Wydawca: Wielka
Litera
Data wydania: 9 października 2013
Liczba stron: 343
Oprawa: miękka
Cena det: 29,90 zł
Tytuł recenzji: Tony świadome
Etykiet, jakimi opatrzono i
nadal się opatruje zarówno samą Ingę Iwasiów, jak i jej twórczość w szerokim
rozumieniu tego słowa, jest już bez liku i wypadałoby doprawdy dorwać jakąś
publikację, w której dowiemy się, kim Inga Iwasiów jest naprawdę. Wydaje mi
się, iż wydane ostatnio „Blogotony” będą satysfakcjonujące dla każdego, kto się
nieco zagubił i nie wie już, którą drogę rozwoju szczecińskiej intelektualistki
obserwować, na którą zwracać baczniejszą uwagę i którą utożsamiać z nią samą
taką, jaka jest naprawdę. Autorka dość przekornie zaznacza: „Już na pewno nie dam tego, co moje, nie
opowiem życia”. Tyle że w wydanych zapiskach życie, jej i wokół niej, toczy
się żywo, jest wyraźne, stanowi nieodłączny dowód przeżywania i myślenia o tym
przeżywaniu.
W „Blogotonach” na początek
teksty pogrupowane są tak, żeby porządkować punkt widzenia autorki – najpierw
wypowie się jako literaturoznawczyni, potem feministka, następnie podróżniczka
i prawie na koniec jako badaczka w sensie ogólnym, analizując przejawy życia
polityczno-społecznego w aspektach, które ją naprawdę interesują. O przemijaniu
opowiada przede wszystkim jako kobieta świadoma swego wieku, doświadczeń i
perspektyw, jakie przed nią. Bo Iwasiów
jest wyraźna nie tylko dlatego, że świadoma każdego słowa; używa go tak, by
znaczyło dokładnie to, co ma znaczyć. Podoba mi się to, iż jest świadomie
wybiórcza. Wie, co nie jest dla niej interesujące i nie zajmuje się tym.
Zabiera głos w sprawach, które są dla niej nie tyle ważne, co dotykają istoty
absurdów, bolączek Polski do naprawy; tej Polski, z której należałoby najlepiej
uciec (substytutem ucieczki mogą być wyprawy do ukochanego Wilna), ale z którą
jest się przecież związanym i za którą czasem trzeba odpowiedzialnie zabrać
głos. Wtedy, gdy naprawdę jest to konieczne i w takiej konwencji, która jest
wyraźna. Z naukowym narzędziem obserwacji i analizy, ale i językiem jasnym dla
tych spoza naukowego kręgu. Takie publikacje są potrzebne. Wtedy, gdy można
poczytać o czymś wartościowym.
„Blogotony”
to nie tyle prywatne rozważania na sprzedaż, co inteligencja, błyskotliwość i
czujność, by nie zgubić tych elementów układanki, co zwą się życiem, życiem
świadomym; takim męczącym chwilami dość okrutnie i wymagającym, by łykać
Stilnox albo inny Zolpic, bo bez farmakologicznego wsparcia duszność i męka
świadomości nie dałyby rady odpuścić. „Blogotony” to książka
napisana przez lata i publikacja, która wzbudzać może kontrowersje, jak w
przypadku każdego opublikowanego zbioru tekstów, z którego robi się potem
dodatkowy produkt na półce księgarnianej. Żyjący – jak autorka wspomina w
jednym felietonie – najwyżej do trzech miesięcy po wydaniu w dobrej oficynie i
w tym przypadku tym bardziej winny omówienia, bo już za chwilę pojawi się
dziennik żałobny, „Umarł mi”, o śmierci ojca Ingi Iwasiów, jej ukochanego
zegarmistrza, recenzenta-świadomego czytelnika, o jakim opowiada w końcowych
wpisach na blogu, które udało się jeszcze zamknąć w tej książce. Spieszę się
zatem omówić, by „Blogotony” nie odeszły w niepamięć.
Lubię takie książki, bo
jestem anachroniczny i nie kocham cyfrowej rzeczywistości. Przecież mogę sobie
wejść na stronę „artPapieru”, do którego też pisuję, wyświetlić wszystkie
felietony i czytać, czytać. Mogę zajrzeć na blog, przewertować historię, wisieć
przy elektronicznym ekranie i czytać. Tyle że ja wolę czytać coś, co trzymam w
ręku. A „Blogotony” można mieć i można do nich wracać bez strachu, że braknie
prądu czy że zerwie się połączenie internetowe. Ale przecież nie o tym mam
pisać, zupełnie nie o tym. Choć o strachu, o obawach wszelakich, o walce z nimi
i stawianiu sobie wyzwań mimo lęków także jest ta książka. Pełna słów. „Słowa same ze mnie wychodzą, nie ma na nie
stoperanu”. Udowadniająca, co to
znaczy blogować świadomie; w jaki sposób korzystać z narzędzia elektronicznego
dziennika tak, by nie znaleźć tam wiecznego raportowania z tego, że się żyje,
ale poczytać o tym, co to znaczy życie świadome. W opozycji do kultury
masowej, do agresywnego futbolu, do głupoty prasy kobiecej, do patriarchatu
opresyjnego, do polskich nienawistników, do bolączek codzienności i do świata,
gdzie trudno jest trwać samemu w sobie, być sobą w pełni i znać swoją wartość.
Co więcej – mówić głośno o tym, że się ją zna. Mówić o swojej sile i o tym, że
ma się rację. „Blogotony” to kryzysowe
zapiski kogoś, kto doświadcza jedynie kryzysu braku czasu, by znaleźć go na
wszelkie możliwe aktywności; świadome aktywności w życiu, gdzie za świadomość
nie jest się cenionym.
Teraz można rzucić garścią
tematów i problemów, jakie porusza Inga Iwasiów, by zachęcić do lektury tej
pozycji. Można, ale po co? Każdy, kto
sięgnie po „Blogotony”, musi mieć świadomość bezkompromisowości, z jaką autorka mierzyć się będzie ze
wszystkim, co wymaga intelektualnego sprzeciwu. Ale to nie jest zbiór
tekstów malkontentki, choć może być tak odebrany przez określonych ludzi i
określone środowiska. To książka o wiecznym badaniu świata w określonym
paradygmacie. Książka o polskich kontuzjach – rozumu i emocji. Zajmujący zapis
obserwacji świata, w jakim tożsamość i zdolność jej nazywania wciąż na nowo,
każe poznawać siebie zwykle poprzez sprzeciw. Czy „Blogotony” są obiektywne?
Oczywiście, że nie! To książka, podkreślam raz jeszcze, świadomej kobiety,
świadomej feministki, badaczki-naukowca (proszę wybaczyć męską formę),
działaczki społecznej i pisarki, która może sobie pozwolić na tworzenie
literatury tylko wtedy, kiedy ma wakacje – od ogromu spraw, jakimi się zajmuje.
Mnie osobiście kilka
kwestii szczególnie zainteresowało, ale to już ostatni akapit tego omówienia,
moje wyjątkowo prywatne odczucia, można nie czytać; już teraz zdecydować, czy
warto sięgać po książkę. Rozważania o perspektywie pisania; tej kobiecej i tej
ogólnoludzkiej. O tym, jak pisała swoje powieści. O dumie feminizmu i jej
stygmacie. O świadomym czytaniu Lessing, Atwood, Nałkowskiej czy Gretkowskiej.
O tym, jak wieść życie, by uczestniczyć w kulturze, krytykować ją, uciekać od
narodowych psychoz oraz o tym, jak radzić sobie z rozgoryczeniami. I o
komunikowaniu, tym codziennym, tym międzykulturowym. „Blogotony” pozostają ze
mną i wiele z nich we mnie. Szkoda że pewnie nie wyjdzie następna książka i
muszę teraz śledzić blog przez komputerowy ekran…
Nagadałżeś się z pięć akapitów i nic nie powiedziałeś. Same wypełniacze, gąbka i woda. Ani jednej myśli własnej w tym wodolejstwie.
OdpowiedzUsuńProszę napisać lepiej i koniecznie pokazać, żebym nauczył się, jak robi to mistrzyni.
OdpowiedzUsuń