Data wydania: 22 kwietnia 2013
Liczba stron: 479
Oprawa: twarda
Cena det: 44,90 zł
Tytuł recenzji: Jedna opowieść, liczne oblicza demona.
Pięć długich lat minęło, odkąd
wybrzmiał "Marsz Polonia". Pięć lat bez nowej powieści Jerzego Pilcha. Można
się przerazić tym, co autor przez te lata mógł stworzyć, prawda? Przyjdzie i
przerażenie, i strach zwyczajny, jednostkowy, i egzystencjalna zaduma, i śmiech
przez łzy, a może nawet pomimo łez, bo na kartach „Wielu demonów” trafimy do
świata, który już przecież znamy z opowieści Pilcha, ale do świata nasyconego
dodatkowo tajemnicą, grozą, smutkiem i zgorzknieniem. Topograficznie znajdziemy
się w Sigle, czyli wiadomo gdzie. Siglanie to też wiadomo kto. Niektórych znamy
z poprzednich książek autora i oczywiście nic nie zmienia faktu, że czytając po
raz pierwszy tę dość ekscentryczną nazwę, dobrze wiemy o tym, dokąd się
udaliśmy.
Pilch po raz kolejny
udowadnia, że jest mistrzem opowieści. Innym niż Joanna Bator, ale mistrzem
niekwestionowanym. O ile Bator stawia w swych narracjach na zawiłości losu i
konsekwencje, jakie płyną z tychże oraz ze zmian w świadomości bohaterów, o
tyle Pilch umiejscawia siebie i swe książkowe persony w konkretnym czasie i
miejscu, uciekając odeń jednak tak, jak siglanie uciekają przed końcem
ostatecznym; przed śmiercią, która puka do ich drzwi. A może do drzwi sąsiada i
wtedy ten dźwięk brzmi jeszcze straszniej. Straszna i śmieszna jest nowa
książka Jerzego Pilcha. Egzystencjalnie mroczna i ironicznie żywotna, bo bezpretensjonalny
humor łączy się w tej powieści z tym, co trudno wyrazić, a co wiesza się na nas
czasem niczym demon, duch, mara nikczemna. To świadomość – istnienia swojego i
istnienia w ogóle. Przygnębiająca świadomość. Pilch opowie o demonach
drzemiących w nas samych i tych, którymi potrafimy być dla siebie. Mocno,
wyraziście i jak zawsze z charakterem.
Powyższe refleksje nasuwają
kontakt z następującymi słowami książki: „Człowiek rodzi się na dnie
straszliwej czeluści, żyje nie wiadomo po co i umiera w męczarniach. Innej
opowieści nie ma”. I na tym można by skończyć, ale od tego Pilch tak naprawdę
zaczyna. Stajemy się głodni jego opowieści, bo tak naprawdę nigdy nimi nie
syci. Wedle Fryca, miejscowego wizjonera, człowiek za krótko jest na tym
świecie, aby rozwikłać wszystkie jego zagadki. Za krótko nam jest dane
obserwować siglan, by zmierzyć się z prawdziwym ciężarem, który ich przygniata.
Mnogość opowieści wydaje się opowieścią jedną, skończoną. Małomiasteczkowa
społeczność to przecież jeden żywy organizm; to symbol ludzkiej
wieloznaczności, niezdolności do cieszenia się tym, co się ma, urzekającej
wręcz prostoty w wydawaniu sądów o innych. Społeczność skażona śmiercią.
Wiecznie od niej uciekająca. I w mroku tej ucieczki, w absurdzie istnienia
pomimo, znajdzie się też miejsce na humor, na urzekające sceny – deliberowanie
nad tym, jak wynieść z domu trumnę, nad istnieniem i nieistnieniem Boga, nad
rzucającą się w oczy bielą płaszcza jednego z siglan. Jest mrocznie i mamy się
śmiać. Pastor Mrak pyta retorycznie, a ja za nim powtarzam: „Panowie drodzy, co
poza śmiechem pozostało?”.
Sigła jest areną ważnych dla
ludzkości zdarzeń. Albo zdarzeń tę ludzkość ośmieszających. Umowna jest granica
miasta i wszelkie granice dzielące poszczególne domostwa. Okolicami zachwycają
się komunistyczni aparatczycy w czarnej wołdze. Mieszkańcy Sigły widzą tylko
to, co do nich napływa, przybywa, przychodzi z zewnątrz. Także to, co chce ich
w jakiś sposób zmienić, atakując ze świata zewnętrznego; powoli i podle albo
też ostro i bezkompromisowo. Siglanie zapadają się w sobie i ze swoim
miasteczkiem chcą być z dala od tego, co oferuje świat. Tymczasem sami dla
siebie tworzą coś na kształt prowincjonalnego piekiełka. Z poważnym kandydatem
na demona, a jest nim listonosz Fryc Moitschek. Fryc wydaje się zbawcą i
przekleństwem w jednym. Widzi więcej niż inni, kieruje się intuicją, jest dla
jednych wybawcą i genialnym wizjonerem, dla innych zaś sprytnym oszustem. Fryc
to być może nie postać, a pewna idea. Taka, w którą komunistyczny Naczelnik wątpi,
a której miejscowy Pastor wierzy. Moitschek całkowicie panuje nad światem
przedstawionym, bo to on w znacznej mierze stwarza opowieści, których głód
coraz silniej odczuwamy. Fryc jest kimś ponad społeczność, jednocześnie silnie
w niej zakorzenionym. Ma moc i inni liczą się z tą mocą. Jest outsiderem
oczekiwanym, zapraszanym do rozmów; z jego zdaniem się liczą. On przepowie
niejedno, o czym siglanie chcieliby milczeć. On też rozwiąże zagadkę zniknięcia
Oli, jednej z córek pastora.
Obie pociechy Mraka, czyli
Ola i Jula, są barwne, bo efemeryczne, mocno niejednoznaczne i wprowadzające do
narracji spory zamęt. Obie gdzieś z dala od reszty, niedostępne dla siglan,
nieprzewidywalne i wydające się sięgać gdzieś dalej poza żywot codzienny. Córki
Mraka niosą w sobie albo zwierzęcą chuć, albo też platoniczną miłość wieczną,
która doprowadzi do tragedii rodem z jakiegoś romantycznego traktatu. Obie są
symbolami chyba bardziej niż niejednoznaczny Fryc. Dzięki nim na kartach „Wielu
demonów” ożyją nowe, dodatkowe opowieści. Pojawią się nowe pytania dotyczące
sensu istnienia. I końca ostatecznego. Bo to jemu przygląda się Pilch uważnie,
choć nawet ostatnie zdanie chce dać temu sprzeciw. Żyć musimy, bo żyć trzeba.
Co z życiem jednak, którego można się wyrzec?
Można pytać po prostu –
jedna to opowieść czy ich „nieskończenie mnogo”? Jedna historia w setki innych zawoalowana? Ukryta tak, by
nie można było wiedzieć, dlaczego? To na pewno opowieść o barwnej galerii
postaci i opowieści ich samych? Pilch jakby oddawał głos, a nie go zabierał.
Demoniczność tej powieści polega przede wszystkim na sferze niedopowiedzeń,
która wkrada się do świata, gdzie wszystko – choćby w plotkach – powiedziano,
wyjaśniono, określono. To misterna kombinacja złudy, prawdy i zmyślenia. O
cudach także. Ludzkich cudach. Ludzkich przywarach, małostkach, tęsknotach,
wierzeniach i przekonaniach. Na opowieść o takiej sile warto było czekać pięć
lat. Jest w Pilchu moc i świadomość, że zawsze ma coś do powiedzenia. Tym razem
opowie historię, do której pytania dobudujemy sami. Historię życia, śmierci,
prawdy, kłamstwa, ideałów i tego, co je burzy. Mocna rzecz.
Tak się cieszę, że ona dobra. Uwielbiam Pilcha i nie zniosłabym, gdyby się zaczęło gadanie, że się kończy. Nie czytałam jeszcze, czekam na promocję na ebooka, chociaż się biję z myślami, bo z niewyjaśnionych względów akurat jego wolę czytać na papierze. I tak, sama nie wiem, co robić? Ale dylemat co?
OdpowiedzUsuńU mnie z Pilchem było jakoś dziwnie. Z zupełnie nieuzasadnionych powodów nie potrafiłem go czytać. Może to "fabuła" jego powieści mnie jakoś raziła, z tymi pijaczkami i blokowiskami. Po latach wróciłem do jego prozy i jestem mile zaskoczony. Fragment nowej powieści chyba był w czasopiśmie "książki" i co by nie mówić, autor - jest w formie. pozdro
OdpowiedzUsuńJa byłam zadowolona z lektury, Pilch wciągnął mnie w nieskończone przestrzenie swojej fabuły, a można by rzec nawet fabuł, bo opowiada on wiele historii, za pomocą jednej, styl jak zawsze na najwyższym poziomie. Każdy się spodziewał czegoś o śmierci, jednak ujęcie tego tematu przez autora jest dalekie od nostalgii, albo melancholii.
OdpowiedzUsuńkolejna recenzja wydmuszka: dużo słów, mało treści
OdpowiedzUsuńdlaczego tak sądzisz, malignaNT?
OdpowiedzUsuń