Wydawca: Wielka
Litera
Data wydania: 4 listopada 2015
Liczba stron: 296
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: Fascynacje
To miała być pierwsza
książka autora "Radioty". O jego zauroczeniu Australią wie każdy,
komu przyszło zarażać się fascynacjami muzycznymi Niedźwieckiego. Kontynent niezwykłych barw, kształtów i
przestrzeni jest w tej książce tłem niezwykle prywatnych podróży. Takich przede
wszystkim w głąb siebie, bo Marek Niedźwiecki pisze bardzo oszczędnie, waży
słowa, nakreśla jedynie emocje i przeżycia. Ten żołnierski styl krótkich
sprawozdań uzupełniają przede wszystkim zdjęcia. Tak, to książka głównie do
oglądania, bo polski podróżnik zachowuje tę najintymniejszą część Australii
tylko dla siebie. My poznamy w zasadzie przypisy do zdjęć i relacje dotyczące
logistyki oraz aury. Czy można doszukać się czegoś więcej między zdaniami? Nie
do końca bowiem jest tak, że ta publikacja ma przemawiać obrazami. To przede
wszystkim słowny i wizualny dowód niezwykłego przywiązania do miejsca, z którym
można związać się na zawsze i w tym związku oszukać trochę naturę samotnika.
Zwiedzamy Australię wzdłuż i
wszerz. Jesteśmy przy Ayers Rock, ale też na tasmańskich polach lawendy czy w
samym centrum Sydney. Niedźwiecki oprowadza ze stoickim spokojem, a zdjęcia
oddają wszystko to, co niedopowiedziane. Oblicza australijskiego piękna mają w
sobie tę niezwykłość, że każdy barwny kadr opowiada w zasadzie inną historię.
Każdy prowokuje i uwodzi. Synestetyczna
wrażliwość Marka Niedźwieckiego każe zapamiętywać smaki i zapachy. Obok zdjęć i
oszczędnych relacji tworzą się dodatkowe historie. Te prawdziwe i wyobrażone.
Magia Australii to jej wielka niejednoznaczność i różnorodność jednocześnie.
Setki kilometrów prostych dróg, a jednocześnie wiele krętych, którymi autor
podąża tam, gdzie sam ze sobą konfrontuje się nieco inaczej. Zapiski z podróży
pięknie ukazują, w jaki sposób miłość do muzyki przełamywana jest miłością do
miejsca. Bo Niedźwiecki podróżuje i nabywa przy okazji kolejne płyty. Jest w
kraju, który kocha swoich muzyków, i w miejscu, gdzie być może dźwięki brzmią
nieco inaczej.
Ciekawa jest perspektywa
opisu, bo to przecież nie jest książka tylko o przybyciach i powrotach, choć są
one zaznaczane, by nie rozbić chronologii niektórych zapisów. W "Australijczyku" mamy do
czynienia z podróżnikiem i przewodnikiem jednocześnie. Z takim pełnym
wtapianiem się w ten świat wokół, który nie potrzebuje porównań czy zestawień z
czymś, co widziało się lub przeżywało gdzie indziej. Australia to piękno
nieskończone, a jednocześnie zachowane z dala od wpływów reszty świata. Marek
Niedźwiecki pokazuje, jak osiąga się harmonię i poczucie bycia w raju tam, skąd
nigdy niczego nie wydziera, wszystko otrzymując i zachowując, bo Australia umie
się dzielić - nie lubi tylko narzucania sobie tego co inne, obce.
Czasami jest komicznie, gdy
w opowieściach klasyczny mieszczuch konfrontuje się z tą wielką dzikością
wokół. Czasami sentymentalnie, kiedy fragment opisu wręcz poetycko łączy się z
konkretną fotografią. Niedźwiecki ma w sobie dużo ciekawości, ale i pokory
jednocześnie. Zachwycają go drobiazgi nieistotne dla innych turystów. Przyciągają
choćby drzewa pozujące piękniej niż ludzie, fotogeniczne baobaby, czarna kora
wiekowych drzew trawiastych. Na zdjęciach uchwyceni są ludzie, ale ich obecność
nie ma dla autora znaczenia. Pewni są tylko australijscy przewodnicy, którym
ufa i po których spodziewa się niecodziennej formy podróżowania. To w znacznej mierze podróżowanie do
wewnątrz. Niespotykane i różnorodne piękno Marek Niedźwiecki chce zatrzymać
głęboko w sobie. Rzadko pozwala sobie na bardziej intymne refleksje.
Australia, oddalona od innych kontynentów, sama w sobie ma coś samotniczego i
tę swą radosną samotność zaznacza - w kształtach różnego rodzaju, niezwykłych
barwach, w niecodziennej faunie i florze. Być może spotyka się szczęśliwy i
osobny kontynent z równie uszczęśliwionym i równie osobnym człowiekiem. Takim,
który ucieka na antypody, by cieszyć się anonimowością. By oddać pasji
prawdziwego fotografowania w tej krainie dziwności, różnorodności form i
miejscu wielu zaskoczeń. Kulinarnych na przykład.
Podoba
mi się porządek i minimalizm zapisów w tej książce. W gruncie rzeczy
przyciągają jak magnes. Ilustrowane odpowiednimi zdjęciami nabierają znamion
drogowskazów dla tych wszystkich, którzy chcieliby poznawać Australię po
swojemu. Niezwykłość tego miejsca to także zaskakujące kontrasty
oraz sposób, w jaki egzystują obok siebie skrajności. Palący ogień pustyni,
krwawiące eukaliptusy, dzikie konie, różnorodność na ulicach Melbourne, setki
parków narodowych czy potęga bezkresu - to wciąż jedno i to samo miejsce. Wiele
oblicz, niesamowicie dużo zagadek. Oddziaływanie, czasem bardzo intensywne, na
wszystkie zmysły. W tym wszystkim pewien porządek i stoicyzm samego
Niedźwieckiego. Być może są one potrzebne, by z tej wielości wziąć dla siebie
jak najwięcej i nie zatracić się w chaosie przeżywania oraz odczuwania
wszystkiego naraz.
"Australijczyk" to
pewnie dużo ważniejsza książka niż dwie poprzednie ze zwierzeniami
skoncentrowanymi na życiu radiowym. Marek Niedźwiecki sygnalizuje jedynie
wielkość swej miłości i przywiązanie do miejsca, skąd przywozi za każdym razem
potrzebny mu spokój ducha i harmonię. Tam wszystko zdaje się na właściwym
miejscu i każdy element rzeczywistości pasuje do tego kolejnego. Bo przecież
Australii nie można po prostu zwiedzać. Niedźwiecki chłonie i bardzo czytelnie
sygnalizuje, że o prawdziwej bliskości z opisywanym krajem świadczą jego częste
odwiedziny. To piękna, kolorowa książka.
Także historia fascynacji dającej dodatkową moc. Książka o odkryciu swojego
skrawka ziemi i opowieść o pielęgnowaniu tego skrawka - w pamięci i
wspomnieniach. Świadectwo
niepowtarzalnej relacji między człowiekiem a miejscem. O konsekwencjach tej
relacji i ludzkiej potrzebie odnajdywania własnego raju na ziemi. Dla
wszystkich, którzy takowy posiadają, i dla tych wciąż go poszukujących...
Widzę, że książkę warto przeczytać. Idealny kontynent dla samotników.
OdpowiedzUsuń