Pages

2013-06-15

"Choroba Libenkrafta" Ołeksandr Irwaneć

Wydawca: Biuro Literackie

Data wydania: 15 maja 2013

Tłumacz: Natalia Bryżko, Natalia Zapór

Liczba stron: 136

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 34 zł

Tytuł recenzji: Stygmat plamki


Od razu muszę uprzedzić, że powieści ukraińskiego kolegi po piórze Jurija Andruchowycza nie zmogą osoby kochające czworonogi oraz wszyscy znajdujący się w stanie przygnębienia. Na kartach „Choroby Libenkrafta” miesza się groza z groteską, okrucieństwo z subtelnością; język piękny, gładki i delikatny z przerażającym światem, jaki opisuje. Z rzeczywistością, w której żyć się nie da. A jednak! Irwaneć prowokuje, bo tworzy coś na kształt pamfletu na komunistyczną państwowość, a z drugiej strony mroczny traktat o życiu w mroku, bez szans na zmianę; w świecie, gdzie nigdy nie świeci słońce i gdzie umysły są spaczone ideologią szarości i smutku.

Rzecz rozgrywa się w specyficznym mieście. To miasto biedy i beznadziei. Breja na ulicach odzwierciedla stan duszy jego mieszkańców. Miasto pokrywa pajęczyna torów tramwajowych. Na niektórych mapach miasta w ogóle nie ma. Trudno przewidzieć, czy nadal będzie, skoro żyje w strachu przed groźną epidemią, a wraz z jego blokadą, blokuje się też wypłaty pensji i możliwość oddychania pełną piersią. W tym przygnębiającym miejscu, przedpokoju życia i śmierci, poznajemy Igora. Igor jest aktorem czwartego zaszeregowania w Państwowym Teatrze Dzielnicy Zarzecznej. On i jemu podobni dyletanci otrzymują zlecenie od żwawego reżysera Meteleckiego, aby wystawić na scenie „Króla Edypa”. Wybór przedstawienia nie jest przypadkowy w aspekcie rozwoju zdarzeń i śledzenia losu głównego bohatera. Koledzy z teatru głowią się nad tym, kim jest Sofokles i o czym jest sztuka. Skoro cenzura partyjna patrzy im na ręce, zmuszeni są wystawić niewygodnego dramaturga po swojemu, najlepiej za pomocą pantomimy. Z uwspółcześnieniem, a raczej wbiciem w szare ramy rzeczywistości, w jakiej muszą walczyć z każdym kolejnym dniem tak szarzy obywatele jak Igor.

Świat wokół niego to świat stagnacji. „Nic się nie zmienia. Od wielu lat nic się nie zmienia. Nasi ojcowie i dziadkowie nie pamiętają żadnych zmian. Tak żyło się zawsze. Zmian nie było nigdy. Zmian nie było. Zmian nie mogło być. Zmian nie będzie”. Okazuje się jednak, iż coś się zmienia. Miasto nie jest blokowane bez powodu. Okazuje się, że na ulicach pojawiają się epidemicy. Cierpią na tytułowe schorzenie. Nikt nie kwapi się, by wyjaśnić jego powody ani tłumaczyć, jakie realne zagrożenie niosą zarażeni. Ich się po prostu linczuje publicznie. Zabija z dzikim okrucieństwem bez żadnej refleksji nad tym, co jest przyczyną schorzeń. Objawy są niegroźne, ale widoczne przez wszystkich. Na powiekach epidemików pojawiają się czerwone plamki i to one są stygmatami, które mogą zakończyć życie ich posiadaczy. Ci zarażeni, którzy nie giną pod naporem butów przechodniów czy klucza francuskiego motorniczego tramwaju, rzekomo trafiają na Wyspę i tam poddawani są obserwacji. Szarzy ludzie z szarego miasta potrafią brutalnie zabić za jedną czerwoną plamkę. Świadkiem takiego morderstwa jest sam Igor, który na wstępie jedzie tramwajem do pracy. Nikt – co podkreśliłem wyżej - nie zadaje sobie pytania o to, czym jest choroba, skąd przyszła, co ze sobą niesie i jakie mogą być jej konsekwencje. Choroba jest. Znamionuje zmiany. A przecież w brudnym mieście torów tramwajowych nikt zmian nie oczekuje i każdy się ich boi…

Ołeksandr Irwaneć swoją intrygę snuje dość przewidywalnie, chociaż trudno jest zrozumieć, czym będzie choroba Libenkrafta i jakie może mieć znaczenie. Okaże się bowiem, iż przeklęci staną się wybranymi, a ich piętno może być drogą ku wyzwoleniu. Od ideologii jedynej i prawdziwej. Od szarości, nędzy, bylejakości, smutku. Igor jest postacią centralną tej skromnej powieści nie dlatego, że kryje w sobie coś, co z czasem odkryjemy. Jest taki sam jak inny i jego biografia mogłaby być biografią wszystkich. Alkohol studzący wolę życia i jakikolwiek bunt. Znużona żona, która dziękuje mu za mechaniczny seks. Obcesowa córka, jaka bawi się struganymi z drewna lalkami, a w domu jest pierwszą gotową donieść na tatusia. Igor w tym brudzie codzienności zaczyna jednak przeżywać coś niezwykłego. Dręczące wizje, które mocno niepokoją. Zdaje się widzieć więcej niż inni. Dostrzegać coś, co do tej pory było niedostrzegalne. Z czasem okaże się, iż wizje są zapowiedzią dramatycznych zmian w jego życiu…

Igor jest aktorem z przypadku i głównym bohaterem także z tego powodu. Irwaneć chce sportretować pewną ciemiężoną społeczność i wskazać, do jakiego stopnia stagnacji i marazmu jest w stanie doprowadzić człowieka państwo. To państwo, którego egzemplifikacją jest miasto, gdzie żyje się byle jak i gdzie życie już dawno straciło jakikolwiek smak. „Choroba Libenkrafta” to książka, której może nie zrozumieć człowiek Zachodu. Jej bohaterowie nie szukają wolności i szczęścia, bo pewnie w nich by się zagubili. Starają się utrzymać szare status quo. Potrafią być dla siebie zwierzętami. Zwierzęta zaś tępią bezlitośnie. Nie ma w ich świecie niczego, co dawałoby choć namiastkę radości. To okrutny świat okrucieństwem tych, którzy się nań kiedyś zgodzili. Epidemicy wydają się niebezpieczni. Czy są tacy naprawdę? Do czego doprowadzi odkrycie, co niesie za sobą stygmat czerwonej plamki na powiece?

Zwraca uwagę literacki język pisania o czymś, co nie jest ani piękne, ani wzniosłe, ani też pewnie warte opisu. A jednak Irwaneć próbuje opisać to, co nie daje spokoju mieszkańcom, ale pewnie jemu samemu oraz jego rodakom. Ta proza jest odzwierciedleniem tęsknot, jakie się wypiera. Jest traktatem o istocie Zła, które ktoś kiedyś wtłoczył w pewne ramy, dał mu jedyną i słuszną wykładnię; uczynił w końcu czymś normalnym, poza co nie da się wyjść. O okrutnej Ukrainie… Przesycona wciąż narastającą grozą powieść z pogranicza groteski i mrocznego realizmu jest próbą odpowiedzi na pytania, jakie dręczą tych, którzy uciekli być może na Wyspę przed kostycznymi ideologiami, ale nigdy o niej nie opowiadają, bo nie mają punktu odniesienia, by opisać zmiany. Zmian nie będzie. Szczęśliwego zakończenia także. Obcowanie z prozą Irwanecia będzie bolesne i zostawi gorzki ślad. Czy zatem warto? Tak, bo to książka inteligentna, która wprowadzi nas w grę, jakiej reguł być może do końca nie pojmiemy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz