Pages

2017-04-19

„Dzikusy. Tom 1” Sabri Louatah

Wydawca: W.A.B.

Data wydania: 11 kwietnia 2017

Liczba stron: 302

Przekład: Beata Geppert

Oprawa: twarda

Cena det.: 39,99 zł

Tytuł recenzji: Familia i państwo

Sabri Louatah skreślił dynamiczny fresk obyczajowo-kulturowy, który rzeczywiście bardzo mocno przyciąga uwagę, ale być może kolejne części „Dzikusów” ujawnią mi, dlaczego Francja rzekomo oszalała na punkcie tego autora, bo ta część – poza świetną sprawnością i słuchem językowym autora – nie zapiera tchu w piersiach. Odbiegając od hiperbolizowania obecnego zawsze w promocji, postaram się nakreślić, co w tej powieści jest interesujące, bo to nie tylko świetny wizerunek skomplikowanych relacji między członkami dwóch rodzin, ale także wizja Francji stającej przed niezwykłą przemianą. Louatah stawia nas w konfrontacji z ludźmi, którzy celebrując radość z nowego związku bliskich, tkwią w wielkim napięciu i niepewności tego, kto nazajutrz po rodzinnej zabawie zostanie kolejnym francuskim prezydentem. Czy będzie to pierwsza głowa państwa pochodzenia arabskiego? Czy jego slogan reklamowy o tym, że przyszłość dzieje się teraz, nie jest sprytnie zinterpretowany przez autora książki każącego nam przyjrzeć się ludziom, którzy składają życzenia nowożeńcom z Saint-Étienne w przeddzień wyborów prezydenckich?

Kabylsko-arabskie antagonizmy widoczne są w wielu sferach podczas wesela, na które – siłą rzeczy – ściągają ci, co na co dzień zwykle nie utrzymują ze sobą stosunków. Rodziny Slima i Kenzy udowadniają, jak wiele wewnętrznych podziałów tkwi w społeczności pochodzenia arabskiego. Dlaczego zatem oczekuje ona, że dzisiejsza Francja będzie krajem ponad podziałami? Sabri Louatah będzie się starał zmusić czytelnika do myślenia o tym, czy Francja to kraj rozmaitych idei, które nie mogą znaleźć punktu wspólnego, czy też ludzkich charakterów i mentalności, w których tkwią atawizmy szerzące konflikty i niepokoje. Tymczasem na pierwszy plan wysuwa się zgromadzenie rodzinne mające wyrazić akceptację dla związku, który może nie mieć szansy na idylliczną przyszłość. Slim, najbardziej pokorny członek rodu, mężczyzna ze wszech miar grzeczny i usłużny, podlega bez żadnego protestu tradycji rodzinnej, skrywając w sobie sferę seksualności i unikając konfrontacji z samym sobą. Weselne plotki rozchodzą się szybko i wieść o homoseksualizmie Slima elektryzuje niektórych zebranych. Tymczasem postać pana młodego wyraża najbardziej chyba sugestywną formę bierności – wobec tego, co przyniesie los, własnych oczekiwań, osobistych potrzeb czy chęci wyrażenia siebie.

Niejako na drugim biegunie jest kuzyn Slima, Karim. To wokół tego niepokornego osiemnastolatka będzie się tak naprawdę koncentrować cała narracja. Nie chodzi o to, co Karim może uosabiać z racji swojego wieku. Chodzi bardziej o bunt egzemplifikowany agresją oraz kompulsywne działania młodego człowieka poddanego wpływom ludzi z jego otoczenia. Karim zdaje się wypadkową decyzji i przekonań wszystkich, którzy mają na niego jakiś wpływ. Bohater niczego nie planuje, niczego nie projektuje – jak zaleca mu wuj. Nie czuje swojej pozycji w rodzinie i nie stara się jej wypracować. Może zazdrościć innym, sam będąc uwięzionym przez proste potrzeby i uczucia. Karim to taki bohater prowadzący tej powieści, który sam nie zdaje sobie sprawy z tego, ku czemu zmierza. Dotkliwy brak ojca odczuwa zawsze wtedy, gdy mierzy się ze zdaniem innego mężczyzny. A zdanie to zwykle ma określać status Karima – rodzinny, społeczny, kulturowy. Chłopak nie odczuwa żadnej potrzeby przynależności narodowej do kraju, w którym żyje po omacku, od awantury do awantury. Chciałby mieć dziewczynę, wolność i chciałby być niezależny. Jego dramat to nie tylko dramat zagubienia i niepewności. To też obraz tej części społeczeństwa, której może być wszystko jedno, kto wygra w wyborach prezydenckich nazajutrz.

Sabri Louatah nie przedstawia nam najbardziej mrocznego bohatera. Dochodzą nas tylko strzępy rozmów telefonicznych z Nazirem, który dzwoni i wysyła wiadomości tekstowe, usiłując z oddalenia wpłynąć na działania ludzi z Saint-Étienne. Ta groźba nieobecnego także jest znacząca. Czujemy jego podmiotowość silniej, niż gdybyśmy wysłuchali wszystkich przemów i dyskusji zaangażowanych w życie społeczne przedstawicieli rodzin państwa młodych. Nie ma człowieka, pozostaje niepokój. Wdziera się coraz bardziej w świadomość innych, przede wszystkim w gotowego na każdy rodzaj formowania charakteru Karima. Radość całonocnego wesela będzie iluzoryczna. Pod powierzchnią tej radości skryją się napięcia i konflikty, ale także akty przemocy. Francja nie jest krajem, w którym się debatuje. Francja oczekuje konkretnych zmian. Nadzieja na pierwszego w historii prezydenta o arabskim pochodzeniu idzie w parze z mnożeniem iluzji. Czy Fu’ad, który zrobił karierę medialną, jest jedynym przedstawicielem rodu przekonującym do tego, by dla lepszej przyszłości kraju pozbyć się przesądów i świadomie kształtować własne postawy?

Sabri Louatah wyraźnie zaznacza obecność kobiet na kartach swojej powieści. Od kostycznej babki wzbudzającej we wszystkich strach po dość naiwną Kenzę, która jest gotowa tulić swego przyszłego męża i wierzyć, że stworzą idealną rodzinę. Kobiety z obu rodów bardziej niż mężczyźni okazują emocje i łatwiej jest im pożegnać się z tymi złymi. Wyciągają często dużo bardziej słuszne wnioski z obserwacji. Są bardzo dynamiczne. Mężczyźni zbyt jednoznaczni w tym, co mówią czy robią. Jak wspomniałem – najciekawszy w swym nieuformowaniu i niejednoznaczności jest Karim. To jego oczami przez chwilę ujrzymy całe wesele w swym groteskowym wymiarze. Będziemy śledzić przygotowania do wieczoru, jego koloryt i witalizm, ale będziemy również świadkami różnego rodzaju zła wdzierającego się w przestrzeń ludzkiej radości.

Ta powieść ukazuje zderzenia pokoleń w obrębie tej samej kultury i ludzi, którzy nie są świadomi tego, jak wiele musieli wywalczyć ich przodkowie, by społeczeństwo traktowało ich z szacunkiem, bez zwyczajowych uprzedzeń i animozji. Arabscy migranci kiedyś byli bardziej stygmatyzowani, ale ich potomkowie również nie mogą się odnaleźć w rzeczywistości stwarzającej wciąż nowe podziały. Same rodzinne podziały wewnętrzne pokazują, że nie jest możliwy inny świat. Nie jest możliwa różnorodna kulturowo i religijnie Francja bez koniecznych kompromisów. Czy jest zatem możliwa przyszłość, o jakiej marzą niektórzy bohaterowie, podzielając poglądy arabskiego kandydata na prezydenta? Myślę, że to opowieść o agresji i niemocy jednocześnie. O tym, jak skomplikowane jest dzisiejsze społeczeństwo francuskie i jak wiele trafnych spostrzeżeń można o nim wysnuć, opierając fabułę na familiarnym spotkaniu ludzi tylko z bliskiego autorowi kręgu kulturowego. Sabri Louatah potrafi z tego stworzyć ciekawą powieść panoramiczną o wydźwięku społecznym. Rażą mnie jedynie przejaskrawienia, gdy książka zbliża się do finału. Potem nie wiem, w czyim imieniu i dla kogo autor „Dzikusów” się wypowiada. Tym bardziej zastanawia mnie kwestia szaleństwa Francji na punkcie tego cyklu. W pierwszej jego części stawiane są przede wszystkim znaki zapytania i sugerowane pytania retoryczne. Oby w kolejnych było coś więcej niż sprawny słuch językowy nadający wartość narracji i imponująca konstrukcja powieści panoramicznej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz