Wydawca: Akurat
Data wydania: 14 stycznia 2014
Liczba stron: 352
Oprawa: miękka lakierowana ze skrzydełkami
Cena det: 34,99 zł
Tytuł recenzji: Nie ufaj nikomu!
Bardzo się ucieszyłem
wieścią, że kilka miesięcy po świetnej "Formacji trójkąta" wychodzi
nowa książka Mariusza Zielke, po którym mogę się spodziewać niebanalnych
rozwiązań fabularnych i intrygującej fabuły - bez względu na to, czy podoba mi
się jego pisanie jak w przypadku wspomnianego wyżej tytułu, czy też wywołuje
wątpliwości i niedosyt tak, jak to było w przypadku książki "Księga kłamców".
Po lekturze
"Easylog" mam mieszane uczucia. To niewątpliwie nowatorska pozycja z
gatunku kryminał/thriller, której akcja koncentruje się wokół manipulacji
świata technologii komputerowej. Easylog
to proste wyjście. Autor prześmiewczo traktuje to pojęcie, odnosi się doń
ironicznie i daje nam kilka tropów interpretacyjnych, z których najważniejszy
kryje się w fakcie, iż taką nazwę ma enigmatyczna firma głównego bohatera
książki. Choć fabuła iskrzy od zdecydowanie nieprostych rozwiązań i chociaż
czyta się tę rzecz z niesłabnącym zainteresowaniem, jedyne, co broni
"Easylog" to przewrotne zakończenie oraz celowo zaciemnione motywacje
postaci, które prowadzą nas przez mroczny świat technologii komunikacyjnej i
medialnej. Te zamiast ułatwiać zrozumienie świata, wikłają go nam, tworząc
groźne iluzje i to na nich będzie się opierać książka. Opowieść mimo wszystko
dość przewidywalna. Przynajmniej dla tych, co nie zaufają na początku Benowi
Stillerowi, programiście z mroczną przeszłością, zdeterminowanemu przez czas
miniony i wprowadzającemu nas w intrygę, której początek ma miejsce przed
dziesięciu laty, a koniec przewidziany jest rzekomo na ostatnie strony
powieści.
Ben przed laty wszedł w
skomplikowaną relację partnerską z Devonem Clarkiem, obecnie multimilionerem,
szefem intratnego SkyComu, odpowiedzialnym za gruntowanie na rynku modelu
inteligentnego komunikatora o imieniu Wally. W jego wejściu na rynek Ben
pomagał przed laty, ale rozstał się z firmą, założył własną, stara się także
wieść inne życie, jednak demony przeszłości powracają i każą mu rozprawić się z
byłym przyjacielem, którego oskarża o rzeczy dużo bardziej mroczne niż robienie
ludziom z mózgu wody urządzeniem, jakie ma być ich wirtualnym wcieleniem -
myślącym, działającym, za niewielką opłatą kreującym rzeczywisty świat i
zacierającym wyraźne granice między tym, co prawdziwe a wirtualnymi fantazjami.
Ben Stiller owładnięty jest obsesyjną myślą wyjaśnienia zagadki zniknięcia jego
ukochanej Sally Zelman. Kobieta związana biznesowo z Devonem i Benem, z tym
drugim dzieląca łóżko i życie, znika i nie zostaje odnaleziona. Co wydarzyło się na jachcie płynącym przez
wzburzone morze przed dziesięciu laty? Czy wrażliwa malarka tylko przypadkiem
znalazła się u boku prących do przodu rekinów technologicznego biznesu?
Dlaczego Stiller tak obsesyjnie myśli o miłości, którą przed dziesięcioma laty
uczyniło nieszczęśliwą zdarzenie, jakiego do dzisiaj nie można zrozumieć?
Ben nie wzbudzi czytelniczej
sympatii nie tylko dlatego, iż przekonany jest o tym, że humaniści to głąby.
Jest postacią niejednoznaczną z kilku powodów. Trudno się do niego ustosunkować
- kibicujemy jego poczynaniom, wprawiają nas w zdumienie, a może konsternują i
irytują niejednoznacznością? Ben ma pochodzenie żydowskie, jest to wciąż
akcentowane i nie widzę celowości tego zabiegu. Nie widzę jej także w
bezpardonowym ataku na tę część świata technologii komputerowych, która
odpowiedzialna jest za komunikację i więzy społecznościowe. W książce Mariusza
Zielke nie mamy bowiem nic ponad to, co oznajmiono już, krytykując Facebooka.
Wally jest znacznie inteligentniejszy - potrafi kreować naszą tożsamość i wpływać
na nią. Właściwie zastępuje tradycyjny komputer, który w powieści to
anachronizm. Jest wielbiony przez miliony użytkowników zupełnie nieświadomych
manipulacji ze strony urządzenia. Tak,
na temat zagrożeń ze strony świata wirtualnego, jaki wkracza coraz bardziej w
prywatne sfery życia człowieka powiedziano już chyba wszystko, co napisał
Zielke, w związku z tym zaryzykuję tezę, że autor się powtarza i to zasadniczy
minus "Easylog". Otrzymujemy dodatkowo garść truizmów na temat
mechanizmów, jakimi kierują się media, żerując na człowieku w każdym możliwym
aspekcie. Nie pomaga jeden poczciwy dziennikarz, Ian Kazar. Zapewne to wyjątek
od reguły; zresztą nad jego poczciwością można by dumać przez chwilę. Podobnie
nad moralnymi przesłankami wszystkich bohaterów, wtłoczonych w niesamowicie
wartką, ale nie oferującą za wiele oryginalnych myśli narrację.
"Easylog"
broni się świeżością i sposobem, w jaki autor manipuluje uwagą czytelnika.
Odnosi się wrażenie, że przez chwilę poddajemy się logice i działaniu książki równie
bezwolnie, co ludzie wpatrzeni w Wally'ego, któremu bezgranicznie ufają.
Nowej powieści Mariusza Zielke nie można zaufać i na pewno jest przez to rzeczą
oryginalną samą w sobie. Szkoda tylko, że mimo wszystko nie wbija się w zastany
porządek i nie demaskuje go tak zręcznie jak choćby "Formacja
trójkąta". Może to kwestia tego, że rzecz dzieje się za oceanem i
fabularnie mocno trąci amerykańskim sposobem sprzedawania sensacji. W
"Easylog" są polskie, bardzo wyraźne tropy. Wstawione celowo czy
jednak nieco na siłę? Teza o bezkarnym kopiowaniu i zdobywaniu patentu na
wynalazki tylko dzięki pieniądzom i układom też trąci już banałem, jest ograna
i nie ekscytuje zbytnio. A "Easylog" ma przecież ekscytować i robi to
- jak wspomniałem - w zakończeniu, dla którego warto przeczytać książkę, bo
mimo tego, że nieco utyskuję i rozczarowało mnie to, o czym wyżej wspomniałem,
przeczytałem z dużą dozą zainteresowania, a chyba przede wszystkim o to chodzi
w tego typu literaturze.
Liczyłem na więcej. Może
zbyt wiele oczekiwałem. Może to wszystko dlatego, iż zdaję sobie z zagrożeń
nowoczesnych technologii informatycznych i mimo zachwytu niektórymi z nich,
widzę mroczną przyszłość, która może mieć miejsce i której zarysowanie przez
Mariusza Zielke wydało mi się jedynie stwierdzeniem faktu. Stąd też
"Easylog" to dla mnie za proste wyjścia. Mimo całej ich
przewrotności, autorskiej inteligencji i sprytu. Dał mi do myślenia z jednym - jeśli żyje się (jak Ben) przeszłością,
ona sama może się o nas niebezpiecznie upomnieć. Wtedy nie pomoże wirtualny
świat, bo uciec od przeszłości nie da się nigdzie, jedynie w głąb samego
siebie. W realnym świecie, który mimo wszystko triumfuje nad mroczną,
technologicznie podbarwianą fabułą "Easylog".
Wspaniała strona! Dzięki takim Ludziom, jak Autor tej strony, mam wrażenie że żyję w cywilizowanym kraju. MERCI!
OdpowiedzUsuńSławomir Majewski