia się tym, co się ma, urzekającej wręcz prostoty w wydawaniu sądów o innych. Społeczność skażona śmiercią. Wiecznie od niej uciekająca. I w mroku tej ucieczki, w absurdzie istnienia pomimo, znajdzie się też miejsce na humor, na urzekające sceny – deliberowanie nad tym, jak wynieść z domu trumnę, nad istnieniem i nieistnieniem Boga, nad rzucającą się w oczy bielą płaszcza jednego z siglan. Jest mrocznie i mamy się śmiać. Pastor Mrak pyta retorycznie, a ja za nim powtarzam: „Panowie drodzy, co poza śmiechem pozostało?”.

Sigła jest areną ważnych dla ludzkości zdarzeń. Albo zdarzeń tę ludzkość ośmieszających. Umowna jest granica miasta i wszelkie granice dzielące poszczególne domostwa. Okolicami zachwycają się komunistyczni aparatczycy w czarnej wołdze. Mieszkańcy Sigły widzą tylko to, co do nich napływa, przybywa, przychodzi z zewnątrz. Także to, co chce ich w jakiś sposób zmienić, atakując ze świata zewnętrznego; powoli i podle albo też ostro i bezkompromisowo. Siglanie zapadają się w sobie i ze swoim miasteczkiem chcą być z dala od tego, co oferuje świat. Tymczasem sami dla siebie tworzą coś na kształt prowincjonalnego piekiełka. Z poważnym kandydatem na demona, a jest nim listonosz Fryc Moitschek. Fryc wydaje się zbawcą i przekleństwem w jednym. Widzi więcej niż inni, kieruje się intuicją, jest dla jednych wybawcą i genialnym wizjonerem, dla innych zaś sprytnym oszustem. Fryc to być może nie postać, a pewna idea. Taka, w którą komunistyczny Naczelnik wątpi, a której miejscowy Pastor wierzy. Moitschek całkowicie panuje nad światem przedstawionym, bo to on w znacznej mierze stwarza opowieści, których głód coraz silniej odczuwamy. Fryc jest kimś ponad społeczność, jednocześnie silnie w niej zakorzenionym. Ma moc i inni liczą się z tą mocą. Jest outsiderem oczekiwanym, zapraszanym do rozmów; z jego zdaniem się liczą. On przepowie niejedno, o czym siglanie chcieliby milczeć. On też rozwiąże zagadkę zniknięcia Oli, jednej z córek pastora.

Obie pociechy Mraka, czyli Ola i Jula, są barwne, bo efemeryczne, mocno niejednoznaczne i wprowadzające do narracji spory zamęt. Obie gdzieś z dala od reszty, niedostępne dla siglan, nieprzewidywalne i wydające się sięgać gdzieś dalej poza żywot codzienny. Córki Mraka niosą w sobie albo zwierzęcą chuć, albo też platoniczną miłość wieczną, która doprowadzi do tragedii rodem z jakiegoś romantycznego traktatu. Obie są symbolami chyba bardziej niż niejednoznaczny Fryc. Dzięki nim na kartach „Wielu demonów” ożyją nowe, dodatkowe opowieści. Pojawią się nowe pytania dotyczące sensu istnienia. I końca ostatecznego. Bo to jemu przygląda się Pilch uważnie, choć nawet ostatnie zdanie chce dać temu sprzeciw. Żyć musimy, bo żyć trzeba. Co z życiem jednak, którego można się wyrzec?

Można pytać po prostu – jedna to opowieść czy ich „nieskończenie mnogo”? Jedna historia  w setki innych zawoalowana? Ukryta tak, by nie można było wiedzieć, dlaczego? To na pewno opowieść o barwnej galerii postaci i opowieści ich samych? Pilch jakby oddawał głos, a nie go zabierał. Demoniczność tej powieści polega przede wszystkim na sferze niedopowiedzeń, która wkrada się do świata, gdzie wszystko – choćby w plotkach – powiedziano, wyjaśniono, określono. To misterna kombinacja złudy, prawdy i zmyślenia. O cudach także. Ludzkich cudach. Ludzkich przywarach, małostkach, tęsknotach, wierzeniach i przekonaniach. Na opowieść o takiej sile warto było czekać pięć lat. Jest w Pilchu moc i świadomość, że zawsze ma coś do powiedzenia. Tym razem opowie historię, do której pytania dobudujemy sami. Historię życia, śmierci, prawdy, kłamstwa, ideałów i tego, co je burzy. Mocna rzecz.

5 komentarzy:

  1. Tak się cieszę, że ona dobra. Uwielbiam Pilcha i nie zniosłabym, gdyby się zaczęło gadanie, że się kończy. Nie czytałam jeszcze, czekam na promocję na ebooka, chociaż się biję z myślami, bo z niewyjaśnionych względów akurat jego wolę czytać na papierze. I tak, sama nie wiem, co robić? Ale dylemat co?

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie z Pilchem było jakoś dziwnie. Z zupełnie nieuzasadnionych powodów nie potrafiłem go czytać. Może to "fabuła" jego powieści mnie jakoś raziła, z tymi pijaczkami i blokowiskami. Po latach wróciłem do jego prozy i jestem mile zaskoczony. Fragment nowej powieści chyba był w czasopiśmie "książki" i co by nie mówić, autor - jest w formie. pozdro

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja byłam zadowolona z lektury, Pilch wciągnął mnie w nieskończone przestrzenie swojej fabuły, a można by rzec nawet fabuł, bo opowiada on wiele historii, za pomocą jednej, styl jak zawsze na najwyższym poziomie. Każdy się spodziewał czegoś o śmierci, jednak ujęcie tego tematu przez autora jest dalekie od nostalgii, albo melancholii.

    OdpowiedzUsuń
  4. kolejna recenzja wydmuszka: dużo słów, mało treści

    OdpowiedzUsuń
  5. dlaczego tak sądzisz, malignaNT?

    OdpowiedzUsuń