Wydawca: JanKa
Data wydania: 3 lipca 2013
Liczba stron: 192
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 27,30 zł
Tytuł recenzji: Raj na chwilę, by przysiąść…
Wydawnictwo JanKa inauguruje
nową serię wydawniczą. Mają to być w założeniu książki opowiadające o wrastaniu
w inne światy, mentalności i kultury, których autorami nie będą sowicie
opłacani przez sponsorów reporterzy, lecz zwykli ludzie, uważni obserwatorzy i
podróżnicy, jacy szukają choć na moment zakorzenienia w innym świecie. To może
być naprawdę wyjątkowa seria, co zwiastuje „Przystanek Kostaryka” Grażyny
Obrąpalskiej.
To snuta niespiesznie
narracja o przenikaniu świata, jaki trudno nazwać rajem na ziemi, a jednak przez
chwilę się nim staje. Bez egzaltowanych uogólnień, bez chwytających za serce i
wyobraźnię środków typowego reportażysty. Bez czynienia z tej opowieści niczego
więcej niż historii o tym, w jaki sposób przez trzy lata autorka wraz z mężem
Jackiem mierzyła się z trudami życia w kraju co najmniej specyficznym.
Nazywanym „Szwajcarią Ameryki Środkowej”, ale to miano – jak wiele różnych
mitów – zostanie w książce Obrąpalskiej skonfrontowane z trudami życia
codziennego gringos, dla których
Kostarykańczycy są otwarci i mili, ale którym ich wielka kostarykańska rodzina
nigdy nie uchyli drzwi na tyle, by przestali być obcy; jakkolwiek poważani,
lubiani i cenieni…
Właściwie to czego można
szukać w kraju, gdzie większość obywateli poddaje się transowi pielgrzymowania
do figurki Matki Boskiej w Cartago, gdzie w katolickim państwie buduje się domy
z kratami w oknach i gdzie korupcja oraz przestępczość są nasilone równie
mocno, co absurdy w prawie, które zmienia swe przepisy wciąż na nowo powodując,
że bez dobrego adwokata w Kostaryce przeżyć się nie da? Czym może kusić kraj z
wszechobecną drożyzną i fachowcami z dwiema lewymi rękami, z rozpadającymi się
drogami i mostami, z brakiem zainteresowania tym, co dzieje się w miasteczku
obok, nie mówiąc już o świecie poza granicami? Co może przyciągać do państwa,
którego synonimem specyficznej mentalności jest pura vida - pozdrowienie i zapewnienie o tym, że wszystko jest
dobrze, w opowieści autorki będące
synonimem wszelakich możliwych trudności, które piętrzyć się będą przed każdym,
kto zdecyduje się na dłuższy pobyt w Kostaryce?
Jednak można. Bez względu na
wszystko. Na dziwactwa, niedogodności, niewdzięczności i surowość klimatu.
Można chyba wtedy, kiedy jest się wiecznym podróżnikiem, spragnionym nowych
wrażeń wagabundą, któremu łatwo jest przywyknąć do inności, bo jest na nią
otwarty i gotów ją szybko zaakceptować. Obrąpalscy, którzy po latach emigracji
w USA są w Kostaryce kimś na kształt emigrantów podwójnych, postanowili
zaryzykować i zakotwiczyć się w miejscu, w którym urzekają nieskończone
odcienie zieleni, spokój dokoła i senny upływ czasu, jaki sam wyznacza swoje
ramy. Tytuł doskonale odzwierciedla to, czym była dla nich Kostaryka. Mieszkali
tam trzy lata, choć pewnie planowali mieszkać dłużej. Zatrzymali się, co zwłaszcza
dla męża autorki mogło być trudne. Dlaczego? Obrąpalska wyznaje: „Są ludzie, którzy chcą przebiegnąć,
przemaszerować lub przesiedzieć życie. Jacek – biegnie. Ja – wolę maszerować.
Ale też przysiąść czasami na krzesełku. I tak przysiadłam na trzy lata w
Kostaryce”.
Zbudowali sobie piękny dom.
Casa Escalada – dom, do którego trzeba się wspinać. Wspinaczka ma tu różne
znaczenia. Utrudzili się niemożliwie już przy samym procesie budowania tego
domu. Nie szło łatwo, bo nic nie idzie łatwo w Kostaryce. Byli o krok, by
skusiła ich Panama ze swą stolicą, miastem w wiecznym ruchu. Wrócili do budowy
domu. Odwiedzili nie tylko południowego sąsiada Kostaryki. Dużo bardziej
nieprzyjemne było oglądanie zacofanej Nikaragui i przekraczanie granic, na
których sąsiedzi próbują zarobić na sobie, podnosząc opłaty za „papierowe”
wizy. Została jednak Kostaryka, zaparcie ku temu, by zamieszkać na wzgórzu z
widokiem na Kordyliery i niezwykła wręcz otwartość, by nauczyć się pokory. W
każdym możliwym wymiarze. I chociaż cierpliwość się skończyła, proza życia
stała się zbyt opresyjna i oboje zrezygnowali ze swego raju na ziemi na rzecz
cywilizacji w prowincjonalnym amerykańskim Cary, trzy niezwykłe lata zostawiły
ślad w ich pamięci i świadomości. Pozwoliły na to, by zawrzeć liczne
przyjaźnie; w różnym wymiarze i znaczeniu, bo nie o innych ludzi tylko chodzi.
Zapiski o perypetiach Obrąpalskich są sumiennym świadectwem zaangażowania w
świat, dla którego piękna można było toczyć ciągłe boje z wężami i mrówkami,
znosić pasywność i skłonność do unikania odpowiedzialności za błędy
Kostarykańczyków i pogodzić się z tym, że status rezydenta dla jednego z nich
okaże się czymś niemożliwym…
Formalnie kilka zarzutów
może się pojawić pod adresem tej publikacji, ale to wynika z faktu, iż jest to
opowieść pisana chyba przede wszystkim sercem, jakie tęskni do życia, które
przecież łatwe nie było. Pomiędzy poszczególnymi rozdziałami nie ma jakiegoś
zarysowanego porządku. Autorka często
powtarza pewne myśli albo po raz kolejny prezentuje już ukazany fakt. Chaosu
jest chwilami tyle, co na kostarykańskich ulicach czy bazarach.
To nic. Dlaczego? Widać
dbałość o szczegóły i o oddanie rozmaitych nastrojów, jakie towarzyszyły dwojgu
bliskim sobie ludziom na ziemi, która stała się bliska, ale chyba do końca
pokochać się nie pozwoliła. Miło jest przysiąść na krzesełku, poznać tę
historię. Bo co przeciętny Polak wie na temat Kostaryki? Lektura tej książki będzie
bardziej pasjonująca niż kopanie w encyklopedii, a na pewno da coś, czego tam
się nie znajdzie. Niezwykłą atmosferę oswajania miejsca, które na zawsze
pozostaje dzikie, ale staje się domem, prawdziwym domem; małą namiastką
ziemskiego raju i miejscem, gdzie zmienia się optyka patrzenia na swój własny
los, swe przywary, przyzwyczajenia, poglądy i sposób życia. Ogólnie zatem
„Przystanek Kostaryka” to pozycja wartościowa i wiecznie będzie świeża, bez
względu na to, ile lat upłynie od czasu, gdy Obrąpalscy opuścili kraj ze
stolicą w San José. Świeżość zapewnia bezpretensjonalny styl i ciekawa
perspektywa patrzenia na miejsce, którego większość z nas na pewno nie zobaczy.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietnie:) Bardzo lubię książki o innych krajach pisane z perspektywy osób, które tam zamieszkały, fakty i obserwacje a nie beletrystyka....Recenzja znowu kusząca do sięgnięcia po pozycję:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam książki, które opisują przygodę zwykłych ludzi w nowej przestrzeni. Doceniam ich początkowe zagubienie i późniejszą chęć zaadaptowania się w nowym środowisku.
OdpowiedzUsuńTo może być naprawdę dobra seria! ..no i ta okładka, z której bije siła spokoju..
Zofka, najlepiej u wydawcy bezpośrednio! Myślę, że warto zabrać w podróż. W Internecie widziałem gdzieś także relację wędrowca, który przemierzał Amerykę Środkową. Po polsku.
OdpowiedzUsuń~Iwona~, jak wspomniałem, to nie jest reportaż rasowego reportera. Ale w tym urok tej publikacji! Polecam.
Olga, wszystkie okładki JanKa są małymi dziełami sztuki. Też jestem ciekaw, jak rozwinie się seria. Pozdrawiam.
Bardzo mi sie podoba recenzja Jaroslawa Czechowicza - wylapal wszystkie dobre i slabe elementy specyficznego reportazu Obrapalskiej. Kostaryka z zewnatrz wyglada zupelnie inaczej - pura vida!!! a to jednak tylko haslo reklamowe i styl myslenia.
OdpowiedzUsuńPrawda jest bardzo skomplikowana i autorka dala dobra probke problemow zycia w Kostaryce. Dla mieskancow US realia CostaRica sa jak horror innej cywilizacji
Brawo dla Autorki i dla Recenzenta.
Mieszkam w Kostaryce już od 6 lat. Początki były trudne, szok kulturowy ogromny, tęskonta za rodziną, przyjaciółmi i porównywanie wszystkiego do Polski i do Europy. Dopiero po czterech latach udało mi się uwolnić od tego brzydkiego nawyku, oczyścić serce i umysł, otworzyć się na nowe doświadczenia. Teraz żyje mi się tutaj dobrze. Znalazłam swój raj na ziemi, a może po prostu dom...
OdpowiedzUsuńNie o tym jednak miało być. Chciałam zwrócić uwagę, że mówimy "Kostarykanin", a nie "Kostarykańczyk". Do niedawna sama żyłam w nieświadomości, ale po przeczytaniu tego artykułu pracuję nad swoją polszczyzną.
http://obcyjezykpolski.pl/kostaryka/