Wydawca: Smak
Słowa
Data wydania: 9 września 2015
Liczba stron: 352
Tłumacz: Milena Skoczko
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Śledztwo, ślady i uprzedzenia
Zwykle staram się nie wbijać
nieproszony w powieści cykliczne, ale tym razem postanowiłem podjąć ryzyko i
zapoznać się po raz pierwszy z tym, co pisze Jørn Lier Horst, autor dwóch
poczytnych narracji o perypetiach norweskiego komisarza Williama Wistinga. "Poza
sezonem" sprawia wrażenie powieści napisanej dla prawdziwych facetów i o
takich też traktuje. Kobiety są zaledwie tłem dla rozgrywających się
dynamicznie wydarzeń, w których widzi się mnóstwo przemocy, i śladów po nich,
ale ani jednego człowieka. Horst tworzy powieść w taki sposób, że pośród
specjalistycznych terminów buduje pewien piekielny krąg fatalnych zależności,
które doprowadzają do wielu zbrodni. Mamy anatomię pracy śledczej z
wyszczególnieniem każdego wręcz działania. Mamy policjantów wykonujących
sumiennie swe obowiązki i zagadkę rozwiązywaną bardzo logicznie, bez pośpiechu
i bez większych zawirowań. Brak mi w
"Poza sezonem" jakiejkolwiek psychologizacji. Postacie są papierowe,
działają przewidywalnie, ich dialogi sprawiają wrażenie teatralnych ról i nie
ma w tym wszystkim miejsca na jakikolwiek domysł, jakąkolwiek mroczną
niejasność. Horst doprowadza śledztwo do końca i stawia kropkę wszędzie
tam, gdzie jest ona potrzebna. W rezultacie nie mamy niczego, co wyróżniałoby
akcję i komplikowało ją na tyle, by pozostawić czytelnika z domysłami na temat
motywacji bohaterów, wyraźnie przecież - z jednym wyjątkiem - podzielonych na
dobrych i złych.
Początek jest dość banalny,
nie przykuwa uwagi. Ktoś rabuje domki letniskowe, a w jednym z nich, należącym
do telewizyjnego celebryty, ukatrupia mężczyznę o nieznanej tożsamości. Wisting
pojawia się od razu na miejscu zbrodni, wraz ze swą ekipą odkrywając dużo
więcej niż jednego trupa. Ślady nie są czytelne. Odnosi się wrażenie, że na
odludziu nagle zaroiło się od przestępców, zrobił się niebezpieczny tłok i
spowodowało to ofiary w ludziach. Z czasem przekonamy się, że Wisting prowadzi
śledztwo związane z grupą, która pojawiła się w niewłaściwym miejscu i czasie,
a dramatyzm zbudują między innymi masowo padające ptaki czy niezgodne ze sobą
ślady oraz... porwanie karawanu ze zwłokami, których nie zabezpieczono w domku
letniskowym.
Jørn
Lier Horst prowadzi swego bohatera przez mroczny świat przestępców na kilka
możliwych sposobów. Nie daje mu szansy, by zbłądził, choć okazuje się, że nie
każdy oczywisty ślad jest przez Wistinga właściwie odczytany. On
sam zaprezentowany jest jako mężczyzna dość zamknięty w sobie, którego każda
kolejna zbrodnia odsuwa od świata coraz bardziej, czyniąc wyzutym z emocji
automatem do badania śladów przestępstw. Bliskość z Suzanne to rekompensata za
lata samotności, bo komisarz wciąż nie pogodził się ze śmiercią żony. Jego
córka Line, dziennikarka śledcza, postanawia udać się do domku letniskowego
komisarza, by przemyśleć sprawy po rozstaniu z mężczyzną, którego Wisting darzy
niechęcią. Samotna kobieta w domku kilka kilometrów od miejsca zbrodni - to
musi wywoływać grozę i aż się prosi, by Line zaznała tajemniczego najścia albo
poczuła strach, który na odludziu będzie jeszcze bardziej spotęgowany.
Tymczasem Line zabiera się za porządki i pisanie, nieszczególnie przejmując
faktem, że znajduje się w niewielkiej odległości od miejsca, gdzie brutalnie
zabito człowieka. Odwaga i opanowanie to pewnie cechy odziedziczone po ojcu.
Problem w tym, że motyw umieszczenia kobiety w miejscu odosobnionym nie zostaje
w żaden sposób wykorzystany. Horst broni
się przed sytuacjami niejasnymi, wieloznacznymi. Nie sięga w głąb myśli i uczuć
swoich bohaterów, nie interesują go zanadto ich stany emocjonalne.
Wewnętrznie rozbita Line wydaje się wyjątkowo spokojna. Tak jak przestępcy,
którzy przez pewien czas wyprzedzają działania policji.
One zaś przenoszą się na
Litwę, bo z tym krajem związany jest jeden z zabitych. I tutaj dochodzi do
dramatycznych uproszczeń oraz prezentacji autorskiego punktu widzenia, który
wywołuje na przemian konsternację i śmiech. Oto bowiem Litwa jest krajem pełnym
przestępczości i naznaczonym biedą. Bogaty Norweg humanitarnie traktuje
biednych Litwinów, wspomagając ich na ulicy i empatycznie przyglądając się, jak
gorzko wygląda życie tak różne od tego, jakie on wiedzie w swoim kraju. Dla Horsta cała Europa Wschodnia to
siedlisko nędzy i miejsce, skąd przybywają gangsterzy, by rabować bogatą
Norwegię. Ta stara się nie myśleć o takich krajach jak Litwa, a sam Horst
pospiesznie zdobywa o niej wiedzę tuż przed wylotem do Wilna. A tam na miejscu
jedynie nędza i smutek życia. Krytykowany przez norweskiego gościa bazar, na
którym zaopatrują się wszyscy biedni i oszukujący fiskusa. Litewscy rabusie
również wypowiadają poglądy, po przeczytaniu których boli głowa. Choćby ten, że
przecież rabować należy bogatszych, bo oni tego nie odczują, a rabującym
poprawi to sytuację materialną. Autor "Poza sezonem" kroczy po
niebezpiecznie cienkiej linie, wychodząc poza poprawność polityczną i serwując
nam ideologiczne bzdury. Zagubić można się tylko w kraju, który cierpi
niedostatek. Porządna i syta Norwegia to już świat, gdzie przestępczość jest
przede wszystkim patologią i nie można się nad nią litować. Obawiam się, że gdy
dojdzie do litewskiego przekładu tej książki, tamtejsi krytycy nie będą się
litować nad Horstem...
Oryginalny zwrot akcji w
zakończeniu stworzony jest chyba na siłę. Po to, by obowiązkowy element
zaskoczenia jednak gdzieś się pojawił. "Poza
sezonem" to książka, z której wieje nudą. Porządnie napisana, świetnie
zredagowana, ułożona wedle skandynawskiego wzorca powieści kryminalnej. Nie
wzbudzająca jednak większych emocji, a jedynie niedosyt, bo chciałoby się być
także po tej drugiej stronie, poznać złe charaktery, ich motywacje i kontekst
działań. Wszystko rozgrywa się jednak w policyjnych gabinetach, pojazdach i
w głowie samego Wistinga. Otrzymujemy powieść, która trzyma w napięciu tylko
zainteresowanych policyjnymi metodami rozwiązywania zagadek kryminalnych. U
Horsta obserwujemy coś na kształt skupienia się na technice, nie na efekcie.
"Poza sezonem" bardzo razi, bo w momencie opuszczania toku śledztwa
staje się książką o niczym albo taką, której ideologia opiera się na
stereotypach, krańcowo ograniczonym myśleniu o kształcie świata gdzieś poza
Norwegią. Jørn Lier Horst przesyca wszystko niezdrowym testosteronem i nie
oferuje niczego, co naprawdę przykułoby uwagę albo przynajmniej umiejętnie ją
rozproszyło wieloznacznościami. Przyzwoicie skrojona powieść, z której niewiele
wynika. Do dość szybkiego zapomnienia.
Jak sam napisałeś, adresat powieści jest dość wyraźnie nakreślony - mężczyzna, a przeciętny mężczyzna nie interesuje się podszewką emocjonalną bohaterów. Jest dobrze, gdy przeciętny mężczyzna czyta! I taka książka na pewno to ucieszy :)
OdpowiedzUsuń