Pages

2013-06-21

"W szpilkach od Manolo" Agnieszka Lingas-Łoniewska

Wydawca: Novae Res

Data wydania: 30 maja 2013

Liczba stron: 233

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 29,90 zł

Tytuł recenzji: O wszystkim, co już było


Chick-lit nad Wisłą miewa się bardzo dobrze. Coraz lepiej. Aż do przesytu doskonale. Wciąż wychodzą kolejne opowieści o tym, jak zagubione w świecie przeżyć bohaterki przechodzą metamorfozę; z brzydkiego kaczątka stają się łabędziem, z zakompleksionej szarej myszki przebojową kobietą sukcesu, z zasmarkanej i zapłakanej cierpiętnicy dumnie wypinającą pierś kobietą, jaka znalazła miłość. Agnieszka Lingas-Łoniewska to pisarka bardzo płodna i pewna swojej wartości. Jestem przekonany, iż moje niezadowolenie i rozczarowanie po lekturze „Szpilek od Manolo” – pierwszej z ośmiu jej książek, do jakiej miałem okazję zajrzeć – dzielnie przyjmie „na klatę”, bo cukrowania ma zapewne już przesyt po licznych słowach zachwytu na blogach książkowych.

Po Katarzynie Grocholi, która każdemu pokazała, zrobiła to i Małgorzata Kalicińska, i Joanna Fabicka, i… nazwiska można mnożyć; wątków, tropów, motywów i poruszanych tematów już nie. „Szpilki od Manolo” to opowieść o samodzielnej kobiecie, która jest przekonana, iż ma nad wszystkim kontrolę. Dumna z siebie i swego życia, choć niezadowolona z pracy i paru innych drobiazgów, idzie przez życie z podniesioną głową. Liliana Arciszewska jest z jednej strony kobietą, jakich wiele (mam tu na myśli korporacyjne, zdeterminowanie na sukces i wyniki przodowniczki pracy kapitalistycznego więziennictwa). Z drugiej – skrywa w sobie pasje, lęki, nadzieje, poglądy i odczucia, jakie rzadko tak się mogą skumulować w jednej płci pięknej i rzadko też kobieta takowa pozwala poznać się naprawdę. Liliana pozwala. Przede wszystkim na to, by przez moment porzucić samokontrolę i oddać się sile rosnącego w niej uczucia. Bo wszystko zaczyna się od impertynencji, czarnej beemki, stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu, bajecznie niebieskich oczu i testosteronu, który unosi się w zatęchłym powietrzu parkingu, gdzie pewien mężczyzna pozwolił sobie na samowolkę przy parkowaniu.

Liliana sama zapracowała na swoją niezależność i jest z tego powodu bardzo dumna. Bez uwieszania się na męskim ramieniu i sięganiu do portfela tegoż dorobiła się własnego mieszkania i samochodu. Dodatkowo wie, że twardo stąpa po ziemi nawet wówczas, gdy odbija się od niej stukot jej ulubionych szpilek. Pracę ma specyficzną. To system i połączone w coś sekcje zajmujące się czymś ważnym, czyli niczym w ogóle. Zatem korporacja. Nieodkryta tajemnica dla tych, którzy nie dostąpili zaszczytu pracy w czymś takim i których pytania o to, czym się tam w zasadzie konkretnie zajmujecie, zbywa się odpowiedzią „tym i owym”. Liliana swej pracy nie lubi, co chyba podważa jej enigmatyczny sens. Najchętniej otworzyłaby jakąś knajpkę, zajęła się recenzowaniem na blogu nowości wydawniczych, przygarnęła kilka kotów więcej i … zakochała się. Tyle tylko, że trudno jest zakochać się komuś z takim poczuciem odpowiedzialności za zdrowy rozsądek, jaki zawsze nią kieruje. Nawet wtedy, gdy emocje na chwilę górują, z ust pada przekleństwo okupione karną monetą wrzuconą do świnki – skarbonki, a rozum odmawia posłuszeństwa, kiedy nogi uginają się przed przystojnym Michałem Maliszewskim.

Agnieszka Lingas-Łoniewska chciała stworzyć lekką i przyjemną książkę, którą ma się czytać emocjami oraz dzielić się nimi, uznając za przekonujący argument, iż mamy tu do czynienia z dobrą literaturą. „Szpilki od Manolo” nie są książką ani odkrywczą, ani mówiącą cokolwiek nowego o skomplikowanym świecie kobiecych doznań. Początkowy zgrzyt, jaki mnie dotknął, to konwencja, w jakiej ma być to pisanie ujęte. Komedia, kryminał, romans, powieść sensacyjna? Komizm sytuacyjny chwilami rzeczywiście broni tę powieść, bo jest przy czym po prostu się uśmiechnąć, natomiast wątek kryminalny z nutą sensacji trąci już lekkim dyletanctwem, albowiem nie tyle toczy się ślamazarnie i do bólu przewidywalnie, co nie ma żadnych konturów, żadnego pogłębionego tła. Lingas-Łoniewska chciała za wszelką cenę książkę wzbogacić o coś nowego. A przecież to romansowa historia odwołująca się do prostych pragnień kobiet, które w literaturę chcą uciec, oszukane życiem.

I z autorką jest pewnie tak, jak z samą Lilianą, która mówi: „Ciągle czegoś szukam. Notorycznie wszystko gubię”. Odniosłem wrażenie, że konstrukcja „Szpilek od Manolo” sama się wciąż szukała; że do ostatniej kropki wędrowało się po omacku, że imperatywem było jedynie, aby odwołać się do modnych nurtów i trendów społecznych oraz sportretować przemianę. Słabo osadzoną w czasie i przestrzeni. Słabo też wyeksponowaną charakterologicznie; Liliana bowiem nie zmienia się, w znacznej mierze dostosowuje punkt widzenia do punktu widzenia swego ukochanego. Niby nadal jest niezależna, ale w układzie, do jakiego kieruje ją serce, będzie musiała pójść na kompromisy. Konstrukcji psychologicznej głównej bohaterki można zarzucić sporo. Przesycenie w Lilianie cech dystynktywnych kobiety samotnej i dzielnej jednocześnie, czyni z niej postać, która z trudem na dłużej zapadnie w pamięć. Mimo tego, że bardzo i za wszelką cenę chce być wyraźna.

„W szpilkach od Manolo” autorka bawi się stereotypami, ośmiesza wszystko – nawet to, co nie jest śmieszne. Uciekając od stereotypów, boleśnie nimi wciąż operuje; co gorsza, wpada w stereotypy gorsze niż te, które chce wykpić. Wartka akcja, dość interesująca fabuła, feministyczne wycieczki ku skądinąd ciekawym kwestiom… Tak, jest w tej książce coś, co może zainteresować. Zakończę truizmem samej Liliany, resztę oddając milczeniu - „Każdy lubi to, co lubi”. Lubić można to, o czym pisała Szymborska. Pytanie o to, czy wielką sympatią stworzy się jakość. Literacką jakość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz