Wydawca: Czarne
Data wydania: 9 marca 2016
Liczba stron: 176
Oprawa: twarda lakierowana
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Oblicza niedostatku
Ten reportaż wyrasta z
trudnej bliskości z miastem. Peruwiańska stolica portretowana jest punktowo i
dokładnie w tych miejscach, gdzie ludzie najchętniej odwracają wzrok. Beata
Szady opowiada o młodych limańczykach w bolesnej bliskości z bezwzględnością ulicy.
Prezentuje tożsamości bez dokumentów – o nie trzeba się starać, a jakiekolwiek
starania ograniczają się do zaspokojenia potrzeb żołądka lub chęci zdobycia
substancji odurzających. To właśnie Szady dokumentuje te życiorysy, których nie
obejmuje oficjalna nomenklatura. Przygląda się ludziom spoza ewidencji
ludności. Także dzielnicom będącym niechlubnymi wizytówkami Limy. Miasta, które
jest Beacie Szady bliskie, ale rozwija się w taki sposób, że nie ma za co go
lubić. Problem tego reportażu polega na
tym, że autorka opisuje dość oczywiste mechanizmy kierujące ludźmi, którym
niedogodności bytu określają świadomość. Szady nie wychodzi poza zdiagnozowanie
problemu dzieci ulicy, podkreślenia kwestii socjalnych zaniedbań i zaznaczenia
form nierówności, które powodują rozrost dzielnic biedy. Opowiada o
chłopcach, którzy wciąż na nowo wybierają patologiczne przyzwyczajenia. Kreśli
obraz syzyfowej pracy, jaką wykonują peruwiańskie organizacje pożytku
społecznego, i wskazuje kontekst problemu, czyli osadza limskie niedostatki w
południowoamerykańskim tyglu przemian gospodarczych, których produktem ubocznym
i końcowym jest wzrost miejsc, gdzie godność ludzką depcze trudna
rzeczywistość. To całkiem sporo jak na reportaż, ale brak w tym wszystkim
jakiejś kluczowej oryginalnej lub zastanawiającej tezy.
Warto jednak poznać tę
książkę. Istotna jest jej forma – krótkie narracje tnące nas swym naturalizmem.
Opowieści zostawiające na czytającym ślady niczym blizny na ciałach bohaterów
reportażu. Beata Szady stara się
przyjrzeć bliżej tym symbolicznym bliznom. Ludzkim zranieniom powodującym, że
wciąż od czegoś się ucieka i wciąż wraca do tego samego punktu, jakim jest limska
ulica. Autorka sygnalizuje, że spora część biedy i nierówności wynika z
dehumanizacji. Przejmujące są historie rodzinne, w których dostrzega się zanik
więzi i gdzie byt znaczy więcej niż pokrewieństwo. Widzimy, że opisywane
dramaty wynikają z braku empatii, czułości i poczucia bycia razem. Każdy na
ulicy jest osobny, nawet w grupie tak zwanych przyjaciół. „Ulica mnie woła” to
jednak opowieść o wyjątkowej wrażliwości autorki – w jej sposobie opowiadania o
problemach Limy jest cała gama uczuć. Szady chce dostrzec to, co zaniedbane – w
sensie architektonicznym, socjalnym, ale przede wszystkim na gruncie kalekich
relacji w rodzinach. Tych rodzinach, które powstają zupełnie przypadkowo, gdy
ciąża jest efektem zaniedbania i gdy bliskość z dzieckiem warunkują możliwości –
ich jednak niewiele, bo świat ulicy jest bezwzględny i każdego dnia zmusza do
radzenia sobie w pojedynkę. Tylko tak można radzić sobie skutecznie.
Zaglądamy
do pueblos jóvenes obejmujących
blisko połowę Limy. To przestrzenie zaniedbania, ludzkiej goryczy, dzielnice
przemocy i kumulowanej frustracji. Bieda niejedno ma imię. Szady przygląda się
jej uwarunkowaniom. W tym znaczeniu ten reportaż jest uniwersalny, bo obrazuje
dynamikę rozwoju miast molochów, w których znaczna część ludności pozostawiona
jest sama sobie. Badane są rejony zwykle niewygodne dla
badaczy. Miejsca, do których nie zapuszczają się ci odpowiedzialni za stan
miasta, jego efektywne funkcjonowanie. Lima lubi porzucać i od lat tak się
rozwija, by nie przywiązywać się do nikogo i do niczego. Wysiłek włożony w to,
by pozbyć się piętna tymczasowości w tym mieście, jest wielokrotnie zbyt duży.
Niewielu bohaterom książki udaje się pożegnać ulicę. Najtrudniejsze jest to
pożegnanie mentalne. Nie chodzi o to, by mieć dach nad głową, zarabiać,
przestać kraść i narkotyzować się. Ulica wrasta w ludzką mentalność na tyle
silnie, że niejednokrotnie wywołuje uczucie przynależności na zawsze. O tym
uczuciu Beata Szady rozprawia wieloaspektowo, ale wszelkich odpowiedzi szukać
musimy w tym, co mówią jej rozmówcy. Ten reportaż zasiewa wątpliwości, których
nie możemy się już pozbyć. Każe spojrzeć na problemy, dla których teoretycznie
nie ma rozwiązania. Są za to cierpiący ludzie, którzy nie wyjdą poza krąg
własnych życiowych doświadczeń.
Tymczasem dla opisywanych
chłopców i dorosłych ludzi, którzy nie mogą się zmierzyć z własną dorosłością,
wyjątkowa staje się walka o godność oraz wewnętrzną wolność. To trudna droga ku
temu, by samostanowienie uczynić priorytetem. Bycie niezależnym to niekiedy stan
kompletnie niezrozumiały dla tych, którzy doświadczyli różnych form przemocy i
opresyjności w najważniejszych latach dzieciństwa. Odebrano im prawo do tego,
by być dzieckiem, lub prawo młodzieńczej nieposkromionej wolności zamieniono na
szorstką zależność od praw ulicy. Każdy staje się tym, kim może się stać
poprzez walkę. Bycie limskim wyrzutkiem
to czasem wieczny stygmat. Beata Szady chce zmierzyć się z tym, czego nie widać
na umorusanych twarzach pełnych rezygnacji albo złości. Wchodzi pod skórę
swoich bohaterów i analizuje, czym jest wewnętrzny zew ulicy. Co wpływa na
to, że w życiu człowieka agresja i poczucie beznadziei wybierane są całkiem
świadomie?
To książka o tym, jak
krwiożercze i bezwzględne mogą być te wszystkie wielkie miasta, w których
całkiem świadomie i przy milczącej aprobacie społecznej tworzą się potężne
enklawy ludzkiego wykluczenia. Autorka podkreśla problematyczną nomenklaturę
dzieci żyjących na ulicach. Tam, gdzie mądre głowy zastanawiają się, jak
zasadnie nazwać problem, on sam potęguje się pośród rosnącej niesprawiedliwości
społecznej i takich warunków życia, które dziedziczone, pozostają traumą aż do
śmierci. Szady pokazuje także, jak dużą determinacją wykazują się ludzie
pragnący pomóc i zmienić stan rzeczy – odmienić ulicę i wykorzenić jej smutny
ślad z przegranych biografii. Wszystko w otoczeniu miasta, do którego autorka
ma ambiwalentny stosunek. To Lima ją wzywa i ona każe wyostrzyć spojrzenie. „Ulica mnie woła” to zatem książka
odpowiedniej perspektywy. Pokłosie trudnych spotkań i na tyle trudnych
dylematów, że nikt nie podejmuje się zmian, bo zmiana we własnej mentalności to
zawsze niewyobrażalnie wielka praca nad sobą. To książka o ścisłym związku
pochodzenia z możliwościami, jakie daje życie. Jak wspomniałem na wstępie –
mało odkrywcza, ale ujmująca wrażliwością na te cechy Limy oraz jej
mieszkańców, których nie dostrzeże turysta nawet wielokrotnie odwiedzający
stolicę Peru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz