Wydawca: Korporacja
Ha!art
Data wydania: 10 czerwca 2014
Liczba stron: 280
Oprawa: miękka
Cena det: 25 zł
Tytuł recenzji: Ucieczki i (za)stałość
Młoda krakowska debiutantka
stworzyła na Facebooku stronę z popularnymi memami. Joanna Dziwak wyszła od satyrycznej kultury obrazkowej, by teraz
zaprezentować nam kulturę słowa. A raczej jego niepohamowanie, złośliwość,
buńczuczność i zadziorność. Tak to teraz jest, że wyrazisty debiut musi być
albo prześmiewczy, albo maksymalnie skomplikowany do tego stopnia, by
przedrostki "post" mnożyć w nieskończoność w celu oddania w omówieniu
skomplikowanego charakteru dzieła. Ja napiszę po prostu. Debiut Dziwak jest
dobry.
"Gry losowe" są czymś
na kształt antypowieści napisanej wyrazistą kreską. To opowieść, która nie ma
początku i końca oraz historia ludzi, których biografie z jednej strony są
puste i jałowe, z drugiej jednak domagają się zajrzenia gdzieś w głąb. Dostaje się hipsterom, geekom, autorom
bestsellerów niedocenianych przez krytykę. Dostaje się samemu językowi
wyrażającemu dzisiejszy świat. Ten świat, w którym podglądamy i porównujemy.
Nasilając nasze depresje, jakie rozumieją dzisiaj tylko koncerny
farmaceutyczne, przyglądamy się kadrom z życia innych; takim, które
upublicznione w Internecie zdają się mówić prawdę o nas samych. Joanna Dziwak
nie dąży do prawdy i nie chce nam sugerować, co w wymieszanym świecie
bezwartości jest jeszcze warte uwagi. Stworzyła kolaż ze słów, w którym wiruje
wszystko, o czym dzisiaj się mówi, myśli i to, co się robi. Bezsens w sensie i
kalki słowne wyrażające wtórność. To niewygodna rzecz dla wszystkich, którzy
nie mają poczucia humoru. Ci, co potrafią przyjąć ją z przymrużeniem oka, będą
zadowoleni.
Historia Jo rozpoczyna tę
lingwistyczną psychodramę. Jo jest szansonistką, której nie chciał Nowy Jork
ani Las Vegas. Ponieważ jest dodatkowo ckliwa i depresyjna, bolesna świadomość
bycia jedną z wielu dziewcząt chcących zrobić karierę przygnębi ją w dwójnasób.
Jo ironizuje z poukładanego życia
wszystkich materialistów tego świata, bo dla niej jedynym słusznym posunięciem
zawsze jest ucieczka. Najpierw chciała uciec od swej prowincjonalnej
Alabamy, a potem ucieka już od wszystkiego, bo tak jej wygodnie i się
przyzwyczaiła. Wyczynem jest dla niej podjęcie jakiejkolwiek decyzji, a kiedy
już ją podejmie, upływa dużo czasu, nim ją zrealizuje. Jo ma dziwne poczucie
bycia wyjątkową w pustce. Usiłuje nadać swej egzystencji jakiś sens. W ciągłym
ruchu zatrzymać się, złapać oddech. Ponieważ trudno jej określić siebie,
podsłuchuje innych. I wtedy dopiero Joanna Dziwak się rozkręca, bo porzuca swą
bohaterkę i rozpoczyna się część zasadnicza - wielogłosowy bełkot o świecie
depresji i fejmu, o deficycie stałości i porządku i o staraniu się o to, by
wciąż zmieniać siebie. Język odzwierciedla wszelkie wahania oraz sztuczny bunt.
Studenci "chujwieczego", natchnione nastolatki,
muzycy-kontestatorzy i wszelkiego rodzaju subkulturowe loże szyderców, które
nie widzą, że też są obiektami drwin. Bujamy się w tym wszystkim, w słowach
porozrzucanych, w stylizacjach stylizacji i w chaosie ekspresji. Tworzy się
powieść panoramiczna o niczym, bo pośród zgiełku młodych zagniewanych nie ma
właściwie żadnego sensownego komunikatu. Nie pozostaje nic innego jak zamknąć
ten postmodernistyczny bajzel na rzecz nieco bardziej kameralnej opowieści.
