Wydawca: MUZA
Data wydania: 12 czerwca 2013
Liczba stron: 334
Tłumacz: Małgorzata
Bochwic-Ivanowska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 34,99 zł
Tytuł recenzji: Ostatni rejs
Wszyscy
czytają Yrsę Sigurðardóttir, czytam
więc i ja! Ponieważ Islandia jest małym krajem i bardzo prawdopodobne, że wielu
Islandczyków dobrze się zna, z pewnością już pisarze znają się na wylot. A
jeśli nie znają, to uważnie czytają. Tak się składa, że Sigurðardóttir
podebrała chyba do swojej nowej książki motyw wykorzystany przez młodszego
kolegę po piórze, Stefána Mániego. On wydał w 2006 roku swoją powieść „Skipið”, ona cztery lata po nim „Brakið”. I tyle zabawy islandzkim oraz
teorii spiskowych, bo „Statek śmierci” wykorzystuje wędrówkę widmowego pojazdu
wodnego zupełnie inaczej, dużo bardziej zwyczajnie i bez wielu symbolicznych
nawiązań, które ukrył w fabule opowieści o frachtowcu „Per Se” Máni. Powyższe
tytułem wstępu i na pohybel omówieniom, jakie zwracają uwagę na to, że tym
razem Yrsa Sigurðardóttir
wykorzystała naprawdę niezwykły motyw i zrobiła to oryginalnie. To, co zrobiła
jednak warte jest podziwu, bo jej dryfująca po morzu Lady K, która bez żywej
duszy na pokładzie z rozpędem wpływa do portu w Reykjaviku, kryje w sobie
tajemnice, jakie naprawdę mrożą krew w żyłach i chłodzą mimo upału, jeżeli ktoś
nabierze na tę książkę ochotę teraz, w środku lata.
Dość sceptycznie podchodzę do powieści cyklicznych,
bo w większości generują one przewidywalną nudę i miałkość, jakich nie da się
ukryć nawet za świetnie skrojoną fabułą i doskonale budowanym napięciem.
Kolejna – nie liczę która, ale łatwo to sprawdzić – powieść, w której dzielna
prawniczka Thora Gundmundsdottir rozwiązuje zagadki kryminalne, nie ma chyba na
celu ciekawego rozwijania wątków, które dotyczą osobistego, zmieniającego się
życia bohaterki. O ile zatem w "Trzecim znaku" sama biografia Thory wydawała
się ważna na równi ze sprawą, jaką prowadziła, o tyle tutaj przywołanie postaci
i zdarzeń z jej życia rodzinnego wyszło autorce kaleko i dodatkowo zabrakło jej
konsekwencji w dopięciu każdego z wątków, co można było zauważyć w
dotychczasowej twórczości. Bo jak rozwiązuje się problem jej dorastającego i
już obarczonego dzieckiem syna Gylfiego, który postanawia podjąć się pracy na
platformie wiertniczej w Norwegii, do czego zachęca go ojciec i były mąż Thory?
Sigurðardóttir wsiąkła całkowicie w klimat płynącego po oceanie statku, na
którym dzieją się niestworzone rzeczy, zaś rzeczywistość Reykjaviku ubarwiła
jedynie znakomitą kreacją sekretarki Thory, Belli, która bywa złośliwa oraz
niekompetentna i chociaż niewyparzoną gębę czasami kieruje w stronę drukarki
celem pozbycia się treści żołądkowych, jest zaskakująca, uroczo świeża i w
nieokrzesany sposób bystrzejsza chwilami niż jej chlebodawczyni.
Nieważne to wszystko, nieważne zupełnie, bo przecież
mamy szeroko otworzyć oczy ze zdumienia i bać się historii, jaka rozegrała się
na pokładzie białego i okazałego stevena, który przybija do portu bez załogi
oraz bez pasażerów, a byli nimi członkowie rodziny pewnego bankowca,
lądowo-biurowego szczura zmuszonego w dziwnych okolicznościach do tego, by z
żoną i dwiema córkami wrócić z zimowego wyjazdu do Lizbony statkiem, a nie po
prostu samolotem, co wcześniej było w planie. Zagadkowe jest nie tylko to,
dlaczego Egir decyduje się na dość niebezpieczną w stosunku do przelotu
wyprawę, ale również fakt, że firma likwidacyjna banku, do którego należy
przejęta Lady K, zezwala na rejs swoim kosztem, generując dodatkowe przecież
straty.
Thora wiąże się z mroczną historią jachtu po tym,
jak przybywają do niej rodzice Egira, którzy w porcie doczekali się tylko
przypłynięcia widmowego statku, a nie uściskali syna z rodziną. Starsi państwo,
będąc w mocnym jeszcze szoku, nie przestają myśleć racjonalnie, prosząc Thorę o
pomoc w uzyskaniu szybkiej wypłaty z firmy ubezpieczeniowej, która pomoże im
zachować wnuczkę przy sobie, skoro nie ma już żadnej rodziny. Thora musi ponad
wszelką wątpliwość wykazać, że Egir i Lára nie żyją, podczas gdy na podstawie
wszelkich poszlak zostają uznani za zaginionych. Tyle tylko, że z czasem sam
pusty jacht w porcie przyniesie dużo zaskakujących i spektakularnych rozwiązań,
a w połączeniu ze śledztwem Thory, które wykracza poza zlecone jej przez
staruszków obowiązki, sprawa tego, co naprawdę wydarzyło się na morzu, stanie
się sprawą coraz bardziej dramatycznych pytań, a nie odpowiedzi…
O wiele bardziej spektakularna niż miotanie się
bohaterki w Reykjaviku pośród pytań bez odpowiedzi, jest historia tych, którzy
odpływają na pokładzie Lady K, by dotrzeć do wybrzeży Islandii. Podróż
zapowiada się bardzo długa. Warunki nie są zbyt sprzyjające. Od pierwszych
chwil negatywnie iskrzy między Egirem a kapitanem statku. Islandzka rodzina
bankowca stara się być w dużym oddaleniu od zamkniętych w sobie członków
załogi, ale dość szybko okazuje się, że muszą wspólnie stawić czoła Złu, jakie
zaczyna panoszyć się na pokładzie. A jest groźnie, nieprzewidywalnie i naprawdę
wyjątkowo strasznie. Jakaś zła kobieta straszy we śnie ośmioletnie bliźniaczki.
Roznosi się duszący zapach perfum, który zwiastuje coś niedobrego. Ludzie
zaczynają coraz mniej ufać sobie nawzajem. Mimo silnego wiatru i wolnej
przestrzeni wodnej wokół, czujemy wszechogarniającą atmosferę
klaustrofobicznego obłędu. Poznajemy jednocześnie, godzina po godzinie,
wszystko to, co wydarzyło się na pokładzie jachtu, który dopłynął do celu bez
żywej duszy na swym pokładzie…
„Statek śmierci” nie jest chyba najmocniejszą pozycją islandzkiej
pisarki, ale myślę, że to nie wypadek przy pracy, lecz kwestia motywu, w
obrębie którego nie można nazbyt szarżować fabularnie, by nie zamienić książki
w narrację fantastyczną, czego Sigurðardóttir unika mimo faktu, iż pojawiają
się duchy lub złudzenia optyczne zbliżające ku innemu, nierealnemu wymiarowi
tej książki. Autorka na pewno potrafi straszyć doskonale i nawet jeżeli
czytelnik nie sprawdził tego w umiejscowionym na północnym zachodzie Islandii
horrorze "Pamiętam cię", przekona się o tym niezwykłym pisarskim darze tutaj.
Zaskakująca i dość sentymentalna końcówka książki każe wierzyć, że
Sigurðardóttir wciąż będzie nieodgadniona w tym, jak pisze, dla kogo pisze i
przede wszystkim, w jaki sposób kończy swe narracje. Wielbiciele cyklu o Thorze
Gundmundsdottir przyjmą tę w gruncie rzeczy nieco nierówną książkę z zachwytem,
jak zawsze. Ci, dla których „Statek śmierci” będzie pierwszym spotkaniem z
autorką, mogą być pewni, że jeżeli się nie do końca spodobało, warto sięgać po
wcześniejsze książki. Tam udało się chyba wszystko. Tutaj może niekoniecznie.
to świetna ksiażka! naprawde mi sie spodobala
OdpowiedzUsuńhttp://jaagu5.blogspot.com/ <---- zapraszam pisze o kosmetykach i nie tylko
Zawsze szukałam w książkach klimatu, przez duże K. Świat jest już stary i opowiadane historie, siłą rzeczy, muszą się powtarzać. Wszystko już było, przywołane, kopiowane i przerabiane na wiele sposobów, dlatego tak istotny wydaje mi się sposób przedstawienia, zaskakująca perspektywa. Na początku wydawało się, że wspomniana książka to wszystko ma, ale w trakcie czytania czegoś zabrakło. Rozczarowujące zakończenie, niepozamykane wątki, niewykorzystany i bardzo dosłowny motyw statku widma. Najbardziej interesująca wydaje się być sama Islandia, śnieżna, wyizolowana, daleka wyspa ze specyficznymi mieszkańcami. To moje pierwsze spotkanie z pisarką, ale nie wiem, czy mam ochotę na więcej.
OdpowiedzUsuńMagdaleno, źle zaczęłaś. Nie zniechęcaj się, sięgnij po "Pamiętam cię".
OdpowiedzUsuń