Wydawca: Znak
Data wydania: 30 marca 2016
Liczba stron: 446
Tłumacz: Dorota Pomadowska
Oprawa: miękka
Cena det.: 36,90 zł
Tytuł recenzji: Samoświadomość i chaos
Gilian Flynn, Paula Hawkins,
a teraz Jessica Knoll – wszystkie uznają, że umieszczenie słowa „dziewczyna” w
tytule powieści to gwarant sukcesu i wabik na czytelników. Oszałamiające
sukcesy tych trzech pisarek dowodzą tego, że mają rację i że taka proza idzie
jak świeże bułeczki. Moim obowiązkiem jest zatem przestrzec przed kolejną
rzekomo fascynującą narracją o dziewczyńskich i kobiecych rozterkach duchowych,
które tym razem dotyczą konsekwencji radosnego nastoletniego hedonizmu – za nim
stanie mroczna tajemnica i dylematy mające porwać wyobraźnię milionów. „Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie” to
opowieść o samoświadomości. Portretuje bohaterkę, która chce zatrzeć ślady
młodzieńczych wybryków i rzucić się w paszczę świata sukcesu. Tylko on może być
gwarantem bezpieczeństwa po tym, co wydarzyło się przed laty i co cieniem
kładzie się na dorosłym życiu kobiety wciąż poszukującej spełnienia. Wciąż
niepewnej swojej wartości tak jak przed czternastoma laty, kiedy z determinacją
szukała akceptacji grupy. Dziś ostoją są bogaty mąż, świetna praca w magazynie
kobiecym, rozmiar XS i świadomość, że można dobierać sobie najdroższe marki
tylko po to, by pod szykownym wyglądem skryć wciąż trzęsącą się ze strachu
dziewczynkę.
Przez dłuższy czas – jakieś
kilkadziesiąt nerwowo przekładanych stron – nie ma się żadnego pojęcia, o czym
jest ta powieść i w którą stronę podąża. Narracja
jest kompulsywna, narzuca wartki tok myślowy bohaterki, łączy ze sobą odczucia,
wrażenia i działania, wciąż zacierając jasny pogląd na to, co się dzieje. Bo
Knoll serwuje nam w dużej mierze chaos. Nie pomaga dyscyplina myślowa
drugiej części książki, kiedy to porządkowane są okrutne fakty z przeszłości,
od których bohaterka ucieka w wielkomiejski świat blichtru i pozorów sławy.
Sama konstrukcja TifAni ma irytować, bo nie jest to bohaterka, którą obdarzamy
sympatią. Odnosi się jednak wrażenie, że jej rozmyślania wtrącają nas w jakiś
trudny do zrozumienia tok myślowy. Narracja TifAni to taki korkociąg, w którym
szamoczemy się bez sensu i bez celu. Najpierw poznajemy rozmaite nastoletnie
zbliżenia i układy, potem relacje u progu wielkiego ślubu z Lukiem, który ma
stać się dla bohaterki zwieńczeniem jej marzeń o doskonałej egzystencji – jej
definicją może być między innymi sposób, w jaki zjada się ostrygi. Sens i cel
umyka już na pierwszych stronach i potem trudno go odnaleźć, bo powieść z
jednej strony trąci kiczowatą formą rozprawy o niezrozumieniu nastolatki, która
sama siebie nie rozumie, a z drugiej – jest pełną śmiesznego patosu historią
zdobywania świata i determinacji, bo TifAni nie odpuszcza marzeniom o sukcesie
i markach nawet wówczas, gdy doświadcza traumy zmieniającej świadomość każdego
człowieka.
Można potraktować „Najszczęśliwszą
dziewczynę na świecie” jako ironiczny obraz rzeczywistości serwowanej kobietom
przez media zajmujące się ulepszaniem ich życia. TifAni pisze o seksie, ale jej
koleżanki produkują artykuły na temat tego, jak należy się odżywiać, co na
siebie włożyć i w jaki sposób chodzić, a może nawet oddychać. Byłaby to celna
satyra na pustkę tak zwanego wysokonakładowego dziennikarstwa dla kobiet, gdyby
Jessica Knoll sama nie tkwiła w świecie TifAni. Należy zatem spojrzeć na jej książkę jako na przestrogę oraz wsparcie.
Dla wszystkich naiwnych dziewcząt amerykańskiego światka, które chcą pożegnać
swoje drobnomieszczańskie pochodzenie i gotowe są zrobić bardzo wiele, by stać
się członkiniami lepszego świata. Knoll obrazuje pewien rozpad osobowości
oraz sygnalizuje pułapki czyhające na biedne dziewczęta z prowincji, które chcą
zmienić swój status, właściwie się ubrać i zachowywać. To opowieść o sile
atrakcyjności w oczach innych i mieliznach emocjonalnych, jakie się za tym
kryją. „Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie” przybiera więc znamiona
poradnika. Nie postępujcie jak TifAni, a jeśli już tak się stanie, weźcie z
niej przykład, bo dziewczyna w finale naprawdę ogarnia siebie – i swą narrację
przy okazji.
Mamy tutaj zderzenie świata
przeżyć i oczekiwań z prozą życia, w której liczą się bezwzględne prawa
hierarchii społecznej. Bohaterka Knoll musi zmierzyć się z nimi w nowej szkole
będącej dla niej uosobieniem wolności, dla której wiele można poświęcić.
Poświęca godność, ale przede wszystkim wchodzi w skomplikowane relacje z rówieśnikami.
Nie jest gotowa, by stanowić o sobie, w związku z czym akceptacja jakiejkolwiek
grupy jest dla niej priorytetem. Jeśli nie można wejść w grupę, istotna będzie
jakakolwiek bliskość. Czy to ze szkolnym outsiderem, czy też z nauczycielem,
który jako jedyny zdaje się dostrzegać wartość TifAni. To też książka o opresyjnym charakterze rodziny i stygmacie pochodzenia
– takim do zatarcia w przyszłości, ale jednocześnie niemożliwym do pożegnania.
W świecie nowojorskiej finansjery i wśród zawistnych kobiet pełnych złośliwości
i fałszu bohaterka Knoll jest tak samo zagubiona jak przed laty, gdy próbowała
się wkupić w łaski opiniotwórczej grupy nastolatków w nowej szkole. Byłaby to
budująca opowieść o tym, jak nabiera się szacunku dla samego siebie, gdyby nie
fakt, że w biografię TifAni Jessica Knoll włożyła wszystko, co mogłoby
skomplikować jej egzystencję, dołożyła sporo amerykańskiej papki słownej i
wtłoczyła biedną bohaterkę w sytuację medialną, której nośność to zdecydowanie
amerykańska wizytówka. Ta książka wyrasta w dużej mierze z amerykańskości, jej
marzeń o sukcesie i pokłosia tego, że takie marzenia rzadko się spełniają.
Ta
powieść zbudowana jest z namnożonych zbiegów okoliczności, które stwarzane są
jakby na siłę, byle tylko uatrakcyjnić tę prozę. W gruncie rzeczy chodzi o
stałe zaskakiwanie czytelnika, ale kolejne wydarzenia wywołują już tylko
uśmiech politowania, gdy zdamy sobie sprawę, że Knoll upycha do swej książki
wszystko to, co mogłoby być przede wszystkim dobrze sprzedawalne.
Tak, ta proza to taki smaczny produkt, który dobrze się sprzedaje, gdy jest
świeży. „Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie” to opowieść o dość mrocznej
definicji szczęścia, męcząca stylem oraz nagromadzeniem zdarzeń, w których
gubimy się już na wstępie. Obawiam się, że tego rodzaju narracje mają się
dobrze przede wszystkim dzięki temu, że kilkanaście znanych osób uznało, iż
zarwało noc i że było warto. Straciłem dwa wieczory i podkreślam z całą
stanowczością, że warto nie było. Co nie umniejsza faktu, że Knoll sprzeda się
doskonale w każdym kolejnym kraju, w którym ją przetłumaczą.
Twoja recenzja raczej nie zachęca mnie do sięgnięcia po tę książkę. Chaotycznie napisane utwory bardziej mnie męczą niż cieszą.
OdpowiedzUsuń