Pages

2014-01-14

"Przemyśl-Szczecin" Karol Maliszewski

Wydawca: Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza

Data wydania: 1 grudnia 2013

Liczba stron: 128

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 29 zł

Tytuł recenzji: Podróż w Polskę

Jerofiejew upijał swego Wieniczkę na trasie Moskwa-Pietuszki, ale obawiam się, że na przejazd pociągiem Maliszewskiego zabrakłoby mu i alkoholu, i mocnej głowy, i twórczych przemyśleń, i zdrowego rozsądku. Zabrakłoby przede wszystkim empatii dla bolączek typowo polskich, z polskości zrodzonych, w zabrudzonych polskością wagonach zagnieżdżonych - nawet tych zmodernizowanych przez bydgoską Pesę.

W najnowszej prozie Karola Maliszewskiego pojawiają się bohaterowie jednej trasy, jednego jednorazowego biletu, ludzie przeżywający swój los pojedynczo i jednorazowo opowiadający o czymś, co w nich, w nas samych; na stałe, na wieczność, w wiecznym martyrologicznym zapluciu i w koszmarnym malkontenctwie. Ale "Przemyśl-Szczecin" to nie jest książka o narzekaniu, przybiciu i rozbiciu; to formalnie ciekawy eksperyment wyrażenia polskiego życia w całej jego rozciągłości, ze wszystkimi bolączkami, frustracjami, rodzimym egzotyzmem i z polską bezradnością zamienianą usilnie w siłę przetrwania mimo wszystko. Maliszewski zastanawia się nad tym, jak żyć jest lepiej lub wygodniej  - "na oko", czyli pozornie czy "głęboko", czyli w pełni świadomie, jakkolwiek ta świadomość byłaby okrutna. Język Hubert Klimko-Dobrzaniecki pięknie nazywa maliszewszczyzną; w istocie to opowieść oryginalnej frazy i historia wieloznacznie złośliwa. Złośliwe są słowa ze swoją wieloznacznością i niemoc, gdy słów brakuje, a materia wokół domaga się opisania.

"Przemyśl-Szczecin" to ogląd tego, co wokół, ale i sięganie do wewnątrz. Zaczyna się od wstydliwych snów, a kończy egzorcyzmem. Między tym rozpięty jest tragizm trwania w boleści typowo polskiej, inteligenckiej, gdzieś między tym, co dopuszcza zdrowy rozsądek a wszystkimi szaleństwami, jakie czynią z nas naród taki, nie inny. I wszystko w kolejowym ruchu, bo ten ruch jedynie wydaje się czymkolwiek stałym. Wsiąść do tego pociągu, to poznać porządek w chaosie rozmów i przemyśleń wszystkich tych, których na chwilę jednoczy wspólny przedział i którzy dzielą się opowieściami, jakich nie byliby w stanie opowiadać nawet samym sobie przed lustrem. Długie godziny bycia wciąż pomiędzy; kolejne dworce niczym stacje drogi krzyżowej. Bo i Krzyż jest na trasie, poznanie i przemyślenie również. Nie chce się wsiadać do tego pociągu, ale potem trudno już go opuścić. Bo Karol Maliszewski wiąże słowa ze świadomością i w tej kolejowej prozie zamyka nas na zawsze ze swoimi podróżnymi; ich bagaże są bagażami naszych wstydliwych życzeń, przekleństw, marzeń i koszmarów sennych.

Są interesujące biografie, niektóre zabawne, w większości dramatyczne. Buchalter, który odziedziczył po ojcu nawyk kreślenia po książkach, z jakich wyrywa słowa, nie używając ich w życiu. Nauczyciel z działalnością literacką po godzinach, z nauczycielskimi frustracjami i marzeniami nigdy nie do spełnienia. Ksiądz z poczuciem bezsensu swojej misji, szukający dusz do zbawienia i doznający przypadkowej rozkoszy cielesnej. Student udręczony pustką. W pustce żyjący ze swymi hemoroidami samotnik. Wszyscy zastygli w jednym pociągu na chwilę; tacy do podglądania i do pożałowania. Wszyscy czujący bolesny rozdźwięk między rzeczywistością a myślami o niej. Smutni, szarzy, zmęczeni podróżą i swoim losem. A jednak opowieści o nich iskrzą i chce się czytać, co się wydarzyło, zanim stali się tacy a nie inni i co się może zdarzyć, by zmiana nadeszła tak bardzo upragniona i tak przejmująco niewiadoma, albowiem o niepewności czasu teraźniejszego też jest ta książka.

O czym jeszcze? Nie tylko o tym, co w toczącym się po torach pociągu, ale także o mijanych miejscach. O tym, gdzie toczy się prawdziwe życie i czy można je wyrazić w słowach. O pozbawianiu się celu i sensu, kiedy ani jedno ani drugie jest po prostu niewyrażalne. O bylejakości myśli i o uciekaniu od myślenia na jakikolwiek temat. O Polsce w ruchu i tej zostawianej gdzieś w oddali. Wciąż obecnej, wciąż uwierającej, wciąż nienazwanej przez słowa, bo szukanie sensu słów to także zadanie dla podróżujących, ale przede wszystkim dla tych, co o tej podróży czytają.

Takie książki są niewygodne. Maliszewski pisze o pamięci, którą chciałoby się zatrzeć i o spoglądaniu w przyszłość, gdzie nic tak naprawdę nie widać. Ludzka kondycja w pociągu jest marna, sama podróż niczego nie zmienia, ruch jest świadectwem toczenia się po torach zamkniętych w metalowej klatce nieszczęśników, którym na jakimś tam etapie życia zabrakło siły, by żyć naprawdę. To gorzka proza i chwilami tkwi się w niej z takim samym nastawieniem jak w pociągu tytułowej relacji. Chce się końca wszystkiego. Jest za duszno, zbyt dyskomfortowo, trzeba się jeszcze z czymś liczyć i płacić za chwilowe uwięzienie, przy którym zbyt łatwo odkryć, kim się jest naprawdę i w drugim człowieku zobaczyć rzeczy, jakie są wciąż obok, a nie w nas samych, oszukanych przez życie niepełne, niespełnione.

Myślę, że autor "Manekinów" tę polskość, którą deprecjonuje, ośmiesza i boleśnie odsłania, mimo wszystko kocha i szanuje, bo jest jego polskością; pochyla się nad nią i płacze nad niedoskonałością, w jakiej przyszło żyć. Szuka słów, by wyrazić wszystko to, co być może już zostało wyrażone, ale wielu nie słuchało, nie patrzyło, nie skupiało się. Zamknięci w przedziale, bliscy dla siebie na chwilę, polskością dzielą się ci, którzy naprawdę ją przeżywają. Bo to opowieść o świadomym patrzeniu na Polskę i z tej Polski wyrastająca. Boleśnie, lecz naprawdę. W podróży, gdzie celem nie jest poznanie, lecz zrozumienie, wyżalenie się, ośmieszenie i katharsis. Ten pociąg przecież w końcu dojeżdża do celu i się zatrzymuje. Iloma słowami zatrzyma nas przy tej książce autor?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz