Wydawca: Smak
Słowa
Data wydania: 17 sierpnia 2016
Liczba stron: 364
Tłumacz: Agnieszka Olek
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Ponad podziałami
Dorit Rabinyan mocno wpisze
się tą powieścią w świadomość, jaką ma na temat literatury izraelskiej polski
czytelnik, który oswoił już estetykę Kereta, Shalev, poznał Eshkola Nevo czy
pojedyncze tłumaczenia pisarek takich jak Sara Shilo oraz Alona Kimchi.
Rabinyan nie czerpie inspiracji z dorobku swoich rodaków, albowiem ma do opowiedzenia
swoją własną, osobną historię. Perspektywa jednostki łączy się tu w
dramatycznym tyglu z postrzeganiem świata przez społeczeństwo. To nie jest opowieść o trudnej do
zrealizowania miłości, o namiętności trwającej w reglamentowanym czasie i o
podziałach, które wciąż na nowo oddalają od siebie Izrael i Palestynę. „Żywopłot”
odbieram przede wszystkim jako powieść o wewnętrznej wolności, która musi się
zrodzić w opozycji do czegoś. Tym samym to wolność iluzoryczna. Rabinyan
opowiada o dwojgu młodych ludzi, którzy chcą wypracować sobie swą własną
przestrzeń wolności – bez zasieków, bez granic, bez udowadniania sobie, iż
obrona może być najlepszym atakiem i że gdzieś obok wciąż czai się wróg. Dramat
bohaterów to nie tylko niemożność zrealizowania swoich pragnień. To także
problem tkwienia w wielu bolesnych stereotypach, z wrytymi gdzieś pod skórę
lękami, pośród niewidzialnych zasieków ukształtowanych przez dwie kultury i
przez ludzi, którzy wciąż walczą o jedną ziemię, nie mogąc dojść do
porozumienia, kto bardziej ją kocha i komu jest ona należna.
Liat Binjamini doświadcza
opresyjności świata już na samym początku powieści. Jej cera, język pisany,
zachowanie wzbudzają nieufność człowieka naznaczonego traumą po 11 września. A
mamy 2002 rok, pełne różnorodności i tolerancji miasto Nowy Jork, tak mocno
przecież draśnięte przez niewidocznego wroga i tak uważnie wypatrujące go wciąż
na ulicach. Ta wielka historia międzypaństwowych, a nawet międzykontynentalnych
uprzedzeń jest mocno niepokojącym tłem dla historii o odkrywaniu siebie w tej
inności drugiego człowieka, której nigdy nie chciało się zgłębić, nigdy też do
końca zrozumieć. Bo Liat, stypendystka przebywająca w Nowym Jorku czasowo,
będzie zmuszona do konfrontacji z Hilmim Nasirem – młodszym od niej obywatelem…
no właśnie, państwa po sąsiedzku? Nie. Liat
jest obywatelką Izraela, Hilmi pochodzi z Palestyny, jest Arabem. Tych dwoje
nie ma szansy na prawdziwe zbliżenie. A jednak próbują i nie jest to
sentymentalne uleganie miłosnym zachciankom czy podążanie po równi pochyłej
nasyconej tylko emocjami. Nowojorscy kochankowie chcą do siebie dotrzeć
naprawdę. Widzą, jak wiele ich dzieli, ale każda różnica będzie się stawała z
czasem wyzwaniem do pokonania. A nie jest łatwo, bo wspólna wydaje się tylko
miłość. Trzeba będzie ponieść konsekwencje za oddanie się zakazanemu uczuciu,
tylko… kto i kiedy tak naprawdę zakazał kogokolwiek kochać?
Liat i Hilmiego zbliża
wspólny papieros. Potem wspólna troska o zagubione klucze bohatera.
Odszukiwanie podobieństw idzie w parze z odkrywaniem coraz to nowych barier
między nimi. Już same zderzenia językowe świadczą o mentalnej linii podziału
ukształtowanej być może też gdzieś poza ich świadomością. Hebrajski i arabski
to języki, które nie mogą współbrzmieć dobrze. Bezpieczny wydaje się angielski,
ale i on przywołuje niebezpieczne konteksty. Rabinyan ukazuje linie podziałów najpierw w języku, aby pokazać ich
silne zakorzenienie z jednoczesną absurdalnością, bo leksyka porządkuje świat,
a nie słowa są porządkowane przez oblicza tego świata. To, w jaki sposób
różnorodność i grozę tej różnorodności izraelska pisarka pokazuje potem, jest
niewątpliwą zaletą tej książki – opowieści o mierzeniu się ze stygmatem wroga i
definicjami narzuconymi przez innych. Kompromisy będą trudne, nawet językowo.
Na szczęście jest ten wybawiający ich od zła – język miłości. Wokół niego
jednak sporo traum, roszczeń, skrajnie różnych od siebie poglądów i dużo lęku –
oboje bowiem przekraczają granice wyryte w ich mentalności, w skórze, sposobie
odbierania świata.
Ten związek ograniczają czas
i obszar jednego miasta. Irytuje nieco kolejne literackie przedstawianie Nowego
Jorku jako przestrzeni porozumienia, które – w sugestii – mogłoby się nie
zdarzyć nigdzie indziej. Ale zakochani mają rzeczywiście swój bezpieczny,
amerykański grunt. Poza nimi są oczywiście rodziny. Ta Hilmiego boleśnie
przeżyła przesiedlenie. Matka coraz bardziej popada w mroczną religijność.
Hilmi tkwi w poczuciu rozgoryczenia i gdzieś tam wewnątrz radykalizuje swoje
poglądy, bo wyrósł z opresji, niesprawiedliwości i chęci odwetu. To jednak
arabska familia obdarza zaufaniem obywatelkę Izraela. Liat wciąż żyje w lęku
przed tym, żeby o jej romansie nie dowiedział się nikt w ojczyźnie. Spięcia
między zakochanymi rozciągają się także na rodzinne linie podziałów. Dorit
Rabinyan unika jakichś dramatycznych przesłań w tym, co mówią i robią jej
bohaterowie, ale wokół nich napięcie wciąż wzrasta. Wraz z upływem czasu, który
każe zakończyć tę znajomość, bo przecież skazana jest na niepowodzenie nawet
wówczas, gdy wszystkie mentalne linie podziałów kochankowie zażegnają w łóżku i
pojednaniu codzienności.
„Żywopłot”
to opowieść o heroizmie wyjścia naprzeciw czemuś nowemu, co związane jest z
przełamywaniem przede wszystkim lęku. Bardzo go dużo, to się czuje w tych
gorączkowo portretowanych relacjach. W tym oddaniu i jednoczesnym oddaleniu,
ale tak naprawdę w strategii przetrwania przez poszanowanie.
Dokąd zaprowadzą bohaterów książki czas, przestrzeń, ich pragnienia i
oczekiwania? Zakończenie nieco rozczarowuje. Wydaje się pewnym pójściem na łatwiznę.
Zdaję sobie sprawę, że jest to częściowo opowieść autobiograficzna, niemniej siła
tej powieści słabnie w ostatnich rozdziałach. A przecież „Żywopłot” jest o
specyficznym rodzaju siły życiowej – gwarantującej dobre i godne życie po
usunięciu wewnętrznych przeszkód, odrzuceniu bolesnych stereotypów. Chciałoby
się widzieć, że ta wywalczona wolność, wyzwolona świadomość i czułość ponad
podziałami przekształcają się w coś innego, większego. Nie możemy bowiem
ukrywać, że ta książka nie ma społecznego wydźwięku, skoro osadzono ją w bardzo
bolesnych liniach podziału i oferuje nam przede wszystkim fantazję o ich
przekraczaniu.
To bardzo plastyczna
powieść, piękna historia trudnego związku. „Żywopłot” opowiada o nadziei i o
tym, jak konstruktywna może być miłość. Nawet ta, której los nie da szansy na
rozwój. A może jednak w tej całej historii pojawiają się jakieś inne szanse,
inne możliwości? Dorit Rabinyan
portretuje trudny związek, ale związek przede wszystkim możliwy. Dyskretnie
sugeruje, że pewne możliwości mogą mieć miejsce. Blokują je jednak ludzka
zawiść, małostkowość i skupienie na pewnych destrukcyjnych instynktach
społecznych. To książka o tym, że można być, trwać, kochać się i rozumieć
świat ponad podziałami. Chwilami ujmująca swoją świeżością, chwilami boleśnie
zaznaczająca, w jaki sposób i na jakiej zasadzie tworzymy w umyśle pojęcie
wroga oraz czemu lub komu ma to służyć. Książka różnorodnych odczytań. Mądra i
przenikliwa.
Mógłby pan wprowadzić możliwość komentowania wpisów jako strona internetowa? W większości blogów jest taka możliwość i przyznam, że często z niej korzystam. Z góry dziękuję za rozpatrzenie!
OdpowiedzUsuńMa Pan możliwość komentowania. Dziękuję za wszystkie wpisy.
OdpowiedzUsuń