Wydawca: FORMA
Data wydania: 20 kwietnia 2013
Liczba stron: 192
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 35 zł
Tytuł recenzji: Wybuch Wszystkiego
Żyjemy w zamęcie. W każdym
jego możliwym znaczeniu. Od momentu, gdy otwieramy oczy, do czasu, kiedy z
błogością je zamykamy, odbieramy tyle bodźców, ile nasi przodkowie przyjmowali
do swej świadomości przez całe życie. Dostosowaliśmy się do tego. Jesteśmy
chodzącym zamętem pośród wszystkiego, co nieustannie się zmienia. Tyle tylko że
pozór braku czegoś stałego nie powoduje, iż niczego takiego nie ma. A stała,
niezmienna nieustannie i być może jedynie pogłębiająca się, jest samotność.
Pośród wszystkiego, co też jest samotne, ale się do tego nie przyznaje. I
zagubienie. Do niego można przywyknąć. Właściwie do wszystkiego można
przywyknąć, jeśli chce się być elementem wystroju dzisiejszego świata. Mało
komu udaje się świat kopnąć w tyłek, zdekonstruować jego miałkość, zaszczekać
głośno i odegnać zamęt. Mało kto jest w stanie dać opór zwielokrotnionym
bodźcom i informacjom, proponując książkę, w której można ugrzęznąć. I dobrze,
bo po to, by przede wszystkim zrozumieć.
Niechaj ci, co obskakują
tysiące kont na fejsie, lajkują miliony postów, przedzierają się przez setki
maili w pracy i wykonujący dziesiątki telefonów w pustkę, spróbują przebić się
przez „Zamęt” Krzysztofa Niewrzędy! Niech będą dzielni i powalczą nieco z jego
slangiem, dzikim strumieniem świadomości, z jego fabułą nie o teorii spisków,
ale o spisku wszelakich możliwych teorii. Niech przeczytają do końca i
zrozumieją, jak i w czym żyją. A jeżeli będzie to zadanie zbyt trudne, to może
istnieje jeszcze szansa na to, by się zatrzymać. By uporządkować zamęt choć w
samym sobie. Tego chcieliby bohaterowie Niewrzędy, ale chyba żadnemu nie będzie
to dane. Nam dane jest przeczytać książkę wyraźną, wieloznaczną, nieznośnie
niedydaktyczną i pozbawioną wszystkiego, co zazwyczaj mają wypromowane w
zamęcie medialnym bestsellery. To silna proza, iskrząca wciąż niemiłosiernie,
zmuszająca do zmęczenia i wymagająca tego, by ogarnąć ją na przynajmniej kilku
poziomach interpretacyjnych. Taka prywatna zemsta na świecie za jego zamęt.
Doskonale skonstruowana i prowokująca. Nie do czytania. Do przemyślenia.
Drugoosobowa, rwana i
męcząca narracja młodzieżowego slangu wciąż kieruje smutnym bohaterem tej
książki. Ukończył socjologię i uzdrawia ludzi. Po godzinach napina się na fejsie
jako Anioł, zgarniając coraz to kolejne rzecze znasów i budując tożsamość
złożoną ze słów na wolności, które niewolą bardziej niż pozafejsowa
rzeczywistość. Wraz z kumplem i zażywnym staruszkiem przerzucają się newsami na
temat tego, co aktualne. A aktualne jest niestety wszystko. Od razu. Bez
wytchnienia. I natychmiast wypowiadane. Teorii jest cała mnogość i trzeba je
sobie nawzajem wyłuszczyć. Trzeba pogadać o tym, że historia europejskiego
Kościoła katolickiego to czas mocnego gruntowania ciemnoty. Że palenie książek
to doskonały chwyt marketingowy, co przysłużył się już niejednemu autorowi. Że
jakby można było na legalu, to każdy człowiek mógłby wsuwać drugiego, gdyż mamy
do tego predyspozycje i nie ma to nic wspólnego z jakimiś zboczeniami. Też o
szukaniu kontaktu z obcymi, bo przecież między nami, na tym ziemskim łez
padole, nie ma już żadnej komunikacji…
A jednak coś na jej kształt
się rodzi w życiu domorosłego bioenergoterapeuty. Do anielskiego profilu na
fejsie dociera niejaka Laura. Początkowo nic nie będzie zwiastowało dramatu
uniesień wszelakich, dzięki któremu Niewrzęda konstruuje ironiczną biografię
współczesnego Wertera. Laura to taka schopenhauerowska pierdosrajda, która klei
się do wirtualnego anioła, by ulżył jej w egzystencji wiecznego cierpienia.
