Wydawca: Bellona
Data wydania: 5 lutego 2015
Liczba stron: 184
Tłumacz: Krzysztof Cieślik
Oprawa: miękka
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Pośród cichych i niewidocznych
Książka Alison Maloney to
dość przyzwoity esej obrazujący życie codzienne angielskiej służby domowej.
Autorka analizuje pierwsze kilkanaście lat minionego stulecia, stawiając dość
czytelną granicę końca opisywanego zjawiska, które po wybuchu pierwszej wojny
światowej z kilku powodów nie było już tak częste. Nie jest to esej bardzo dobry, bo skupia się głównie na wymienianiu
kolejnych zagadnień, omijając społeczne uwarunkowania tychże oraz nie wnikając
głębiej w strukturę obu światów - zapracowanych do upadłego służących i ich pracodawców,
którzy żyją od jednego do drugiego posiłku czy przyjęcia w szerszym gronie
nakładającego na grupę "pod schodami" jeszcze większe niż na co dzień
zobowiązania.
Czyta się tę publikację
szybko, albowiem nosi znamiona dosyć szkolnego kompendium. O ile wewnętrzny
podział w hierarchii służących nie stanowi dla nikogo nowości, a nomenklatura
jest powszechnie znana i rozpoznawana, o tyle warto przeczytać, w jaki sposób
na przykład religia była narzędziem kontroli pracujących często ponad ludzkie
siły. Autorka wyjaśnia przyczynę licznego zatrudniania służby w sposób dość
prozaiczny. W 1911 roku pracowało w takim charakterze dużo ponad milion ludzi.
Maloney uzasadnia ich jedyne czasem życiowe wybory powszechną nędzą i ogromnym
rozwarstwieniem społecznym, które pogłębiało się tym silniej, że pracujący w
bogatych domach traktowani byli czasem jak podludzie - na przykład nie wolno im
było bezpośrednio podać gazety, używali do tego celu srebrnej tacy, dotyk dłoni
pracodawcy nie był wskazany. Służba
stała się wyznacznikiem wyjątkowości w czasach, w których bieda naznaczała
niemal każdą rodzinę. To z biedy zrodziła się służalczość i to nędza
warunkowała w Anglii początku XX wieku bardziej liberalną formę niewolnictwa,
wszak wszyscy usługujący otrzymywali wynagrodzenie.
Pytania mnożą się same. Jak
naprawdę wyglądała wewnętrzna hierarchia usługujących? Jakie relacje między
nimi panowały? Dyskretne nakreślenie sytuacji, w jakich służba romansowała albo
wymieniała się prozaicznymi komunikatami to jednak za mało, gdy chce się
zrozumieć codzienność ponadmilionowej grupy wykorzystywanych na własne
życzenie. Czym kierowano się w doborze służących? Jak wprowadzano ich w tajniki
domu? Maloney ogranicza się do zdawkowych relacji o rozmowach kwalifikacyjnych
oraz do wypunktowania najczęściej powtarzających się zaleceń dla służby. Wśród
nich imperatyw dyskrecji. O tym wiemy z pierwszego lepszego filmu i
niepotrzebny nam do tego angielski kontekst. Służący każdego szczebla musieli
być niewidzialni, wtapiać się w tło, nie wchodzić w żadne relacje z
pracodawcami, unikać z nimi nawet kontaktu wzrokowego. To nie są jakieś
szczególnie odkrywcze ani zaskakująco nowe refleksje. A jednak na tego typu
konstatacjach zbudowana jest ta książka. Esej
z dużym potencjałem, ale bardzo wybiórczo traktujący temat. A może celem
autorki było li tylko wypunktowanie wszystkiego, co dotyczy codzienności
służących, bez ambicji nakreślenia kontekstu, bo do niego należałoby użyć mniej
wyraźnej kreski?
"Pod schodami"
opowiada o marnej cenie ludzkiego życia w atmosferze wielkiego luksusu. To
historia wyzysku i jednocześnie opowieść o dylematach życiowych ludzi, dla
których wystarczającą motywacją do utrzymania się w zawodzie był fakt otrzymywania
wiktu i opierunku, na jakie nie mogli liczyć w swoich biednych domach. Czytelnym symbolem oddzielenia od siebie
dwóch całkowicie różnych światów są wspominane kilkakrotnie zielone drzwi. Oczywiste
jest, iż Maloney nie zagląda za nie uważnie. Problem polega na tym, że
portretowanie codziennego życia służby jest dodatkowo dość mizernie gruntowane
przez materiały źródłowe. Pojawią się pewne smaczki, jak porady dotyczące
pielęgnacji włosów, przygotowania dlań właściwej pomady czy poradnik
czyszczenia zastawy stołowej albo rozbudowane menu odbywających się późnym
wieczorem obiadów. "Pod schodami" to też dowód dbania o detale. Tak
jak dbała o nie angielska służba. Nie ma sfery, którą Alison Maloney
pozostawiłaby niewyjaśnioną. Śmiało informuje także o przypadkach molestowania
seksualnego służby przez pracodawców i o naturalistycznych detalach życia na
granicy ludzkiej wytrzymałości, także tej psychicznej. Nie ma jednakże
dostatecznie silnego zaangażowania się w przedstawianą problematykę, co
skutkuje rozczarowaniem, bo życie "pod schodami" jawi nam się jako
zbiór liczb, wzorów, definicji i porad. To tak, jakby autorka eseju nie
zajrzała dostatecznie głęboko pod tytułowe schody. Buduje za to nadzwyczaj
proste porównania, by ukazać przepaść między tymi, co służą a tymi, co posługę
zlecają.
Koncentruje się to przede wszystkim
na prezentowaniu nakładów na posiłki. Bogata angielska rodzina przejada podczas
wystawnego obiadu wielokrotność rocznych pensji tych, którzy potem dojadają
resztki, a właściwie konsumują znaczną część żywności przeznaczonej przecież do
wyrzucenia. I to właściwie jedyna figura podkreślająca tezę o nierówności.
Jedyna naprawdę wyraźna. Najwięcej jest w gruncie rzeczy o szeregach różnych
hierarchii, za wymienianiem których nie stoi żaden rozbudowany komentarz. Możemy jedynie rozmyślać o tym, czym
naprawdę było życie zapracowanych od świtu do zmroku służących. Możemy być
świadkami podziału majątkowego i społecznego na korytarzach oraz w pokojach
bogatych domów. Snobów i cierpiących, których naprawdę rzadko wiązało coś
więcej niż stosunek pracy.
"Pod schodami"
ma pewną wartość poznawczą. Istotne są wspomniane już zbiory liczb, szczegółowe
przeliczenia. Pojawiają się także głosy tych, którzy angielską służbę początku
XX wieku znają z autopsji. Maloney sygnalizuje także, że czasami biedni zapominali,
z czego wyrośli. Pokazuje ogromną determinację w trwaniu na stanowisku
służącego, gdy tak niewiele było możliwości awansu i niewielu udawało się
zbliżyć do zielonych drzwi, pod którymi przecież nie wolno było podsłuchiwać.
Esej Alison Maloney dość sprawnie prowadzi nas przez czas, który minął. Dzisiaj
służba w brytyjskich bogatych domach to praca świetnie opłacana. Nie tylko
pieniądz lub jego brak wpływał na zmienny status domu ze służącymi. Autorce nie
udaje się tej płynności pokazać. Prawdopodobnie dlatego, że bardzo rzetelnie
skupia się na wspomnianych we wstępie latach, cofając się w czasie tylko w
razie najwyższej konieczności, aby udowodnić tezę lub poprzeć myśl. Wybieganie
w przyszłość odpuszcza całkowicie. Cisi i niewidzialni są dla niej chwilami
przedmiotami, a nie podmiotami rozważań. A może tylko odnosi się takie wrażenie
w tej mnogości tabel, wykresów, wyliczeń i ilustracji.
Nie ukrywam, że brakuje mi w tej książce właśnie tych społecznych uwarunkowań... jednak pomimo tego... myślę, że jeśli ta książka wpadnie mi w ręce to ją przeczytam. Interesuje mnie ta tematyka.
OdpowiedzUsuń