Wydawca: Otwarte
Data wydania: 26 kwietnia 2017
Liczba stron: 256
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Wyspa i ludzie
Berenika Lenard i Piotr
Mikołajczak mieli trochę inne plany na tę książkę. Chcieli podążać śladami
tego, co na Islandii porzucone. Badać przeszłość, mitologizować jej ślady,
wymyślać historie, poruszać wyobraźnię. To, co fascynuje mnie na każdej islandzkiej
drodze, to porzucone niegdyś domostwa albo różne inne budynki, których nikt na
wyspie nie rozbiera. Ślady dawnego życia powodują przejmujące ciarki na
plecach, bo to jest Islandia, którą trzeba sobie samemu opowiedzieć. Dlatego
tak mnie poruszyły „Szepty kamieni” – książka, która poszła w nieco innym
kierunku niż zamierzony. Całościowo
prezentuje pewien poetycki sposób na odczarowanie islandzkiej samotności
obecnej w wielu wymiarach. Tej świadomości, że wszędzie można być, ale nigdzie
nic nie każe być. Istnienie jest przypadkiem i żadna forma natury nie zechce
się do nas zbliżyć, bo Islandia jest surowa i bezkompromisowa – to my usilnie
staramy się w nią wrosnąć, tak jak kiedyś bez użycia specjalnego sprzętu
Islandczycy rozdzierali twardą ziemię, by pochować w niej zwłoki najbliższych.
My, ludzie, pozostawiamy po sobie ślady swojej niepokorności, zadziorności,
swego przekonania o współistnieniu z naturą wyspy. A ona oddaje nam wiatr,
pustkę i pozostawia po nas ruiny. Z nich Lenard i Mikołajczak wydobywają
historię. Usiłują przekonać, że na Islandii jak nigdzie odczuwa się najbardziej
czas teraźniejszy, ale także mroczną stronę czasu przeszłego. Islandia w tej
książce prezentuje się w tonacji blue, ale jest to opowieść bardzo wiarygodna.
Przekonuje do prób. Nie pozwala być zbyt odważnym, zbyt butnym i przekonanym o
swojej sile. Autorzy zapraszają do podróży po śladach udowadniających, że
konfrontujemy się z Islandią tylko na chwilę i choć mocno heroicznie, zupełnie
niezauważalnie. To też opowieści ludzi zżytych z każdą formą specyficzności
wyspy. Uczciwa książka o pokorze, studium czułości dla pustki, świadectwo
uważnego i wnikliwego obserwowania oraz słuchania.
Nie
jest to publikacja o charakterze przewodnika. Nie znajdziemy w niej ciekawostek
i istotnych dla masowego turysty informacji. Autorzy chcą przyciągnąć uwagę
kogoś podróżującego świadomie. Zabierają zatem do miejsc, do których z różnych
powodów trudno jest się udać. Jednym z nich jest
Djúpavík, maleńka wioska w rejonie, do którego nie docierają z Reykjaviku
jednodniowe wycieczki w wygodnym autokarze. Djúpavík to taki symbol pęknięcia w
czasie – miejsce, gdzie natura pozwoliła człowiekowi na odrobinę hardości, i
jednocześnie miejscowość karząca za poczucie siły i przewagi nad naturą.
Postindustrialne pamiątki w postaci budowli opowiadających o historii ludzi
chcących w Djúpavíku stworzyć islandzki raj przedsiębiorczości na prowincji są
jednocześnie świadectwami tego, jak wiele w świadomości Islandczyków tamtego
rejonu się zmieniło. Miejscowość opustoszała, jest dostępna tylko dzięki
szutrowej nitce łączącej ją ze światem, opowiada własną historię izolacji i
odnosi się do potęgi natury, która wchłonęła w siebie wszystko to, co
zaprzeczało lokalnej harmonii i ciszy. Lenard i Mikołajczak naprawdę
zafascynowani tym miejscem pokazują jego niezwykłość i obcość jednocześnie.
Dopowiadają to, co można wyczytać ze śladów pozostawionych przez ludzi mających
Djúpavík za miejsce do korzystania, eksploatowania, wzięcia w swoje ręce,
zawłaszczania. Dziś to punkt na mapie Islandii, o którym wie niewielu. Także
niewielu samych Islandczyków zna lokalną historię morderstw na baskijskich
wielorybnikach, która udowadnia, że nawet najbardziej poczciwy, pokojowo
nastawiony do świata naród może zmienić się w potwora, kiedy prawo przestanie
karać za zabójstwo…
Czas
przeszły jest bardzo ważny dla autorów i dzięki wspomnieniom mogą nam
prezentować kolejne miejsca na Islandii. To dzięki temu poczuciu wrośnięcia w
dawne historie ta narracja nabiera prawdziwych, niepowtarzalnych kształtów.
Uczy tego, jak rozumieć wyspę, badając to, co pozostawiła wokół albo w umysłach
rozmówców. I dzięki temu „Szepty kamieni” sportretują stolicę kraju
taką, jaką była przed niszczącym wiele boomem turystycznym. Dzięki temu dowiemy
się także, co kształtuje świadomość ludzi zamieszkujących wyspę Heimaey w
archipelagu Vestmannaeyjar pamiętających doskonale wybuch miejscowego wulkanu w
1973 roku, kiedy to życie przełamało się na pół i zaczęło pisać nową historię
po doświadczeniu strachu – zupełnie innego niż ten, który wywołują odgłosy
atlantyckiego sztormu wciąż na nowo usiłującego się z wiatrem wedrzeć do
domostw tych śmiałków, co pokochali Vestmannaeyjar i na przekór wszystkiemu
chcą tam mieszkać dalej.
To
książka nie tylko o różnych aspektach islandzkiej natury. Traktuje także o
naturze ludzkiej. O tym, co stanowi największą traumę Islandczyków, tak
opornych wobec trudnych warunków atmosferycznych, a tak słabych w konfrontacji
z własnymi żądzami. „Szepty kamieni” dyskretnie zarysowują tło
islandzkiego kryzysu z 2008 roku, kiedy to autorzy nie mieszkali jeszcze na
wyspie, ale jak chyba żadna inna publikacja na ten temat bardzo sugestywnie
pokazuje, że ów kryzys może się niebawem powtórzyć. Zachłanność Islandczyków
doprowadza do tragedii. Może tak muszą funkcjonować w swoim kraju, który
doprowadza do skrajności i gdzie kumulują się emocje oraz potrzeby mające potem
katastrofalny skutek. Chodzi o pieniądze i ich gromadzenie, ale Lenard i
Mikołajczak pokazują przede wszystkim tę tendencję Islandczyków do wchodzenia w
rejony czegoś ekstremalnego. Wiecznie harmonijna natura wokół nie nosi w sobie
żadnych emocji i potrzeb. Ludzie uporczywie wrastający w tę naturę muszą od
czasu do czasu stanąć twarzą w twarz ze skrajnością i ujrzeć… jak rujnują
samych siebie, bo naturze nie zaszkodzą. Ogólnie
jest to książka o tym, co w czynniku ludzkim na Islandii jest mroczne i
niepokojące – świetnie się to wszystko komponuje z motywem przewodnim ruin. Tak
jakby wyspa chciała pokazać, że tylko w nich może nas w sobie zachować. Że
odizolowani od reszty świata znowu wpadniemy w tarapaty ze swoimi zgubnymi
emocjami, narastającymi pragnieniami, wiecznym poczuciem niedosytu i
niedostatku.
„Szepty kamieni” to historia Islandii, która
w gruncie rzeczy jest niezmiennym rewirem wiecznych ludzkich zmian. Ludzie są
bardzo ważni dla autorów, ale myślę, że równie dobrze bez nich mogliby wyrazić niezmienność
i bezkompromisowość wyspy oraz szacunek do niej – za pomocą śladów, o których
trzeba opowiedzieć. To byłaby wtedy ta książką, którą planowali. Lenard i Mikołajczak mocno oddziałują na
wyobraźnię, ale to opowieść o Islandii dla czytelników o specyficznej wrażliwości.
Autorzy tworzą takie studium czułości dla pustki, w którym ważny będzie
najdrobniejszy nawet element i idąca za nim, niespiesznie snuta opowieść.
Najważniejsze jest jednak to, o czym mówi jeden z rozmówców – Islandii nie da
się poznać, czytając tylko książki o niej. Młodzi polscy autorzy z dalekiej
Północy udowodnili, że najpierw wyspę trzeba poznać naprawdę od środka i z
szacunkiem oraz czułością, by napisać o niej bardzo dobrą książkę. A takie są
właśnie „Szepty kamieni” konfrontujące kondycję człowieka i natury oraz
pokazujące, w jak specyficzny sposób upływa czas na Islandii.
Recenzja wspaniała,wiedziałam, że książka musi być dobra i nie pomyliłam się...Ona jest wspaniała !
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, muszę to koniecznie przeczytać!
OdpowiedzUsuńZapraszam także do mnie: https://www.wartoobejrzec.pl