Kontakt zacieśnia się i powoduje, że coraz trudniej grać rolę zbawiciela ze
skrzydłami. Laura na kilka sposobów pragnie, by bohater „Zamętu” zrobił coś,
czego nie jest przecież w stanie zrobić. By odkrył się naprawdę.
Czy Laura nie prosi o zbyt
wiele? No bo przecież jaką mamy sytuację nakreśloną już na wstępie? „Budzisz
się i myślisz, o co kurwa biega? Upał, skwar. Jakaś wszechogarniająca gorączka.
A do tego jeszcze megasusza. Jakby w nocy nastąpiło totalne ocieplenie”. Ten
żar jest wokół, ale i wewnątrz bohatera. Gorączkowo myśli o tym, jak uciec od
czegoś, od czego uciec się nie da. Bo niby dokąd? Jak wygląda świat? „Rzeki
wysychają, gatunki wymierają, wulkany wybuchają, powodzie zatapiają, meteory
napierdalają”. Globalna wioska stała się równie globalnym obozem pracy, gdzie
żyje się po to, by harować; zarabia po to, by wydawać na błyskotki
współczesności; wegetuje się w ciasnej konserwie własnych poglądów, którym
daleko do klarowności, kiedy na każdym kroku są podważane. Bohater Krzysztofa
Niewrzędy utkwił w matni bylejakości wszelakiej i nie jest w stanie nic z tym
zrobić. Poza tym jest sam. Nie widzi możliwości odnalezienia się w
jakiejkolwiek otaczającej go grupie. „Z kim masz robić hałas? Ze studenciakami,
który mają zapłon jak diesel na mrozie? Z ewenementami polującymi na cieplaków?
Z mimochodami, który przepraszają, że żyją? Z robolami zoranymi jak konie po
westernie? Z japiszonami, podpierdalającymi się wzajemnie, żeby wygrać termos?
Z rentmenami, którzy wszyscy lecą na Borata? Z wyznawcami manekinizmu, którym
oprócz kapusty cała reszta wisi koło pisi?”. Werter w swym zagubieniu uciekłby
pewnie na łono natury. Bohater „Zamętu” biegnie tam, gdzie jest jeszcze gorzej.
Do internetowego błota fejsa, gdzie grać może ze światem wedle własnych reguł.
Czy aby na pewno?
Czego w tej książce nie ma!
Jak to w jednej z powieści Jerzego Franczaka – Koran i Cioran. Oraz dużo, dużo
więcej. Narracja podlewana jest sosem cytatów. Mamy Dickensa, Carrolla, Paza, a
nawet św. Pawła. Muzycznie przygrywa Nirvana, Lao Che i Massive Attack. Odezwie
się Owidiusz, Fromm, a nawet Chomsky. Ta przypadkowość nie wynika jednak z
zamętu. Przekonujemy się bowiem, że autor nad swym kloacznym bluzgiem
informacyjno-dezinformacyjnym doskonale panuje i wie, ku czemu zmierza.
Atakowanie bezużyteczną wiedzą i w książce, i w życiu ma podobne natężenie.
Tyle tylko, że przesłanie jest ukryte gdzieś ponad lingwistyczną papką. Czy
„Zamęt” jest bezwzględnie mroczną satyrą na świat przepełnienia i jednoczesnej
pustki? A może to tylko inteligentna gra, nie tyle językowa, co przede
wszystkim światopoglądowa? Wszystko jest serio, czy może właśnie ze wszystkiego
można się śmiać? Gdzie dokładnie umieszczono klucz do zrozumienia, w którym
momencie „Zamęt” staje się wyrafinowanie spójny?
To nie jest żadna lekka
i przyjemna lektura. To nie jest książka dla tych, którzy przyswajają, nie
myśląc. To jest właściwie powieść dla nikogo, ale w gruncie rzeczy dla
wszystkich i o wszystkich. Drapieżna, genialnie stronnicza i subiektywna; taka,
przy której się śmieje i płacze, ale nie chodzi o emocje, lecz przekaz. Myślę,
że dość jednoznaczny. Tylko trzeba się przedrzeć przez narracyjny zamęt do
ostatniej kropki. Co naturalnie zrobić warto, a nawet trzeba.
świetna recenzja, z pewnością sięgnę po książkę
OdpowiedzUsuń