Pages

2017-04-17

„Dotyk” Tomasz Hildebrandt

Wydawca: Akurat

Data wydania: 12 kwietnia 2017

Liczba stron: 384

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Gdzie mieszka zło?

Tomasz Hildebrandt chyba nie lubi ludzkości. Jego „Dotyk” z pewnością wielu z nas dotknie. Niektórych zbulwersuje, bo jest to powieść prowokacyjna i celowo zbudowana na napięciu tworzonym przez prezentowane skrajności. Innych zastanowi, bowiem potępieńcza wizja tego, co ludzie mogą sobie zgotować, w jakimś sensie wydaje się prawdopodobna, jest na kartach tej książki chwilami przerażająco rzeczywista. Jeszcze inni czytelnicy mogą przyznać autorowi rację i uznać, że to, co opisuje, jest naprawdę bardzo możliwe, że naprawdę się stanie. Hildebrandt działa na emocje, odrzuca wszelkie kontekstowe spojrzenia na opisywany problem. Celowo chyba nie indywidualizuje swoich bohaterów – choć opowiada ich historie ze szczegółami – tak byśmy mogli zrozumieć, dlaczego są tacy, a nie inni i dlaczego podejmują takie, a nie inne decyzje. „Dotyk” ma być rzeczą drażniącą i taką jest w rzeczy samej. Apokaliptyczne wizje budowane są przez wartką narrację, w której nie ma czasu na analizy i przemyślenia, trzeba za to szybko działać, chronić samego siebie. Ludzkość ukazana jest jako wspólnota w stanie rozpadu. Jesteśmy przepełnieni lękiem, zatomizowani, a demokracja zdaje się narzędziem cywilizowanego terroru. Otrzymujemy panoramiczną opowieść o udręczonym mieście i udręczonych ludziach. Przykuwającą uwagę wszystkich – nawet tych, którzy absolutnie nie zgodzą się z zaproponowaną wizją i koleją zdarzeń. „Dotyk” jest książką o rozpadzie społeczeństwa i o tym, w jakim stopniu spaja je przynależność do zwodniczych idei. To również powieść, która sygnalizuje – choć może to zostać zatarte w odbiorze – że wszelkie ludzkie zło nie wywodzi się z religii, przynależności kulturowej, z koloru skóry czy poglądów. Rodzi się najpierw z frustracji, a potem ze strachu. Bo to przede wszystkim powieść o ludziach, którzy się boją i zatracają zdolność kontrolowania swojego strachu.

Wciąż czekam na jakiś rzetelny reportaż o Marsylii, która obrosła mitami i stereotypowymi lękami jako miasto, w którym rośnie populacja wyznawców islamu i gdzie migranci budują getta, wrastając rzekomo w mowę uprzedzeń i niechęci. Od Tomasza Hildebrandta nie dowiedziałem się, jaka jest Marsylia naprawdę, ale doskonale zrozumiałem wiarygodność umiejscowienia przedstawionych wydarzeń. Dlaczego? Bo miasto jest tyglem kulturowym, a „Dotyk” zdaje się sugerować, że tygiel taki jest trudną do okiełznania społecznością budowaną na różnego rodzaju lękach. Na ulicach Marsylii Hildebrandt umieści sceny batalistyczne obrazujące to, w jaki sposób negatywne emocje przerodzą się w akty agresji. Marsylia w „Dotyku” będzie i poligonem wojskowym, i miejscem ogniskującym w sobie wszystkie możliwe problemy wielokulturowej Europy Zachodniej, i przestrzenią walk o to, co prywatne. Na naszych oczach rozpęta się piekło wojny, ale dużo bardziej istotne od śledzenia masowych działań stanie się przyglądanie temu, w jak kompulsywny sposób działają ludzie usiłujący ochronić przed kataklizmem swoje sumienie, zdrowie czy rodzinę.

Claude jest policjantem, który wywodzi się z marsylskich dzielnic przemocy. Opowiada się za porządkiem i stara się go egzekwować, jednak w jego myślach niejednokrotnie pojawia się zwątpienie i kiełkują instynktowne wątpliwości, które w okresie dorastania zawsze kazały mu się bronić. Claude chce przede wszystkim bronić swojej rodziny. To tam może odciąć się od frustrujących obowiązków zawodowych. To tam buduje swój uporządkowany świat, w którym liczą się zrozumienie i potrzeba przynależności do czegoś stałego, przesyconego pozytywnymi emocjami. Tymczasem Marsylia serwuje mu na co dzień koszmar, od którego trudno się oderwać. Płoną ludzie, ktoś podpala swoje ofiary. Claude musi zmagać się z presją czasu, by rozwiązać tę zagadkę, a jednocześnie wchodzi w szereg zależności z półświatkiem oferującym to, co marsylskim policjantom wciąż jest potrzebne – wiedzę o tym, dlaczego ulica wciąż groźnie pomrukuje i kto odpowiada za te pomruki.

Dzieje się coraz gorzej. Intensyfikacja przemocy na ulicach przeraża Isabelle, żonę Claude’a. Matka dwójki dzieci chce je za wszelką cenę ochronić przed przemocą i złem, których na ulicach miasta jest coraz więcej. Isabelle jest labilna emocjonalnie, nosi w sobie demony zmarłej matki, odcięła się od ojca i chce zbudować nowy, solidny fundament rodzinny. Bieg wydarzeń udowodni jej, że małżeństwo z Claude’em nie jest tym, czym się jej wydawało. Wszystkie mroczne myśli Isabelle zaczną stawać się rzeczywistością. Iluzoryczny ład zacznie się rozpadać. Kobieta będzie musiała zweryfikować to, co czuje do męża, i jeszcze raz przyjrzeć się statusowi ich relacji. Wciąż pozostanie bierna wobec eskalacji przemocy, wciąż będzie patrzeć na jej przejawy w milczeniu…

Céline nie boi się za to niczego. Jest znaną marsylską blogerką, która nie obawia się poruszania wszelkich niewygodnych tematów, nie dba o polityczną poprawność i nie chce podporządkować się jakiemukolwiek modelowi opowiadania o świecie. Sama opowiada ten świat. Każdy jej artykuł przynosi zalew nienawistnych komentarzy. Prawicowi hejterzy mają używanie. Tymczasem ze zdaniem Céline liczy się całe miasto. Nikt nie zna jej prywatnych sekretów. Prowokująca na ulicach w czadorze, gdy władze zakazują eksponowania przynależności religijnej i nakryć głowy, wzbudza dodatkowe emocje, ale stara się maskować to, co tkwi w niej samej. Poczucie ogromnego osamotnienia. Dojmujące tak samo jak w przypadku Emilie, byłej kochanki Claude’a. Żyjącej w kilku rolach singielki, której dotknie na ulicy przerażający mężczyzna z Biblią. Będą oczywiście konsekwencje tego dotyku. Emilie nie wydobędzie się z matni lęków oraz uprzedzeń, stając się pierwszą ofiarą innego niż agresja i nienawiść koszmaru…

Hildebrandt w tytule sygnalizuje, iż symbol ludzkiej bliskości staje się nagle stygmatem. Czymś, czego każdy zaczyna się bać. To strach porządkuje codzienność Marsylii. Wydobywająca się z niego nienawiść to jedynie pokłosie czegoś dużo bardziej mrocznego, co tkwi w cywilizacji chwiejącej się w posadach. Autor książki nie tworzy półcieni, lecz wyraziste, choć skrajnie przerysowane sylwetki tych, którzy w różnym stopniu współtworzą gromadzące się w Marsylii zło. Stróż prawa stanie się mordercą. Imam meczetu chełpić się będzie swoim bandytyzmem. Policjanci skrywać będą w sobie rasizm. Dziennikarze w strachu będą się stawać coraz bardziej zachowawczy. A ulice utoną w przemocy i chaosie. Ogień płonących ofiar to dopiero preludium do piekła, z którego niewielu będzie mogło się wydostać. Czy to czeka europejską cywilizację XXI wieku? Upadnie, bo rozmyją się pojęcia demokracji i wspólnoty, a uprzedzenia na zawsze wyznaczą kierunki chaotycznych działań? Hildebrandt przerysowuje sytuacje i zachowania bohaterów, ale wszystko to zgrabnie ujmuje w konwencji powieści sensacyjnej z socjologicznym sznytem. Nie chce się wierzyć w to, co proponuje nam autor „Dotyku”, ale każdy zdaje sobie sprawę z tego, że ludzkie atawizmy mogą prowadzić do potworności rozsadzających wręcz tę powieść.

Czy najważniejszym doświadczeniem egzystencjalnym jest lęk? Czy to prawda, że jesteśmy wspólnotami fasadowymi i bardzo łatwo odrzeć nas z godności jakiekolwiek społeczności? Jak bardzo determinuje nas przynależność kulturowa i religijna? Gdzie mieszka w nas złość, gdzie frustracja, a gdzie zwyczajny strach? Tomasz Hildebrandt prowokuje na kilka sposobów. Opowiada o tym, jak szybko możemy stać się dla siebie barbarzyńcami. Ta pełna przemocy i dramatycznych zwrotów akcji fikcja literacka stara się być ostrzeżeniem. Pokazuje, w jaki sposób manipuluje nami strach. Kreśli sugestywną wizję tego, do czego możemy doprowadzić świat różnorodności, w którym nie będzie szacunku. „Dotyk” nie daje nadziei, nie jest efektem żadnego rodzaju poprawności, dramatyzuje i dynamizuje wydarzenia wyolbrzymiane w umysłach wielu z nas. Ta książka pokazuje, co możemy sobie wymyślić. Sugeruje jednak też, co moglibyśmy sobie zrobić. Co w pewnym stopniu już robimy. Mimo przejaskrawień i chwilami płytkiej sensacji „Dotyk” jest jednak książką pokazującą mechanizmy popadania w skrajności i punktującą sytuacje, w których człowiek staje się dla człowieka wrogiem, sankcjonując tę wrogość w umyśle w najgorszy z możliwych sposobów.


PATRONAT MEDIALNY

1 komentarz:

  1. Bardzo trafna o dogłębna recenzja. Niezwykle mi się podobała. Zachęcam by sprawdzić moje autorskie powieści na antykwariatprozy.blog.pl

    OdpowiedzUsuń