Kontrastem do chaosu jest
historia o pewnym poecie z Bytomia. Arkadiusz
Pszczoła w przeciwieństwie do wszystkich portretowanych wcześniej "nie ma szans na lans" i nie
pragnie niczego więcej poza silnym zakotwiczeniem się w czasie teraźniejszym.
Arkadiusz Pszczoła zdobywał fejm, gdy kochały go nauczycielki języka polskiego
w podstawówce. Potem zdobył już tylko stabilizację dzięki spadkowi, który
uratował go przed koniecznością pakowania się w kredyty, zobowiązania i przed
nieustanną walką o środki finansowe na codzienne życie. Na co dzień Arkadiusz
Pszczoła spogląda przez okno, gdzie stoi kościół i sklep Biedronka. Pisze wiersze,
które wrzuca do netu, ale tak naprawdę marzy o czymś więcej, o dostrzeżeniu
przez innych. Wie, że niczego nie musi zmieniać i nie dane jest mu mierzenie
się z przyszłością, ale postanawia wyrwać się ze swojego Bytomia. Cel
nakreślony przez Joannę Dziwak nie jest zbyt konkretny, a przecież Arkadiusz
Pszczoła stawia na konkret i jasne intencje. Autorka mocną kreską odcina go od wyjących z niespełnienia hipsterów,
czyniąc jednocześnie postacią tragiczną w swym braku wyrazu. Okazuje się,
że uwięziony w szarości i polskich absurdach Arkadiusz niewiele różni się od
poszukującej siebie Jo. W tym wszystkim jest nie tylko fatalizm, ale i ironia
wraz z odrobiną empatii. Autorka "Gier losowych" dość uważnie
przygląda się swoim loserom, chcąc stworzyć własną narrację zbudowaną z tych
cudzych, gdzie coś jeszcze warte jest opowiadania.
Pojawia się problem, na kogo
i w jaki sposób stylizuje się na proza. A może jest integralną całością, która
kpiąc z form, sama zamyka się w oryginalnej formie drapieżnego ataku na świat,
do którego samemu się należy? Ciekawe są również fantazje snute w trzeciej
historii, o której tutaj celowo nie piszę, a którą w skrócie można nazwać
dekonstrukcją literackich miraży. "Gry losowe" drwią z literatury
celebryckiej i literatury westchnień kur domowych. Joanna Dziwak pokazuje, że w tytułowych grach jej bohaterowie szczęścia
nie mają, ale nie chodzi o żadne "happy endy", lecz o nakreślenie
punktów widzenia, myślenia i odczuwania, które nie są niczym pewnym i można
podważyć niemal każdą tezę tak, jak ta książka sama siebie podważa, dyskredytuje,
satyrycznie ośmiesza oraz inteligentnie nas uwodzi.
Gdzieś pomiędzy
stałością i przewidywalnością losu bytomskiego Everymana a kompulsywną
nadpobudliwością amerykańskiej uciekinierki jest jeszcze życie, któremu Joanna
Dziwak się nie przygląda. Interesują ją skrajności, ale może dlatego, że dzisiaj
żyje się skrajnie, by wierzyć, iż żyje się w ten sposób naprawdę. "Gry
losowe" ośmieszają literackie konwencje i naiwność myślenia o
rzeczywistości. Dziwak mierzy się z tym kakofonicznym dyskursem, który nazywamy
dziś wciąż na nowo. Wciąż staramy się wartkiemu nurtowi wielości nadać
jakiegokolwiek znaczenia. Zagubienie i próby poszukiwań Jo czy Arkadiusza to
tylko symboliczne drogi wyjścia naprzeciw czemuś, co nieznane. Stale bowiem
kryją się przed nami tajemnice, choć o świecie wszyscy wiedzą już wszystko. Lektura "Gier losowych" będzie z
jednej strony nieprzyjemnym doświadczaniem tego, co gdzieś obok. Z drugiej
jednak - jest to opowieść specyficznie wpisana w tekst i kontekst. Wyraźna.
Złośliwa i czuła jednocześnie. Taka jest dzisiejsza forma ekspresji, tak
się dzisiaj pisze, tak się myśli o pisaniu i odczuwa niedosyt, że pełno wokół wszystkiego,
co już było.
trafia na moja listę ksiazek do przeczytania... dziękuje za świetna recenzje !
OdpowiedzUsuń