Wydawca: Powergraph
Data wydania: 31 marca 2014
Liczba stron: 464
Oprawa: twarda
Cena det: 39 zł
Tytuł recenzji: Tożsamość, kreacja i samotność
Podczas studiów
spotykaliście profesorów, którzy upajali się każdym wypowiadanym przez siebie
słowem, niewiele zwracając uwagi na audytorium? Mieliście do czynienia z osobą,
która wynosiła pod niebiosa twórczość jakiegoś pisarza, czyniąc z niego boga, a
każde jego słowo śladem doskonałości i geniuszu? A może obserwujecie pisarzy
ukrywających się pod pseudonimami albo samo nadawanie sobie pseudonimu
artystycznego jest dla was interesujące? Jeśli tak, wyborna będzie lektura
"Stu dni bez słońca". Czytana oczywiście dość dosłownie. Głębiej
kryje się znacznie więcej.
W swojej najnowszej powieści
Wit Szostak gra konwencjami. To powieść z jednej strony nieznośna i trudna do
zaakceptowania, z drugiej zaś - mistrzowsko dowcipna, nieprzyzwoicie kpiąca z
akademickiego tonu, dosadnie wyrazista i jednocześnie bardzo smutna. Autor swojego bohatera konfrontuje ze
światem, który - osadzony gdzieś w geograficznym niebycie - cały czas odstaje
od tego, co wyobraża sobie Lesław Srebroń, wędrowny wykładowca, w swoim
mniemaniu genialny naukowiec, "Jonasz
polonistyki", urzeczony twórczością niejakiego Filipa Włócznika.
Bohater Szostaka na początku bawi i irytuje na przemian, potem w swej naiwności
i samotności wzrusza. Jest kwintesencją widzenia rzeczywistości taką, jaką
chciałoby się ją widzieć. Oderwania od niej. Bycia samemu ze sobą. Naiwnej
wiary we własne ideały i porządek, który ustanawiają wymyślone przez Srebronia
zasady.
Krakowski humanista przybywa
na wyspę w archipelagu Finnegany. To nieistniejący archipelag, gdzie naukowiec
ma odbyć cykl zajęć dla studentów i zintegrować się z tamtejszym środowiskiem
naukowym. Z dala od cywilizacji i z dala
od świata, któremu grozi duchowa i moralna katastrofa, Srebroń chce przekonać
do siebie ludzi o niejasnej przeszłości, niejasnych zamiarach i równie
enigmatycznym podejściu do samej nauki. Pośród kolegów uniwersyteckich
znajdzie się kusząca swymi wdziękami Sadhbh O'Sullivan, kobieta z blizną
Jadranka Vidović i rosyjski humanista Lew Protopopow. Nasz nieszczęsny bohater
chłonie atmosferę niewielkiego miasteczka, w którym przebywają - w jego mniemaniu
- umysły światłe i obdarzone nieprzeciętnym darem analizy skomplikowanej
rzeczywistości. Ta komplikuje się coraz bardziej, kiedy odkrywamy, jak sam
Srebroń jest traktowany. Coraz trudniej jest ustalić także, co w tej opowieści
jest fikcją, a co rzeczywistością, bo sam polski anachroniczny naukowiec żyje
nie tyle tradycją, dawnymi wartościami i uporządkowaną przeszłością, co
fantastyczną twórczością nieznanego nikomu pisarza, którego wielbi ponad
wszystko i któremu chce poświęcić naukową rozprawę swojego życia.
Sporą część pamiętnika
Srebronia zajmują streszczenia kolejnych genialnych powieści Włócznika. Ten
polski fantasta urasta do miana duchowego przewodnika dla polskiego humanisty,
który przez pryzmat jego powieści obserwuje otaczającą go rzeczywistość. W niej
wszystko ma być takie, jak pomyśli o tym bohater. Opowieści Srebronia irytują
nieznośnym patosem, śmieszą górnolotnością wzruszeń i uniesień. Męczą także, bo
nasz humanista tak uporczywie dbający o porządek w swoim pisaniu, ukazuje
jedynie groteskową bezradność wobec świata, do jakiego rzekomo dane jest mu
zbliżyć się. Donkiszoteria bohatera
Szostaka boli, uwiera i bawi. Widzimy zapatrzonego w siebie, swoje wizje i
własne przekonania czterdziestolatka, który kiedyś tam odbiegł od
rzeczywistości jak powieści Włócznika i stał się samotną wyspą pośród ludzi,
którzy traktują go pobłażliwie, lekceważąco i z bolesną obojętnością, której
Srebroń zdaje się nie zauważać.
"Sto dni bez
słońca" to inteligentna rozprawa o tym, czym naprawdę jest ludzka
tożsamość. Pisarz i odbiorca stają się jednością, wykreowane światy ożywają i komplikują
ogląd tego, co wokół. A to wszystko dużo bardziej skomplikowane niż myślenie o
tym zabawnego i poczciwego idealisty, któremu nic nie jest w stanie uświadomić,
iż rzeczy mogą być inne niż on o nich myśli. Szostak ośmiesza akademicki ton oraz przekonanie o własnej słuszności.
Jednocześnie ośmiesza bezwzględne przekonanie o wielkości własnych dokonań. Obserwujemy
bowiem bohatera wrzuconego gdzieś na margines świata naukowców, o jakich
wypowiada się z taką emfazą. Być może zesłanie na Finnegany było karą.
Tymczasem Srebroń czuje, iż znajduje się w miejscu i czasie, które będą
znacząco wpływać na dalsze losy świata. Formułuje nawet projekt "Nowa
Iona", dzięki któremu przeżarty moralną zgnilizną Zachód odzyska swe prawe
oblicze. Naukowiec usiłuje stać się jednym z Finnegańczyków, ale tweedowa
marynarka i kaszkiet to nie wszystko. Stoi obok świata i obok ludzi, którzy go
otaczają, a jakiekolwiek próby wpłynięcia na jego naiwną wiarę we własną
doskonałość kończą się fiaskiem i nie pozostaje nam nic innego jak czekać na
finałową katastrofę, do której zmierzamy wraz z nieświadomym niczego bohaterem.
Można się zastanawiać nad
tym, co takiego naprawdę chciał wyeksponować i ośmieszyć Wit Szostak. Naukowy
bełkot? Akademickie układy? A może bałwochwalcze umiłowanie do twórczości tyleż
dwuznacznej co dającej do myślenia, czy jej autor rzeczywiście istnieje? Problemem jest także konstrukcja głównego
bohatera i jego stosunek do samego siebie oraz do Filipa Włócznika, jaki w
swych narracjach tworzy swobodnie światy równoległe do rzeczywistości. Pamiętajmy, że to rzecz autora znanego z
powieści fantastycznych i nagradzanego. Gdzie leży prawda o nakreślonym w
tej powieści świecie? Srebroń wie doskonale. Dobitnie stwierdza: "Prawda jest po mojej stronie". Prawd jest tu więcej niż jedna, a może się
okazać, że cała powieść jest sprytną mistyfikacją, w której autor drwi nie
tylko z samego siebie, ze sposobu pisania o świecie, ale częściowo także z
odbiorców, jacy myląc tropy, odczytywać będą "Sto dni bez słońca" tak
jak Srebroń odbiera mylnie sygnały z otoczenia o nim samym, jego poglądach i
ekscentrycznym przecież zachowaniu.
Dramatem bohatera Szostaka jest przejmująca
samotność i to, iż świadomość o niej nie jest dopuszczana do umysłu Srebronia. Jego życie w
przeszłości jawi się jako samotna walka o przekonania. Na wyspie wszyscy śmieją
się za jego plecami, kpią ze sposobu bycia i wysławiania się. Marna grupa
pięciu studentów, którzy w mniemaniu naukowca spijają z jego ust każde słowo,
nie rozumie, co do nich mówi i chowa się za ekranami laptopów. Środowisko
naukowe dystansuje się do wszystkiego, co Srebroń czyni. Udaje mu się jedynie
zaczerpnąć nieco rozkoszy z płomiennego romansu, ale i ten zostaje wpisany w
naukowe ramy i sztywny gorset poglądów nieszczęśliwego samotnika. To sam Srebroń jest jak oddalona od świata
wyspa. Jego pisarz-fantasta może być kolejną szaloną imaginacją umysłu, który
broni się przed światem, bo ten świat nie mieści się w wyobrażeniach i
oczekiwaniach. W takim znaczeniu nasz emigracyjny Don Kichot jest po prostu
małym, zawiedzionym rzeczywistością chłopcem. Kreuje byty, idee, teorie i
poglądy, by coraz bardziej okopywać się w świecie, jaki stworzył na własne
potrzeby. To zapewne największa bolączka i wielu naukowców, i pisarzy. Szostak
nie będzie mieć litości dla tego wszystkiego. Nie będzie też tak, iż
zasygnalizowane problemy zostaną w tej książce jedynie potraktowane ostrzem
ironii. Bo to szalenie wieloznaczna książka i to jest jej zasadniczym atutem.
I ze względu na tematykę, i ze względu na osobę autora (jak bardzo mu szkodzi całkowicie bezsensowne przypisywanie jego twórczości do nurtu fantastycznego!) muszę poznać. Tekst recenzji jak zawsze wyczerpujący, ale mam jedno pytanie, bo nie jestem pewien czy zrozumiałem.
OdpowiedzUsuń"Problemem jest także konstrukcja głównego bohatera i jego stosunek do samego siebie"
Problem jest tu synonimem zagadnienia opisywanego czy po prostu wady?