Wydawca: Claroscuro
Data wydania: 13 maja 2013
Data wydania: 13 maja 2013
Tłumacz: Sławomir Paszkiet
Liczba stron: 152
Oprawa: miękka
Cena det: 29 zł
Tytuł recenzji: Stygmat uchodźcy
Dramat rozpoczyna się w
momencie, kiedy skaner na granicy odróżni skulone ciało od ładunku pomarańczy. Zaczyna
się wówczas bycie uchodźcą. To status, ale jednocześnie stygmat. Czyj stygmat?
Między innymi Asi z
okaleczoną pochwą. Tak to już jest, bo „wycinanie narządów płciowych to
kultura. Niewycinanie narządów płciowych to cywilizacja. Człowiek jest ssakiem
miłującym kulturę”. Kogo jeszcze? Lídii – nastoletniej uciekinierki, która
zabiera ze sobą skrzypce, bo one są najważniejsze. Zhańbionego Shaukata,
którego małżonka porzuca w obozie dla uchodźców, by szukać wolności na własną
rękę. Maqsooda z przekrwionymi oczami, który widział śmierć rodziny,
przekroczył 20 granic, a teraz chce przekroczyć granicę niemożliwą – ożenić się
z Belgijką i uwolnić od piętna statusu uchodźcy. Jest jeszcze Stipe z
przetrąconym kręgosłupem dzieciństwa. Jest Ifeanyi, podstarzały rowerzysta –
amator traktujący sygnalizację świetlną jak bożonarodzeniową ozdobę. Jest również
Martina, która pragnie ukatrupić dziecko, jakie właśnie urodziła i są także
inni. Wielu innych. Nieszczęśliwi, zagubieni, oczekujący. Ci, którzy uciekli z
piekła i wierzą, że znaleźli się w wolnym świecie. Ci, którzy często nigdy nie
pojmą, czym jest prawdziwa wolność.
Książka Dimitrija Verhulsta
zrobiła furorę jakiś czas temu. „Problemski Hotel” to nie tylko fabularyzowany
dokument, który opisuje, z jaką niechęcią albo obojętnością Belgia traktuje
uchodźców. Autor prezentuje szereg poważnych problemów w krzywym zwierciadle;
czarny humor, zjadliwy chwilami, czasami wręcz doprowadzający do łez, staje się
swoistym antidotum na dramaty, których opisywanie nie jest w żaden sposób
łatwe, a tym bardziej nie wiąże się z komizmem. Tym niemniej jest się z czego
pośmiać, bo kiedy płakać już nie ma sensu, pozostaje śmiech przez łzy. Galeria
postaci mieszkających w obozowych kontenerach to ludzie, którym przyglądamy się
z ciekawością i sympatią. Tacy, co przybyli do Europy w akcie desperacji, tak
samo desperacko szukając w niej jakiegoś punktu zaczepienia. Chcą zacząć nowe
życie. Niejednokrotnie chcą je zacząć tak w ogóle, bo tam, skąd pochodzą, nie
żyli naprawdę. Verhurst wskazuje pewną różnicę i każe się zastanowić nad istotą
dramatów uchodźców. Czy ci z krajów bloku wschodniego, którzy po prostu chcą
poprawić swój byt równi są czarnoskórym i muzułmanom, jacy zwyczajnie o byt
walczą, bo nigdy nie zaznali normalności w krajach, gdzie zabija się z taką
łatwością, z jaką w Belgii wydaje pisma odmowne, skazujące emigrantów na powrót
do piekła, z którego uciekli?
Narratorem jest człowiek z
bolesną przeszłością. Bipul Masli rozpoczyna swą opowieść od momentu, w którym
zrobił zdjęcie swego życia. Zdjęcie konającego dziecka. „Chciałem je
sfotografować umierające. Nie umarłe, bo to może przecież zrobić każdy”. Takie
fotografie zapewniają sławę i pieniądze. Bipul nie zdobył ani jednego, ani
drugiego. Opowiada o tym, jak los związał go z fotografią. Tego dnia, gdy
wykonał pierwsze zdjęcie swej starszej siostry, której głowa weszła w drogę
kuli… Masli zadziwia od pierwszych stron i wzbudza ambiwalentne uczucia. Czy
ten człowiek rozumie, czym jest dobro, a czym zło? Gdzie leży granica między
nimi? Co jest sacrum, a co profanum? Jak wygląda kodeks człowieka moralnego?
Autor „Problemskiego Hotelu” pokazuje, że my, wszyscy cywilizowani
Europejczycy, mieszkańcy kapitalistycznego raju wolności, sami nie znamy
odpowiedzi na te pytania. Uchodźców potraktowano by z należną im niechęcią
(nikt ich nie zapraszał, nikt nie będzie łożył na ich utrzymanie, nikt się z
nimi nie zintegruje), ale polityczna poprawność nakazuje grę. Dla Belgów na
kartach książki Verhursta relacje z emigrantami to wieczna gra. Gra na pisma,
dokumenty, nakazy, zakazy, symulowanie serdeczności, ciepła, otwartości i zrozumienia
dla problemów. Czy ktoś, kto chodzi syty, ubrany, ma gdzie mieszkać i co jeść,
a nad jego głową nie świstały kule i nie przemierzył tysięcy kilometrów ukryty
w ciężarówce lub na statku jest w stanie zrozumieć, że uciekinierzy z innych
krajów mają jakieś problemy?
Bohaterowie tej książki
starają się zabić czas, podczas którego oczekują. Dwa negatywy z urzędu państwa
prawa i wolności wiszą nad nimi niczym miecz Damoklesa. Trzeci negatyw i powrót
do ojczyzny gwarantowany. Nikt tego nie chce, ale nikt też nie jest w stanie
zbliżyć się do mentalności i kultury tych, u których goszczą. Nie wystarczy
opanowanie podstaw niderlandzkiego oraz pobieżne zapoznanie się z prawami i
ustawodawstwem. Nie wystarczy pojąć za żonę Belgijkę, by stać się Belgiem. Nie
jest osiągalne pozostanie w tej przestrzeni i czasie tak naprawdę, kiedy nie
rozumie się do końca swej tożsamości. Co rozumieć, kiedy trzeba było uciekać;
kiedy jedynym przejmującym stanem był paraliżujący strach, który pchał do
działania, do ucieczki, do porzucenia miejsca swych narodzin. Uchodźcy
Verhulsta starają sobie umilać gorzkie życie. Prostymi sposobami. Tak, by nie
zwariować. Bo skoro przeżyło się ekstremalne warunki i nielegalnie przekroczyło
granice, niczego bardziej strasznego doznać już nie można. Chyba że jest to
trzecia, decydująca o powrocie negatywna opinia urzędowa. Chyba że Belgia
pokaże swą okrutną, mało humanitarną twarz. Chyba że przyjdzie wrócić do tego,
od czego uciekło się nie tylko fizycznie. To są właściwie niemożliwe do
opisania dramaty. W tej książce nabierają barw, stają się wyraźne. Ta fabuła to
protest wobec bezduszności polityki państw, gdzie emigranci szukają ratunku.
Każe też zastanowić się nad tym, czy rzeczywiście słusznym byłoby przyjmowanie
każdego, kto zechce szukać nowego życia w innym, lepszym od swojego kraju…
„Problemski Hotel” czyta
się szybko, choć opisane obrazy na długo zapadają w pamięć. Trudno się także
zdecydować, czy można uśmiechnąć się podczas lektury, bo z jednej strony to
zapis boleści niewyrażalnych słowami, z drugiej zaś słowa dowcipne pomagają
ogarnąć i oswoić ogrom cierpienia uchodźców. Dmitri Verhulst stworzył powieść
prowokacyjną i inteligentną. Chciałoby się po przeczytaniu zapomnieć o tym, co
napisane. Bo przecież trudno ogarnąć ogrom zła, kiedy się go nie rozumie. A ci,
którzy starają się o azyl, nie rozumieją i kraju, w którym chcą się odnaleźć i
samych siebie, okaleczonych emocjonalnie oraz fizycznie; z ranami, jakich nigdy
nie za się zaleczyć. To taka problemska książka o problemach, których chyba
nigdy nie da się rozwiązać.
dopisuję do listy książek do przeczytania :) wygląda bardzo interesująco!
OdpowiedzUsuń